Dlaczego prawo przyciągania, „Sekret”, „potęga podświadomości” i podobne koncepcje to absolutna ściema?

Przyznam, nie sądziłem, że jest to temat wciąż warty poruszania. Wydawało się, że „Sekret” i podobne skończyły się gdzieś koło 2010 i tych kilka starych wpisów (takich jak ten, ten, czy ta historia ruchu new thought). Ostatnio coraz częściej prosiliście mnie o poruszenie tego wątku w oddzielnym wpisie, którym moglibyście się podzielić ze znajomymi, którzy łapią się na takie treści. Cóż, tak jak pisałem przy historii ruchów New Thought, mają one tendencje do nawracania co kilkanaście lat, możliwe więc, że powoli się to zaczyna i warto zareagować z wyprzedzeniem.

„Prawo przyciągania” i podobne nurty zakładają, że Twoje myśli w obiektywny sposób wpływają na otaczającą Cię rzeczywistość, w zakresie szerszym niż tylko ewentualna zmiana Twoich zachowań. Innymi słowy, że jeśli myślisz w odpowiedni sposób np. o pieniądzach to naginasz na swoją korzyść prawdopodobieństwo otrzymania/zarobienia pieniędzy. Nie przez to, że np. aktywnie poszukasz lepszej pracy, ale przez to, że taka oferta „sama” Ci się pojawi, bo ją „przyciągniesz”. (Względnie, że mając takie podejście „przyciągniesz” lepsze oferty, niż przeszukując ten sam portal z ogłoszeniami, ale nie mając odpowiedniego przekonania, że w magiczny sposób Twoje myśli wpłyną na algorytm portalu, który przedstawi Ci ofertę, którą normalnie by przed Tobą ukrył.) Tłumaczone jest to na różne sposoby, od quasi-religijnych („wszyscy mamy w sobie boski pierwiastek wpływający na wszechświat, jeśli mu na to pozwolimy”), po pseudofizyczne („wpływasz myślą na rzeczywistość na poziomie kwantowym”).

Mówiąc krótko – prawo przyciągania, sekret, potęga podświadomości, wykorzystywanie podświadomości by przyciągać na świat i pochodne koncepcje to absolutna ściema. U podstaw jest to nic innego jak klasyczna magia szamańska rodem z bardzo pierwotnych plemion, „namaluj na ścianie jaskini bawołu, żeby polowanie się udało”. Nie działa, nie ma prawa działać, a pewne badania wskazują, że może wręcz szkodzić i to na kilka różnych sposobów.

 

 

Skąd to się wzięło

Choć idee typu „prawa przyciągania” można odnieść bezpośrednio do klasycznego szamanizmu i prymitywnych rytuałów magicznych typu „podobne wpływa na podobne”, o tyle obecna forma tego nurtu jest bezpośrednio powiązana z ruchem New Thought, który rozwinął się w USA na przełomie XIX i XX wieku.

Ruch ten głosił, że wszyscy możemy osiągnąć to co chcemy, jeśli tylko będziemy odpowiednio myśleć. Był on ekstremalną odpowiedzią na powszechny w USA w tamtym czasie kalwinizm, czyli bardzo surowy odłam chrześcijaństwa uczący, że generalnie zbawienie zaliczą tylko niektórzy i o tym zdecydowano jeszcze przed ich urodzinami, a pozostali mają wpisany mozolny żywot w cierpieniu i niech się z tym pogodzą. Nic dziwnego, że wywołało to w pewnym momencie przesadę w drugą stronę. New Thought mówił więc „Bóg chce dla wszystkich dobrze, tylko ludzie mu przeszkadzają sabotując swoje działania, otwórz się na jego miłość i łaskę, a osiągniesz sukces.”

Doktryna New Thought ładnie łączyła się z mitologią self-made mana popularną w USA w zasadzie od zawsze i przyjęła się w tym kraju bardzo dobrze. Jej popularność była przy tym dość wyraźnie powiązana z koniunkturą gospodarczą, pojawiała się zwykle na początku okresów wzrostowych i potem stopniowo zanikała w danym wydaniu. Najpierw mieliśmy New Thought, potem Napoleona Hilla i jego „myśl i bogać się”. Kolejny był Vincent Norman Peele, twórca terminu „pozytywne myślenie”. Potem Joseph Murphy z jego „potęgą podświadomości”, Maxwell Maltz z „Nową psychocybernetyką”, a w końcu Ronda Bryhe z jej „Sekretem”. Niejako równolegle cały czas rozwijał się ruch „kaznodziei sukcesu” i megakościołów, dziwnego miksu chrześcijaństwa i turbokapitalizmu, sprzedawanego na zasadzie „oddaj nam dziesięcinę, a Bóg Ci to wynagrodzi stokrotnie, zobaczysz, po prostu oddawaj dostatecznie długo, żeby przekonać samego/ą siebie, że żyjesz w dostatku a tak się stanie!” Pominąłem też pewnie całą tonę autorów i guru, którzy próbowali, ale którym nie udało się dobić do popularnej wyobraźni.

 

Wszystkie te grupy sprzedawały jedną prostą, przyjemną bajkę:

„Możesz osiągnąć sukces, miłość, majątek, jeśli tylko zrobisz tą prostą rzecz, jeśli tylko zmienisz myślenie. Nie ma obiektywnych przeszkód, nie ma systemowych ograniczeń, jest tylko i wyłącznie to jak bardzo Ty jesteś zdecydowany/a na swój sukces!”

 

To fajne myślenie. Wygodne. Dużo przyjemniejsze niż zaakceptowanie, że w kapitalizmie większość osób ma bardzo utrudniony start i minimalne szanse na dorównanie tym, którzy mieli większe szczęście w loterii urodzinowej. Dużo przyjemniejsze niż wykonywanie realnego wysiłku i podejmowanie prawdziwego ryzyka. Dużo fajniejsze niż próby realnej zmiany nieuczciwego systemu, jeśli nie dla siebie, to dla kolejnych pokoleń.

 

Nic więc dziwnego, że było tak popularne. Ale popularność nie przekłada się na efektywność.

 

 

Psychologicznie, dlaczego to nie działa

Chciałbym, żeby magia działała. Serio. Realizm magiczny i new wierd są jednymi z moich absolutnie ukochanych gatunków literackich. Niestety, są to tylko fikcje.

Co gorsza, badania pokazują, że tego typu myślenie nie tylko nie działa, ale może wręcz szkodzić. Afirmacje, przekonywanie siebie, że jest dobrze, czy po prostu fantazjowanie o sukcesie, może wręcz zmniejszać szanse na sukces.

Jest tak prawdopodobnie dlatego, że Twój mózg w dużej mierze opiera się na budowaniu symulacji przyszłych wydarzeń, tak by być na nie gotowym. Jeśli więc dostaje symulację typu „wszystko będzie w porządku, pójdzie łatwo, w zasadzie to już się udało”, to reaguje na to „spoko, czyli mówisz, że nie muszę robić żadnych zapasów na wypadek, gdyby coś nie zaskoczyło? Mówisz-masz!”

I o ile nie trafisz na jakiekolwiek przeszkody, to takie pozytywne fantazje mogą być nawet przyjemne i motywujące…

Tylko powiedzmy sobie szczerze, jakieś przeszkody będą zawsze. Mniejsze lub większe, ale będą.

 

A w tej sytuacji pozytywne myślenie sprawia, że poddamy się dużo, dużo szybciej, niż gdybyśmy nie mieli takich pozytywnych fantazji.

 

Tym co faktycznie się sprawdza, z perspektywy psychologicznej, jest kombinacja poczucia sprawczości (budowanego między innymi przez małe sukcesy), oraz oczekiwania istotnych korzyści z osiągnięcia wybranego celu. Jest jednak kluczowa różnica między:

a) oczekiwaniem, że cel będzie dla Ciebie wartościowy (i dlatego warto się przemóc przy jego realizacji)

oraz

b) fantazjowaniem na temat osiągnięcia celu, zachowywaniem się jakby cel już był osiągnięty, udawaniem, że nie ma przeszkód do niego, itp. jak sugerują wszelkie odmiany „sekretu”.

 

To pierwsze działa i pomaga. To drugie szkodzi. Chcesz pracować nad realnym osiągnięciem celu? Pracuj nad poczuciem sprawczości, nas samowybaczaniem i znajdź powody dla których realizacja celów będzie dla Ciebie wartościowa. W drugą stronę to nie zaskoczy.

 

Co więcej, badania pokazują też, że takie pozytywne fantazje w sytuacji dużego kontrastu z rzeczywistością mogą być bardzo szkodliwe dla dobrostanu psychicznego i samopoczucia, a długotrwałe fantazje mogą być silnym predyktorem depresji. Innymi słowy, o ile tu i teraz mogą dawać poczucie ulgi, to długoterminowo pogarszają, nie poprawiają naszą sytuację.

 

Co gorsza, psychologicznie takie podejście ma jeszcze jeden ogromny negatywny efekt. Jest bardzo potężnym narzędziem obwiniania ofiar. W końcu jeśli „prawo przyciągania” by działało, to jak ktoś Cię pobił, okradł czy zgwałcił, jeśli zachorowałeś na raka czy miałaś udar… To jest to Twoja wina! Trzeba było myśleć inaczej! Przyciągać lepsze rzeczy!

Jeśli na Haiti uderzył huragan, to nie było to efektem zmian klimatycznych wynikających z globalnego ocieplenia będącego pochodną nieodpowiedzialnych polityk rozwiniętych państw. Nie, po prostu Haitańczycy sami go sobie ściągnęli na głowę nieodpowiednio myśląc! Jakby myśleli lepiej, to by huraganu nie było, albo byłby mniej destrukcyjny, no albo przynajmniej by dostali szybszą i pełniejszą pomoc, zamiast ponad rok żyć bez elektryczności.

My tymczasem możemy poczuć się jako dobrzy, moralni ludzie, realnie usprawniający świat, bo oto medytujemy i wysyłamy leczącą energię dla ofiar wojny na Ukrainie.

To wszystko jest absolutnie obrzydliwe i moralnie nie do obrony. Dodające ofiarom dodatkowe obciążenie. Narzucające osobom już zmagającym się z chorobą konieczność „odpowiedniego myślenia”, które tylko utrudnia im funkcjonowanie w i tak trudnej sytuacji.

 

To wszystko dotyczy oczywiście tego potencjalnie bardziej realistycznego efektu „prawa przyciągania”, czyli „zmień myślenie, a zmienisz swoje zachowanie, a przez to uzyskasz inne efekty”. Ogólnie taki efekt faktycznie może zachodzić, tylko jedynie w pewnym stopniu no i w sposób zupełnie inny niż postulowany przez zwolenników „prawa przyciągania” oraz poprzez wykorzystanie zupełnie innych narzędzi. Te rodem z „sekretu” czy „potęgi podświadomości” mogą tylko zaszkodzić. Rzecz w tym, że zwolennicy „prawa przyciągania” postulują zwykle też dużo bardziej bezpośredni efekt. „Myśl odpowiednio, a sam wszechświat się pod Ciebie ułoży!”

No cóż…

 

Na poziomie fizyki, dlaczego to nie działa

„Prawo przyciągania” stoi w sprzeczności z całą naszą wiedzą fizyczną. Prawa termodynamiki, prawa dynamiki, cała ta masa nudnych (dla większości osób) rzeczy, których musieliśmy się uczyć w szkole, cóż, one wciąż obowiązują. Tymczasem efekty wymagane przez „Sekret” wymagałyby, żeby przynajmniej część z nich zawiesić. Dla przykładu, trzecie prawo dynamiki sugeruje, że jeśli nasze myśli faktycznie miałyby jakiś bezpośredni efekt na świat zewnętrzny, to oczekiwalibyśmy podobnego efektu na nas samych, tylko idącego w odwrotną stronę. (Dla przykładu, gdy strzelasz z pistoletu, wybuch ładunku wypycha niewielką kulę do przodu z wielką prędkością, ale też porównywalna siła działa w przeciwnym kierunku na cały pistolet i trzymającą go rękę. Są to po prostu większe obiekty, więc siła jest rozłożona bardziej równomiernie. To właśnie „odrzut” broni, czasem też zmniejszony przez odpowiednie wypuszczenie gazów z komory nabojowej, co skupia część przeciwstawnej siły.) Co, generalnie, byłoby delikatnie mówiąc mało zdrowe dla naszego mózgu, który po to jest w czaszce bardzo, bardzo dobrze opatulony i odizolowany, by jakiekolwiek wpływy zewnętrzne skrajnie zminimalizować. Możemy więc sobie takie oddziaływanie wsadzić między bajki.

 

Zwolennicy prawa przyciągania często powołują się na rzekomą energię – ale jaka to energia i jak można ją zmierzyć? „Energia” jest konkretnym terminem w fizyce, podobnie jak „wibracje”. Albo używamy go zgodnie z jej fizycznym znaczeniem (i wtedy np. taką energię czy wibracje możemy zmierzyć konkretnymi narzędziami do tego służącymi, gdzie więc są takie pomiary?), albo używamy ich jako „zaklęć magicznych”, haseł, które nie mają realnego znaczenia i równie dobrze moglibyśmy użyć zamiast nich takich terminów jak „mana” albo „łzy jednorożca”.

 

Różne reinterpretacje tego nurtu próbują jeszcze rzucać hasła np. o oddziaływaniu elektromagnetycznym mózgu czy serca*. Takie wytłumaczenie nie ma jednak żadnego sensu. Dlaczego? Ponieważ żyjemy w świecie gdzie WSZYSTKO ma oddziaływanie elektromagnetyczne. To jedna z czterech podstawowych sił fizycznych, więc z definicji wszystko będzie jej ulegało. Tak samo jak innej sile, jaką jest grawitacja. Twoje ciało ma też oddziaływanie grawitacyjne, tak jak Ziemia czy Słońce. Twoje oddziaływanie grawitacyjne technicznie rzecz biorąc wpływa na cały wszechświat. Tyle tylko, że jest ono tak absolutnie małe, że ten wpływ możemy całkowicie pominąć np. przy wyliczaniu orbity Ziemi, a co dopiero dalszych obiektów. Podobnie z oddziaływaniem elektromagnetycznym Twojego mózgu (czy też <tu wstaw teatralne westchnienie> serca).  Tak, one są. Ale są tak małe, nawet w porównaniu z komórką, tabletem czy komputerem na którym czytasz ten tekst, że absolutnie możemy je zignorować. To nawet nie szum informacyjny, bo szum da się czasem usłyszeć. Oczekiwanie, że oddziaływanie elektromagnetyczne Twojego mózgu wpłynie w istotny sposób na cokolwiek jest porównywalne z oczekiwaniem, że jeśli położysz na środku podłogi szpilkę, to jej oddziaływanie grawitacyjne będzie odchylać o pięć metrów  tor lotu piłki do koszykówki, którą rzucisz  w okolicy tej szpilki. Mówimy o tej różnicy skali.

Tak naprawdę hasła o oddziaływaniu elektromagnetycznym są po prostu wariantem tego samego triku, o którym napiszemy sobie więcej przy obalaniu odwołań do fizyki kwantowej. Rzucający je żerują po prostu na niewiedzy odbiorców.

*Tak jakby serce zajmowało się czymkolwiek innym niż pompowaniem krwi, no ale kulturowo nauczyliśmy się je traktować jako ośrodek emocji, choć nie ma z nimi nic wspólnego. A wiemy to choćby po tym, że ludzie których serce nie działa i są podłączeni do sztucznego krążenia… wciąż mają emocje. I vice versa, mamy przypadki uszkodzeń mózgu odbierających odczuwanie emocji, ale serce takich osób jest idealnie sprawne.

 

Nauka nie wie jeszcze wszystkiego! A co z fizyką kwantową?

Zwolennicy „prawa przyciągania” próbują się często powoływać na „oddziaływania kwantowe”. Prostą odpowiedzią na takie hasła jest poproszenie powołującej się osoby o wyprowadzenie od podstaw jakiegokolwiek równania z fizyki kwantowej. (Szczerze, zwykle wystarczy jakiegokolwiek równania fizycznego w ogóle, poza nieśmiertelnym e=mc2 prawdopodobnie nic nie będą w stanie nawet napisać, a co dopiero wyprowadzić.) Albo zapytaj o cztery główne siły i cząsteczki z nimi powiązane (grawitacja – hipotetyczne grawitony, elektromagnetyzm – fotony, słabe oddziaływanie jądrowe – bozony W i Z, oraz silne oddziaływanie jądrowe -gluony). Jeśli bowiem powołują się na fizykę kwantową, to powinni przecież rozumieć jakieś jej podstawy, prawda?

W rzeczywistości bowiem „oddziaływania kwantowe” są po prostu magicznym zaklęciem. Hasłem, które kojarzy się ludziom z nauką i przełomowością, ale którego nie rozumieją zwykle tak używający, jak i odbiorcy. Jeśli ludzie masowo zaczęliby rozumieć oddziaływania kwantowe, natychmiast zastąpiłaby je coś nowego. To powtarzalna sztuczka, używana przez wszelkiej maści szarlatanów od wieków. Sto pięćdziesiąt lat temu ci sami ludzie powoływali się na magnetyzm. Sto lat temu na radioaktywność. Potem „wibracje” bliżej nieokreślonej „energii”. A obecnie na oddziaływanie kwantowe. (Ciekawą obserwacją może być to, że porzucone wytłumaczenia nie są tylko odrzucane, ale wręcz demonizowane. Stąd szarlatani obecnie chętnie mówią np. o rzekomej szkodliwości pól elektromagnetycznych z masztów telefonii komórkowej czy też szeroka nagonka na wykorzystanie energii atomowej.) Szarlatani wykorzystują po prostu fakt, że większość ludzi gdzieś tam coś słyszała, ale nie ma pojęcia o co chodzi, więc łatwo można się „podczepić” pod prestiż danego naukowego terminu. Z perspektywy odbiorcy rozumowanie wygląda mniej więcej tak: „a) chcę, żeby magia istniała naprawdę, b) nie rozumiem fizyki kwantowej/radioaktywności/magnetyzmu (w zależności od okresu o którym mówimy), ale wiem, że naukowcy mówią, że istnieje c) więc może fizyka kwantowa/radioaktywność/magnetyzm umożliwiają istnienie magii”.

Jeśli zaś potrzebujecie bezpośredniego obalenia argumentu o oddziaływaniu kwantowym, cóż, najprostszym obalającym argumentem jest to, że w skali ludzkiej takie oddziaływania po prostu nie zachodzą. Jest tu za ciepło i za gęsto. Efekty kwantowe mają znaczenie jeśli strzelamy w siebie protonami, a nie na poziomie w jakim żyjemy. (Dlatego tak wiele czasu zajęło nam w ogóle zaobserwowanie skali kwantowej.) Co więcej, zasada odpowiedniości sformułowana przez Neila Bohra mówi wprost, że jakiekolwiek zjawiska zaobserwowane na poziomie mechaniki kwantowej muszą, gdy odnosimy je do dużej skali odpowiadać zjawiskom, jakie obserwujemy na poziomie mechaniki klasycznej. Innymi słowy, nie możemy twierdzić, że mechanika kwantowa pozwala nam na uzyskanie w skali ludzkiej efektu, który nie byłby do osiągnięcia zgodnie z prawami mechaniki klasycznej. (Lub mówiąc inaczej – nie musisz nawet rozumieć mechaniki kwantowej by móc trafnie powiedzieć, że nie ma możliwości, by usprawiedliwiała ona jakiekolwiek „magiczne” oddziaływania.)

Swoją drogą, teza o tym, że nauka nie wie jeszcze wszystkiego też jest pewną formą manipulacji. Jasne, nie wie wszystkiego, ale nie wiedząc wszystkiego wciąż możemy pewne opcje absolutnie wykluczyć. Np. jeśli zostawiłem w firmowej lodówce rano kanapkę na obiad, a gdy przychodzę na lunch, kanapki nie ma, to mogę nie wiedzieć czy kanapkę zwinął Zegrzysław czy ktoś inny, albo czy przypadkiem nie wyrzucono jej przy porządkowaniu lodówki z za starych rzeczy. (Choć powiedzmy sobie szczerze: wszyscy i tak wiemy, że to był Zegrzysław.) Wiem jednak na pewno, że kanapka nie zmutowała do poziomu osiągnięcia samoświadomości i nie wypełzła z lodówki sama. (W przypadku sałatki Zegrzysława zaśmierdzającej lodówkę od tygodnia nie byłbym taki pewien, ale co do tej kanapki owszem.) Ani, że Zeus nie zstąpił z Olimpu by zwinąć moją kanapkę. (Bo nawet gdyby Zeus istniał, to powiedzmy sobie szczerze, próbowałby z tą kanapką uprawiać seks, a nie ją zjeść. To w końcu Zeus.) Pewne opcje wypadają poza sferę dopuszczalnych opcji.

 

Ale ci ludzie wydają się tacy fajni, mili, szczęśliwi, itp.

Podobnie jak rekruterzy większości kultów. Większość osób, które promują takie idee w jakiś sposób na tym zarabia. Czy bezpośrednio, np. sprzedając kursy czy doradztwo, czy pośrednio, np. z wpływów z reklam na YT. Będąc miłymi, sympatycznymi, itp. po prostu przekonują więcej klientów. Działa to też w drugą stronę, po prostu ci, którzy nie mieli odpowiednio sprzedawalnego podejścia nie zdobyli większych zasięgów, następuje tu selekcja najbardziej przekonujących sprzedawców. Problem w tym, że wszyscy sprzedają ten sam bezwartościowy lub wręcz szkodliwy towar.

Nie wiesz też, czy te osoby najpierw były spoko, a potem wciągnęły się w ten szajs, czy vice versa.

Tak jak już mówiliśmy, wg. badań stosowanie tych rozwiązań szczęścia Ci nie da, ani sukcesu, ani niczego innego. „Rób tak/kupuj to/używaj tego, a będziesz jak ja” sprzedawane przez atrakcyjne, popularne i charyzmatyczne osoby to najprostsza i najstarsza strategia reklamowa. To również absolutne kłamstwo.

 

Sam próbowałeś? Nie? To co ty tam wiesz?

Cóż, wielokrotnie pisałem na tym blogu, że próbowanie samemu jest absolutnie najgorszą strategią weryfikacji rzeczywistości. (Chyba, że uważasz się za nadczłowieka odpornego na błędy poznawcze, jeśli tak, winszuje i proponuję mały zakład w postaci baterii testów weryfikujących takie błędy, oczywiście jak nie zdasz, wpłacasz bolącą Cię kwotę – ustalane indywidualnie – np. na Aborcję bez Granic albo inną fajną pozarządówkę). To powiedziawszy…

Tak. 

Próbowałem.

Raczej wszystko co mogłoby Ci przyjść do głowy.

Oraz dużo, dużo więcej rzeczy, które Ci nie przyszły, a które i tak próbowałem.

Serio, akurat w zakresie mojej neuroatypowości jest między innymi tendencja do bardzo intensywnego zgłębiania dziedzin, które złapią moje zainteresowanie. A ezoteryka złapała, na ładnych kilka lat. Więc zgłębiałem. I zgłębiałem. I zgłębiałem.

Jeśli wydaje Ci się, że czegoś nie próbowałem, prawdopodobnie próbowałem tego. „Na czysto”, a dodatkowo również w wersji rytuału cyberszamańskiego zmieszanego z chaosycką wersją magii hermenautycznej. Po przyzwaniu dwóch demonów i jednego ciasteczkowego potwora.

I wciąż mówię: TO NIE DZIAŁA.

Dziękuję za uwagę :)

 

Plus, serio, to badania powinny Was przekonać, a nie moje bogate, ale wciąż absolutnie niereprezentatywne doświadczenie.

Podsumowując: prawo przyciągania, potęga podświadomości, sekret i cała reszta tego szajsu może Ci co najwyżej zaszkodzić. Zadbaj o siebie, nie marnuj na to zasobów.

 


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis