Jak „domknąć” pracę i przestać o niej myśleć po wyjściu z biura?

Jednym z problemów, który najczęściej zgłaszają mi kursanci, jest nieumiejętność zamknięcia pracy w pracy. Niby skończyli na dany dzień, ale jednak w głowie wciąż mieli się jakiś problem z minionego dnia. Niby mają się relaksować, ale jakoś to nie wychodzi, gdy mózg wciąż uporczywie wraca do zadań z pracy.

Ktoś powie: świetny układ dla praconabywców. Płacą za etat, a dostają darmowe mentalne nadgodziny. W pracy kreatywnej idealny układ!

Tyle, że nie.


Pamiętasz może mój wpis n.t. siły woli i modelu serotoninowego? (Jeśli nie, polecam :) )

Cóż, taki problem mielący się w głowie i przeszkadzający Ci w odpoczynku nie jest bynajmniej przetwarzany bezkosztowo. Efekt jest taki, że człowiek ani dobrze nie rozwiąże problemu, ani dobrze nie odpocznie i kolejnego dnia pracuje na niższych obrotach. Ogólna wydajność takiego rozwiązania jest więc dużo niższa – i to nie licząc nawet konsekwencji, jakie takie pochłonięcie pracą może mieć dla innych obszarów życia takiej osoby. A gdy te obszary zostaną zaburzone, to nie ma bata – zaburzeniu ulegnie też skuteczność w pracy. Jakby nie patrzeć, takie obsesyjne wracanie myślami do pracy w czasie wolnym nikomu nie wychodzi na zdrowie.

(Co istotne, mowa tu o problemie świadomie przetwarzanym w czasie wolnym. Czym innym jest tzw. proces inkubacji, gdy dany problem jest przetwarzany przez Twój mózg poniżej Twojego progu świadomości. Wspominałem o tym w artykule o wielozadaniowości.)

Skoro więc ten efekt jest tak problematyczny, to może warto mu się przyjrzeć. Skąd się bierze? Co da się z nim zrobić?

Przyznam, że przez lata sam źle tłumaczyłem to zjawisko. Sprowadzałem je do jednego zjawiska, tzw. efektu Zeigarnik i dopiero niedawno, przy okazji rewizji materiałów na jedno ze szkoleń, odkryłem, że tak naprawdę chodzi tu o nieco odmienny efekt, opisany przez współpracowniczkę Bulmy Zeigarnik, Marię Owsiankinę.


Efekt Zeigarnik, dużo powszechniej znany, uczony m.in. na podstawowych zajęciach z psychologii, polega na lepszym pamiętaniu zadań niedokończonych, niż dokończonych. W latach 20-tych ubiegłego wieku Bulmę Zeigarnik zainspirowały obserwacje kelnerów w wiedeńskich kawiarniach, pamiętających doskonale zamówienia wielu klientów, ale tylko do momentu gdy zostaną oddane i rozliczone. Jak tylko do tego doszło, znikały z ich pamięci.

Jak się okazało, zjawisko to nie dotyczy tylko klientów. U nas wszystkich zadania niedokończone wydają się być pamiętane lepiej i dłużej, niż zadania dokończone. Niedomknięte zadania wydają się, przynajmniej przez pewien czas, być „odgrywane” automatycznie w głowie, tak by zapewnić ich łatwą dostępność. Co ciekawe, pochodną tego efektu wydaje się być to, że treść lekcji przerwanej niepowiązanym działaniem (nauką niepowiązanych tematów, grą w gry) jest lepiej zapamiętywana, niż treść lekcji pozbawionej takiej przerwy. W latach 70-tych w ciekawy sposób odniesiono też ten efekt do reklamy, postulując, że różnego rodzaju dżingle reklamowe działają w oparciu o ten sam mechanizm – gdy usłyszysz początek dżingla, uruchamia się presja na jego domknięcie.


Co jednak istotne, Efekt Zeigarnik mówi o pamięci. Nie wyjaśnia (wbrew temu, co się niekiedy twierdzi) kwestii uporczywych, nawracających myśli związanych z niewykonanymi zadaniami. To zjawisko opisała koleżanka Zeigarnik, Maria Owsiankina. Efekt Owsiankiny to właśnie zjawisko powracających, problematycznych myśli, w wersji ekstremalnej prowadzących nawet do bezsenności. (Co ciekawe, późniejsze badania psychologów Gestalt wskazały, że efekt ten występuje wyłącznie w przypadku niedokończonych zadań związanych ze wzrostem napięcia. Zadania związane z jego spadkiem nie dają podobnych efektów. Czyli uff, ulga, nie będziesz nigdy bezsennie rozkminiać jak to jest, że nie skończyłeś/aś się relaksować… ;) )

Wydaje się, że obydwa mechanizmy działają na zasadzie braku sygnału domknięcia, oczekiwanego przez system. Po prostu w mózgu uruchamia się pętla, z której jest jedno wyjście – odpowiedni sygnał p.t. „koniec” (lub przynajmniej 'koniec na dziś”), ale tego sygnału brak. Pętla aktywowana jest więc cały czas, kosztem innych działań.

Czy da się z tym coś zrobić?

Na szczęście tak. Co więcej, rozwiązanie okazuje się być zdumiewająco proste. Twój mózg musi dostać sygnał „koniec”.


Tak, tak, widzę już te przerażone twarze. Słyszę zgryźliwe komentarze „jakbym mógł to skończyć, to bym o tym nie myślał po pracy…”

Na szczęście Twój mózg, a przynajmniej te jego obwody, są dość głupie. Nie potrzebują więc „prawdziwego” końca. Potrzebują czegokolwiek, co mogą uznać za koniec.

Jak się wydaje, wystarczy tak proste działanie, jak zapisanie kolejnego kroku na kartce (Tablecie, komórce, itp. chodzi o coś zewnętrznego, poza Twoją głową. Uprzedzając pytanie, nie, nie wiem czy tatuaż by zadziałał. Chyba nikt takich eksperymentów nigdy nie zrobił.) Ten kolejny krok to może być coś tak prostego, jak po prostu „zapytam Zegrzysława czy ma jakieś pomysły” albo „spojrzę czy na wikipedii coś o tym piszą”. Nie musi to faktycznie zbliżać Cię do rozwiązania problemu – wystarczy, że będzie jakimś kolejnym krokiem, do wykonania już kolejnego dnia w pracy. To wystarczy, by Twój mózg odpalił obwód „koniec” i skończył pętlę.

Jeśli więc masz kłopot z nawracającymi myślami i powrotem do zadań z pracy, sięgnij po prostu po kartkę i długopis. A potem wróć do relaksu, tym razem na całego. Czasem proste rozwiązania są w pełni wystarczające :)



Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis