Ludzie – zwłaszcza zwolennicy danego guru – lubią mi zarzucać, że cykl Anty-Guru jest cyklem marketingowym, że próbuję się wypromować na barkach takich guru, poprzez ich krytykę. To ładna wymówka, pozwalająca zracjonalizować sobie negatywne informacje n.t. danego guru. „On tak tylko pisze dla tego, żeby zdobyć czytelników, tak naprawdę tak nie jest.”

Niestety – to co opisuje to po prostu fakty. A jeśli chodzi o moją motywację, to jest ona dużo prostsza i stoją za nią takie osoby, jak bohater dzisiejszego tekstu, James Arthur Ray. To żywy, kłujący w oczy przykład na to, jak wypaczenia rozwojowe mogą prowadzić nie tylko do finansowej tragedii, ale nawet do śmierci osób wciągniętych w taki układ.

Rozwój osobisty to wspaniała dziedzina, oferująca ludziom naprawdę dużo. Ale tak długo, jak długo będzie on pełen osób w rodzaju Raya, tak długo ta oferta będzie przemieszana z ogromną ilością syfu i bezpośrednich zagrożeń. Nie chcę tego. Wiem, że sam tego nie zmienię, że jedyne co mogę zrobić, do dorzucić kamyczek albo i dwa do tego, co kiedyś stanie się lawiną, która ten syf zmiecie. Bardzo Cię proszę – jeśli sam masz jakąkolwiek okazję, dorzuć kamyczek. To zbyt wielka sprawa na jedną czy nawet na kilkaset osób, ale każdy kamyczek, każdy drobiazg pomaga i sprzyja oczyszczeniu całości.


James Arthur Ray jest synem pastora z Oklahomy. Sam James twierdzi, że dorastał w ubóstwie, nie stać go było nawet na ubrania do np. harcerstwa, ale jego koledzy z klasy wspominają, że zawsze był dobrze ubrany. Jako dorosły pracował jako telemarketer w firmie telekomunikacyjnej AT&T, po czym przeszedł do działu szkoleniowego firmy, gdzie prowadził głównie seminaria w oparciu o metody Coveya. Sam James twierdzi również, że przez przynajmniej dwa lata szkolił bezpośrednio dla firmy Coveya, ale przedstawiciele firmy temu zaprzeczają.

Po szkoleniu dla AT&T, James otworzył własną firmę, gdzie uczył „jak dopasować swoje wibracje by osiągnąć sukces i przyciągnąć pieniądze”. Tego typu fantazje nie były bynajmniej tanie – kilkudniowy wyjazd na pustynię dla ponad 50 osób potrafił kosztować 10.000 dolarów od łebka. James rekrutował ludzi przez klasyczny platform selling – robił bardzo tanie lub darmowe „szkolenia rozwojowe”, które w praktyce były po prostu wielkimi prezentacjami sprzedażowymi, gdzie najpierw grał na emocjach ludzi, a następnie wpychał im koszmarnie drogie pseudoprodukty. Oczywiście, cały proces opierał się na ogromnej ilości manipulacji – od urabiania licealistów-ochotników do darmowej pomocy w szkoleniach, przez klasyczne uzależnianie ludzi od szkoleń i obietnicy, że już kolejne szkolenie w końcu da im odpowiedź na ich problemy… a jak nie to, to kolejne.

Co najmniej od roku 2000-go Ray zaczął dodawać do swoich szkoleń typowe elementy show w stylu chodzenia po gorących węglach, tłuczonym szkle, indiańskie łaźnie parowe czy łamanie strzał albo desek. Już wtedy też zaczęły się pojawiać poważne zastrzeżenia co do bezpieczeństwa tych praktyk, przynajmniej w wykonaniu Raya.  Spośród dobrze znanych przypadków: w 2005 roku Diane Konopka doznała licznych złamań dłoni przy wielokrotnej próbie złamania deski na szkoleniu. Podczas łamania strzał w oparciu o mostek w 2006, mężczyzna imieniem Kurt zaliczył złamaną strzałę w łuk brwiowy. Również w 2005 jego „indiańska łaźnia parowa” doprowadziła do hospitalizacji uczestników. W 2008 w trakcie eventu na Hawajach ręce złamało sobie już kilkanaście osób – a to wszystko jedynie przypadki nagłośnione przez media. Gdy ludzie pytają się mnie, co mam przeciwko eventom szkoleniowym i show – to jest moja odpowiedź. Realne zagrożenie, brak realnych, długoterminowych pozytywnych efektów to zagrożenie uzasadniających.

Mimo tych wszystkich problemów, Ray nie miał najmniejszych trudności z zostaniem jednym z mówców w „Sekrecie”/ „The Secret” promującym fantazję zwaną prawem przyciągania. W tym momencie szał na PP już w zasadzie przeminął, ale ta moda powraca cyklicznie, więc jak ktoś jest cierpliwy by czekać z 20 lat, to będzie mógł promować ten odlot pod jakąś nową marką i zbić fortunę na kolejnym pokoleniu naiwnych. Mieliśmy już m.in. „new thought”, „potęgę pozytywnego myślenia” rodem z Hilla, „potęgę podświadomości”, „psychocybernetykę”, „sekret”, ale na pewno sprawny marketer wymyśli coś nowego.


Już powyżej opisane problemy wystarczyłyby, by mieć z Rayem problem. Jednak to wydarzenia z 2009 roku wryły się czarnymi literami w historię rozwoju osobistego.

W lipcu 2009 Coleen Conaway, uczestniczka seminarium „Create Absolute Wealth” Raya w San Diego, zmarła po upadku z trzeciego piętra w centrum handlowym. Coleen była bez żadnych dokumentów, w ramach „ćwiczenia” z seminarium, gdzie uczestnicy mieli udawać bezdomnych (wielu przebierało się też w tym celu w łachmany). Nie wykazywała najmniejszych skłonności samobójczych. Na pewno nie był to przypadkowy upadek.

JAR wiedział o tym wypadku bardzo szybko – od razu dzwonił do prawników i PRowców – nie poinformował jednak ani rodziny Coleen, ani uczestników szkolenia, którzy tego wieczoru imprezowali w najlepsze. Serio? Jeden z uczestników właśnie zmarł tragiczną śmiercią, podczas ćwiczenia szkoleniowego i nie poświęci się mu nawet minuty ciszy? Ba, gdy jeden z uczestników próbuje wspominać o tym, jak widział to zdarzenie, jest natychmiast uciszany? Zachęcam do lektury tego tekstu i dyskusji, która się pod nim znajduje.

Może śmieć Coleen była przypadkiem i nie miała związku z tym, że osoby nie chcące wziąć pełnego udziału w ćwiczeniu były napastowane psychologicznie przez personel Jamesa. Mało prawdopodobne, ale może.

Jego reakcja nie zostawia jednak nic do „może”.


A gdyby były jakieś wątpliwości… To zaledwie trzy miesiące później, w październiku 2009, w Arizonie, James Arthur Ray prowadził kolejne szkolenie. „Spiritual Warrior”. W ramach szkolenia uczestnicy najpierw przez 36 godzin pościli na pustynnym słońcu (mogli dla ułatwienia kupić „oryginalne indiańskie poncza” za jedyne 250 dolarów za sztukę u Raya, w porównaniu z może 10 dolarami, za jakie James sam je nabył). Następnie – poważnie odwodnieni i po  posiłku, byli prowadzeni do „indiańskiej łaźni parowej”. Wielu z nich na tym etapie nie piło, poza śniadaniem, przez dwie doby, zanim weszli do łaźni. Zbudowanej wbrew wszelkim zaleceniom i wymogom bezpieczeństwa, z materiału, który nie przepuszczał powietrza i upychając ponad 55 osób na niecałych 40 metrach kwadratowych (w tym duża jama na gorące kamienie).

Mniej niż metr na osobę. W ogromnym żarze. Bez przepuszczania powietrza. Wszystko wobec osób wybitnie osłabionych i odwodnionych. Z temperaturą maksymalnie podkręcaną przez Raya, który miał narcystyczną obsesję zapewnienia uczestnikom jak najbardziej ekstremalnych doznań – bez dbania o ich bezpieczeństwo. No co, im ekstremalniejsze doznania, tym bardziej euforyczne testymoniale!


Ale hej, chociaż James po raz pierwszy w życiu nie skłamał. Obiecał uczestnikom, że będą czuli się tak, jakby umierali.  I faktycznie  się tak czuli – bo faktycznie umierali

Gdy ludzie zaczynali mdleć, a inni chcieli im pomóc i próbowali wpuścić nieco powierza do namiotu, James zaczął wrzeszczeć, że to bluźnierstwo. W końcu podważali jego autorytet, bo on kazał, by namiot był zamknięty.

Ludzie w łaźni wymiotowali, mdleli, wpadali do jamy z gorącymi kamieniami – zaliczając poważne poparzenia – oraz doznawali uszkodzeń organizmu w wyniku odwodnienia. Większość była jednak tak wkręcona w świat wykreowany przez Jamesa, że mimo wszystko ryzykowała własnym zdrowiem i trwała, bo Ray mówił, że mają wytrwać.

Efekt?

Trzy osoby zmarły (w tym jedna w szpitalu). Osiemnaście hospitalizowano – wiele z nich do końca życia nie pozbędzie się skutków tej nocy, w rodzaju uszkodzenia nerek.

Gdy uczestnicy szkolenia w końcu się przełamali, zaczęli wyciągać innych z namiotu (co najmniej jeden taki bohaterski człowiek przypłacił to życiem), stosować pierwsza pomoc na tych, którzy jej potrzebowali. James, jako lider, osoba odpowiedzialna i organizator oczywiście w tej pomocy przewodził… To znaczy, dla dokładności, olał umierających (dosłownie) kursantów i poszedł się napić wody i zrelaksować. Następnie chybcikiem opuścił Arizonę, odmawiając rozmowy z przedstawicielami prawa i zostawiając kursantom informacje, że jest niedostępny, „medytuje i się modli”. Personel Jamesa nie tylko nie pomagał, ale wręcz aktywnie przeszkadzał w próbach pomocy.


Po tej tragedii, James obiecał wykonać donacje, w imieniu ofiar, na ich wybrane cele. Do dziś się z tego nie wywiązał. Zrobił za to co innego. Przygotował telekonferencje dla rodzin ofiar.

Wyobraź sobie, że Twój syn/brat/ojciec lub matka/siostra/córka właśnie zmarła. Jesteś w głębokiej żałobie. Osoba odpowiedzialna za tą śmierć organizuje dla Ciebie telekonferencję. Liczysz na jakieś zamknięcie, na wyjaśnienie czemu u licha ta tragedia miała miejsce i co ten drań zrobi, żeby ta śmierć miała przynajmniej jakiś sens…

A zamiast tego słyszysz, jak wynajęty przez niego „channeler” twierdzi, że rozmawiał z duchami zmarłych i to wcale nie jest tak, że oni umarli.

Nie.

Oni po prostu wyszli z ciała i bawili się tak wspaniale, że nie chcieli wrócić.


Nie jestem człowiekiem skorym do przemocy. Ale gdybym spotkał któregoś z tych dwóch skurwieli w ciemnej alejce, nie wyszedłby z niej o własnych siłach.

Są pewne granice podłości, których się po prostu nie przekracza.

Poza światkiem rozwoju osobistego i duchowego, jak widać. Tu można je przekraczać swobodnie.

A ludzie potem się dziwią, czemu jestem tak krytyczny w temacie…


Podsumowanie

James Arthur Ray został skazany na dwa lata więzienia za doprowadzenie do śmierci trzech osób. Przy okazji procesu wyszło na jaw, że choć Ray twierdził, że jego majątek wynosi ponad 20 milionów, w rzeczywistości nie był w stanie nawet opłacić kaucji w wysokości 5 milionów. Tak naprawdę stosował taktykę, którą stosuje wielu takich guru – pokrywał koszta swojego luksusowego stylu życia oraz organizacji obecnych szkoleń z przedpłat na kolejne szkolenia, które dopiero miał organizować. W praktyce żył ciągle na kredyt swoich przyszłych eventów. Gdy ta piramidka padła, ze względu na jego uwięzienie, został z niczym.

Szkoda tylko, że jego upadek musiał kosztować życie czterech i zdrowie ponad dwudziestu osób.


Co w zamian?

Zamiast sekretu i podobnych fantazji polecam np. „59 sekund” Richarda Wisemana, a zwłaszcza opisane tam procedury motywacyjne oparte na dwójmyśleniu. To- w odróżnieniu od sekretu, działa.

A jak ktoś zaproponuje Wam zmianę wibracji, zawsze możecie zapytać, czy nie chce, by zmienić jego wibracje. A jak się zgodzi, to dał Wam właśnie pozwolenie na trzepnięcie go w łeb. Delikatnie, np. gazetą ;)


Powrót do strony cyklu.

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis