Wpis, na który wiele osób oczekiwało – Anthony „Tony” Robbins.

Zacznijmy od krótkiego, jasnego przekazu – Robbins jest często przedstawiany jako trener czy mówca, w praktyce jest jednak kimś innym. Jest sprzedawcą. Naprawdę dobrym sprzedawcą, którego towarem są kolejne jego eventy, podejrzane produkty w rodzaju QLink czy Dreamlife, czy osoby które promuje – osoby takie jak Frank Kern. Wszelkie emocje, które wywołuje na swoich seminariach mają jeden podstawowy cel – uczynić jego klientów bardziej podatnymi na zakup jego produktów.


Zanim przejdziemy do głównych kwestii Robbinsa, chciałem wskazać na to, czego zdecydowanie nie będę się czepiał. Nie uważam, żeby jego rozwód, w momencie gdy sam uczy o budowaniu związków, był powodem do krytyki. Czasem ludzie po prostu się rozchodzą, mimo najlepszych chęci obydwu stron – po prostu, dochodzą do takiej, a nie innej sytuacji w życiu. Z tego co się orientuję, rozwód Robbinsa był pokojowy, nie widzę więc powodu, by robić z tego aferę, a wymieniam tą kwestię tylko dlatego, że przewijała się już w komentarzach do poprzednich postów z cyklu. Nie chcę też obwiniać Robbinsa za Jamesa Arthura Raya – tak, był jego wychowankiem, ale przypisywanie tu odpowiedzialności byłoby nieuzasadnione. W odróżnieniu od niektórych innych osób, Robbins z tego co wiem szybko odciął się od Raya.


Anthony J. Mahavorick, znany również jako „Tony” Robbins* zaczynał jako sprzedawca seminariów Jima Rohn’a, na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Rohn był gościem, który założył dwie firmy sprzedające pseudozdrowotne produkty, a po ich bankructwie został mówcą i rekruterem do MLMu Bestline Products (później zdelegalizowaną). Robbins poduczył się nieco sztuczek branżowych u Rohna, przeszkolił m.in. z NLP i prowadzenia firewalków (chodzenia po gorących węglach), po czym, od początku lat 80-tych, zaczął promować swoje własne seminaria motywacyjne.

*Zaczynam rozumieć czemu ludzie sugerują mi czasem, że zmieniłem nazwisko… To, jak się okazuje, całkiem popularne w światku rozwojowym.

Firma stopniowo się rozwijała, głównie dzięki dużej inwestycji Robbinsa w reklamy seminariów w ramach telezakupów. Dzięki nim ściągał klientów na seminaria, na których stosując agresywny platform-selling sprzedawał kolejne, jeszcze droższe seminaria, na których… Ot, standardowa strategia guru seminaryjnych, zdecydowanie chora, ale gdybyśmy na tym poprzestali, Robbins pewnie nie trafiłby na tą listę. Takich drani jest po prostu zbyt wielu, by wszystkich opisać.

Tylko dalej było gorzej. Robbins, obok swoich seminariów, promował bowiem różne bardzo dziwne rzeczy.

Np. Program franczyz, które miały polegać na puszczaniu jego nagrań wideo publiczności, za które obiecywał ludziom ogromne zyski i za które ludzie płacili od 5 do 90 tysięcy dolarów (na początku lat 90-tych, wiec weźmy korektę na ceny). Po śledztwie FTC (odpowiednik UOKIK), w 1995 Robbins poszedł na ugodę, zwracając część pieniędzy.

Albo QLink, naszyjnik – kosztujący wtedy tylko tysiąc dolarów – który miał chronić ludzi przed „szkodliwym promieniowaniem telefonów komórkowych”. Obecnie – promocja – Qlink możesz już kupić za niecałe 100 dolarów, ale tak jak wtedy, tak i teraz – nic nie robi.

A co z inwestycjami Dreamlife.com – portalem, który miał sprzedawać szkolenia online, w którym główny udział- w zamian za udzielenie swojego nazwiska, miał Robbins? Który to portal poszedł do piachu, wraz z oszczędnościami ludzi, którzy w niego inwestowali?

No i nie zapomnijmy o promocji i wspólnym tworzeniu produktów z takimi uczciwymi i sympatycznymi ludźmi jak Frank Kern. I nie, wymówka p.t. „Robbins nic o Kernie nie wiedział”, nie przejdzie. Wiedział doskonale, mamy odpowiednie nagranie rozmów z jego ekipą. Nie przeszkadzało mu to podsyłać ludzi do maszynki do wyżynania, którą skonstruował Kern wraz z „kotłowniami’ z Utah. Nie ma dla tego wytłumaczenia.


No dobra, ale co z faktycznymi materiałami Robbinsa? Czy mają wartość?

Nieco przydatnych rzeczy zapewne się tam znajdzie – choćby w formie popularnych truizmów motywacyjnych. Problem w tym, że są przemieszane z masą zagrań mających na celu jedynie zmotywowanie ludzi do kupienia kolejnych rzeczy, oraz z ewidentnymi bzdurami.

Dla przykładu, w książce Unlimited Power, podobnie jak w kilku kursach audio, głosi takie bzdury jak „kwasowo-zasadowość jedzenia” (absurdalna teoria fałszywegodoktora (sic) Roberta Younga). Te idee nie mają żadnego oparcia w nauce – są wręcz z nią sprzeczne, ale nie przeszkadza to Robbinsowi ich promować. Patrząc na tak łatwe do zweryfikowania kwestie – ile innych absurdów pojawia się w jego tekstach rozwojowych? Jasne, promocja motywacji typu „fajnie się czuje” jest miła. Ale często jest po prostu szkodliwa. No i oczywiście mamy teksty p.t. „Kup mój nowy produkt za 10 tysięcy dolarów. Jeśli uważasz, że cię na niego nie stać, to ograniczające przekonanie, które sprawi, że do końca życia będziesz biedny.”

Czy są osoby, które faktycznie skorzystały z Robbinsa? Sądzę, że tak. Jest pewien rodzaj problemów, przy których krótkotrwała, intensywna motywacja zadziała dobrze i da rozwiązanie. Tylko przy dowolnej interwencji należy mówić o bilansie strat i zysków. A w przypadku Robbinsa zdecydowanie więcej mamy osób, które są po prostu „seminar junkies”, ćpunami rozwojowymi, osobami wydającymi krocie (nawet doprowadzając do upadku swoje firmy i finanse osobiste), byle tylko wybrać się na kolejne szkolenie… i kolejne… I tak sukces tuż za progiem.

To sprzedawanie marzeń… czy może raczej – żerowanie, na marzeniach.

Żerowanie tym gorsze, że – jak wskazuje Steve Salerno w swojej książce „SHAM”, Robbins stosuje ostrą politykę cenzury na swoich forach, wycinając co bardziej niezadowolone głosy klientów. Oprócz tego pojawiają się różne manipulacje typu „deklarujemy, że masz 72 godziny na wycofanie się z umowy, ale drobnym druczkiem piszemy, że nie masz” i podobne zagrywki.


Podsumowując: Robbins nie jest najgorszym spośród drani rozwojowych – James Arthur Ray, Osho czy Kern zdecydowanie go przebijają na skali bycia tak złymi, że to zakrawa na absurd. Co nie zmienia faktu, że jest draniem żerującym na marzeniach ludzi i naciągającym ich. Jedynym, co różni go od gości wciskających koce za 10 tysięcy emerytkom jest fakt, że jest nieporównywalnie lepszy w tym co robi i jest nieporównywalnie skuteczniejszym sprzedawcą.  Jego materiały mieszają truizmy, nakręcenie typu „tak!tak!do dzieła!”, wtręty sprzedażowe i nakłaniające do sprzedaży i ewidentne bzdury. Wielokrotnie wciskał ludziom bezwartościowy syf, a obecnie idzie o krok dalej, wpychając ich do maszynki do niszczenia ludzi firmowanej przez Kerna. Gorąco odradzam.


Co w zamian?

Powiedzmy sobie szczerze, nie jestem fanem „nakręcanej” motywacji. Tzn. jest miła i przyjemna – tylko po prostu nie działa. Zdecydowanie wolę „determinację” – „muszę to zrobić, choćbym tego miał dość”.  Mając do wyboru „czuć się wspaniale, ale nie zrealizować tego, co mam do zrobienia” oraz „czuć się kiepsko, ale zrobić to co mam do zrobienia”, wybieram to drugie. Umiejętność odraczania gratyfikacji jest zdecydowanie przydatna i zachęcam do jej treningu.

Jeśli już potrzebujecie czegoś z klasycznej motywacji nakręcającej, to wolę raczej Larry’ego Wingetta.

A jeśli już koniecznie chcecie coś w stylu Robbinsowatego nakręcania, idźcie do Mariusza Szuby. Fakt, nie zgadzam się z wieloma rzeczami, które robi (nie wnikając w szczegóły). Jednak na chwilę obecną to co robi jest i tak nieporównywalnie zdrowsze od Robbinsa – a przy tym wyraźnie tańsze.

P.S. A chyba najbardziej polecam po prostu… Bullshit ;) Specjalnie o Robbinsie.


Powrót do strony cyklu.

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis