Transpłciowość – odpowiedzi na pytania, obalenia pseudoargumentów

Zgodnie z obietnicą z wpisu wprowadzającego temat transpłciowości, chcę poświęcić oddzielny wpis na odniesienie się do pytań i wątpliwości, jakie ma część osób, jak również do szeregu pseudoargumentów, które przedstawiają osoby transfobiczne. Postarałem się odnieść do wszystkich kwestii, które pojawiały się tak bezpośrednio pod artykułem, w komentarzach na facebooku i z którymi spotykałem się też w innych miejscach.

 

 

Pytanie: Czy osoby transpłciowe nie będą miały nieuczciwej przewagi w sporcie?

Temat już poruszany w poprzednim wpisie, ale myślę, że warto go jeszcze rozwinąć.

Badania nie pokazują przewagi osób transpłciowych w sporcie. Kropka. Macie podlinkowany systematyczny przegląd badań, bez czegoś równie silnego nie ma co w ogóle podejmować dyskusji. W poprzednim wpisie podkreśliłem kwestię testosteronu, bo na to zwracają ludzie uwagę najczęściej, ale już wtedy, co wiele osób przeoczyło, cytowałem uniwersalne badania pokazujące brak przewagi. Zarówno na poziomie badań, jak i powtarzalnych wyników w zawodach nie mamy powtarzalnych wzorców przewagi osób transpłciowych, ergo nie ma racjonalnych podstaw do obaw w tym zakresie.

Trzeba też wskazać, że najczęściej stosuje się ten argument wobec transpłciowych kobiet. Tymczasem równie dobrze można by argumentować za przewagą wytrzymałościową transpłciowych mężczyzn wobec cispłciowych mężczyzn. Fakt, że się tego nie robi sugeruje, że nie chodzi tu o sprawiedliwość w sporcie, a o wykorzystanie rzekomej obrony kobiet jako wygodnego (i upupiającego same kobiety) argumentu do ataku na osoby transpłciowe.

Jeśli z jakiegoś powodu uważamy, że powinniśmy wprowadzić jakieś podziały, sensownym rozwiązaniem jest wprowadzenie kategorii opartych nie na czymś takim jak płeć (w końcu w wypadku cispłciowych kobiet mamy też np. osoby o podwyższonym naturalnie poziomie testosteronu), tylko innych kryteriach. Już to stosujemy np. w sportach walki, wprowadzając kategorie wagowe, nie jest więc tak, że nie możemy wprowadzać innych kategorii, niż płciowych. Jeśli naprawdę uważamy to za duży problem, zmieńmy po prostu kategoryzację, nie ma żadnego racjonalnego powodu by argumentować, że obecna jest optymalna i niezmienna. Argumentacja przeciwko osobom transpłciowym, a nie za zmianą kategoryzacji jest okrutna i nieuzasadniona.

W końcu istotne jest wskazanie na realną skalę zjawiska. Spencer J. Cox, gubernator mocno konserwatywnego stanu Utah, konserwatywny republikanin, zawetował w 2022 stanową ustawę próbującą zablokować transpłciowym osobom możliwość udziału w szkolnych zawodach sportowych, wskazując na prostą statystykę. Na 75 tysięcy dzieci uprawiających półprofesjonalnie sport w liceach w Utah, tylko CZTERY były transpłciowe i tylko JEDNA uczestniczyła w kobiecym sporcie. Nie cztery tysiące. Cztery osoby. Pokazuje to, jak bardzo rozdmuchana jest ta panika na temat osób transpłciowych, jak bardzo prawica próbuje uczynić z niej obiekt wojny kulturowej (dość powiedzieć, że był to jeden z głównych tematów prawicowej kampanii wyborczej w 2022), a jak nieistotna jest realna skala rzekomych problemów na poziomie samych wyników sportowych. Cytując tego – przypomnijmy, głęboko konserwatywnego – gubernatora: „Czworo dzieci i tylko jedno z nich gra w dziewczęcych zawodach. O to cała afera. Czwórka dzieci, które wcale nie dominują, nie wygrywają trofeów ani nie dostają stypendiów sportowych. Czworo dzieci, które chcą po prostu znaleźć przyjaciół i czuć, że gdzieś przynależą. Czwórka dzieci, która po prostu próbuje przeżyć z dnia na dzień. Rzadko kiedy tak wiele strachu i gniewu skierowano wobec tak niewielu.” 

Oczywiście skala zjawiska bywa też odwracana – „skoro dotyczy to tak niewielkiej grupy osób, to czemu w ogóle powinniśmy brać je pod uwagę jako społeczeństwo?” Odpowiedź jest tu dość prosta – ponieważ jest to humanitarne i etyczne. Ponieważ dla tych osób alternatywą są bardzo poważne problemy społeczne i psychologiczne, łącznie z drastycznie podwyższonym ryzykiem śmierci. A nas jako społeczeństwo tak naprawdę nic nas to nie kosztuje. Nikt nie traci praw na tym, że ktoś inny prawa zyskuje. A jeśli uważamy, że ktoś traci – to warto się zastanowić co konkretnie traci i na jakiej podstawie miałby to domyślnie mieć?

 

Pytanie: Czy można mówić o spektrum płci w przypadku np. osób z XXY, skoro np. jeśli ktoś urodzi się z dodatkowym palcem, to nie świadczy to o spektrum liczby palców u ludzi?

Problem, jaki leży za tym pytaniem jest przede wszystkim w nieświadomości tego, jak umowna jest dowolna ludzka kategoryzacja. Osoby, które stawiają taką tezę koniec końców zakładają, że jest jakaś „prawdziwa” kategoryzacja. Tak nie jest. Tak jak wskazuje wyjaśnienie biologa z oryginalnego artykułu, gdybyśmy dysponowali odpowiednimi mocami obliczeniowymi, w ogóle nie operowalibyśmy na poziomie kategorii, absolutnie każdy przypadek traktując oddzielnie i indywidualnie. Nie dysponujemy takimi mocami obliczeniowymi, jesteśmy więc zmuszeni do opierania się na pewnych zgrupowaniach. To jak zgrupujemy określone zmienne, czy uznamy je za elementy jednej kategorii, czy nie, jest jednak całkowicie subiektywną decyzją. W naturze te zmienne po prostu są. Kategoryzacja jest ludzkim procesem poznawczym, nie uniwersalnym prawem wszechświata.

W związku z tym owszem, moglibyśmy też mówić np. o spektrum palców. Pytanie czy taka kategoryzacja byłaby dla nas jakkolwiek użyteczna i czy dysponujemy zasobami, by móc ją brać pod uwagę. Ba! Praktycznie każda zmienna, na którą moglibyśmy patrzeć jest de facto spektrum. To, czy i jak kategoryzujemy jest naszą subiektywną oceną.

 

Dla przykładu, biologiczna definicja terminu „gatunek” to „grupa jednostek zdolna do wymiany genów lub rozmnażania się ze sobą”. Czy jednak gdybym zebrał np. wszystkie okazy zagrożonego gatunku i je wysterylizował – czyniąc je niezdolnymi do dalszego rozmnażania – przestalibyśmy je kategoryzować jako gatunek? Większość osób odpowiedziałaby, że nie. To pokazuje jak umowne są finalnie kategorie, które przyjmujemy. Jeśli o tym zapominamy, możemy się mocno zgubić. Mylimy bowiem narzędzie opisowe, używane do lepszego zrozumienia świata i funkcjonowania z nim, z uniwersalnym prawem, regułą do której świat powinien się stosować. To przejaw tzw. myślenia teleologicznego, problematycznego stylu myślenia, który zwiększa ryzyko wiary w różne teorie spiskowe.

Inny przykład: do niedawna uznawaliśmy praworęczność za zdrową normę, a leworęczność za zaburzenie. Dziś już tego nie robimy. Nie była to jednak decyzja oparta na zmianie faktów. Była to decyzja oparta na tym, jak zmieniliśmy kategoryzację. Leworęczność przestała być wadą do korekty, a stała się rzadziej występującą normą. Zmieniliśmy kategoryzację dlatego, że zauważyliśmy, że dotychczasowa prowadzi do krzywdzenia pewnej grupy ludzi, nie przynosi zaś specjalnej wartości. Transpłciowość jest po prostu kolejną podobną kategorią.

 

Uświadomienie sobie tego, jak bardzo konstruowany jest nasz świat, w tym nasz świat pojęciowy, jest dla wielu osób mocno niepokojące. Coraz więcej badań wskazuje, że w zasadzie każdy aspekt naszego doświadczenia jest konstruowany na bieżąco przez nasz mózg. To co widzimy, to jakie czujemy emocje, to jak kategoryzujemy świat i na co zwracamy uwagę, nawet nasze poczucie świadomości. Jednocześnie jednak, w pewnym sensie paradoksalnie, nasz mózg jest bardzo mocno nastawiony na budowanie wyraźnych kategorii, często dualistycznych. „Bezpieczne/groźne”, „dobre/złe”, „miłe/niemiłe”, dzielenie świata na takie proste kategorie jest poznawczo wygodne i przyśpiesza myślenie i podejmowanie decyzji. Niekoniecznie usprawnia, niekiedy wręcz drastycznie utrudnia, ale przyśpiesza. Dlatego wszyscy mamy naturalną tendencję do zamykania się w takich schematach myślowych. Dlatego niezbędna jest pewna wiedza na temat procesów poznawczych, wiedza na temat tego jak myślimy. Potrzebujemy jej by wyjść ponad te sposoby myślenia i zrozumieć, że wszystkie kategorie są koniec końców umowne.

 

Bo gdy to zrozumiemy, możemy zadać sobie kilka ważnych pytań:

  • czy dana kategoria jest sprzeczna z faktami? (To, że kategorie są umowne nie znaczy, że nie można stworzyć kategorii wbrew dostępnym danym, np. zaliczając do kategorii „niebezpieczne” rzeczy, których bezpieczeństwo zostało wykazane.)
  • czy jest dobry powód by wyróżnić akurat taką, a nie inną kategorię? (to jak kategoryzujemy jest decyzją, ale niektóre kategorie służą po prostu utrzymaniu pewnych dotychczasowych poglądów, niezależnie od ich wartości)
  • czy mamy dość mocy przerobowych, by daną kategorię bardziej zróżnicować?
  • czy wydzielenie/zróżnicowanie danej kategorii daje nam jakieś korzyści?
  • czy wydzielenie/zróżnicowanie danej kategorii powoduje czyjąś krzywdę?

Z tego, że kategorie są subiektywnie tworzone nie znaczy bowiem, że nie można ich robić mądrzej czy bardziej etycznie.

 

Pytanie: Czy blokery dojrzewania są odwracalne?

Popularnym argumentem przeciwko wsparciu terapeutycznemu nastoletnich osób transpłciowych jest obawa o to, że blokery dojrzewania miałyby rzekomo wywoływać negatywne, nieodwracalne efekty u pacjentów. O ile badań w temacie nie ma super dużo, o tyle żadne, które mamy, nie wskazują na to, by blokery dojrzewania miały jakiekolwiek długoterminowo negatywne skutki. Niektóre wskazywały na mniejszy wzrost gęstości kości u osób na blokerach względem rówieśników (bo u wszystkich następuje wzrost gęstości wraz z wiekiem, różnić się może tempo). Różnica ta ulegała jednak zatarciu po zakończeniu terapii blokerami. (Niezależnie od tego, czy dana osoba pozostawała finalnie przy swojej płci nadanej przy urodzeniu, czy decydowała się na tranzycję i zaczynała terapię hormonalną.) Dodatkowo różnicę tą można niwelować zaleceniami dotyczącymi stylu życia, np. sugerując więcej treningu siłowego.

Najczęściej wymienianym rzekomym „nieodwracalnym” efektem jest tu natomiast utrata płodności. Co charakterystyczne, tu znów temat podnoszony jest przede wszystkim wobec kobiet i zwykle w ramach narracji, która czyni z macierzyństwa sens i esencję kobiecej egzystencji. Już to jest głęboko problematyczne i osadzone w bardzo tradycyjnym postrzeganiu ról płciowych. (Taki esencjonalizm płciowy jest zresztą bardzo typowy dla środowisk transfobicznych.) Jakby nie było, badania nie wskazują na takie zagrożenie. Mamy tu całkiem sensowny zestaw danych, uzyskany od dzieci doświadczających przedwczesnego pokwitania, które przez lata poddawane są terapii blokerami dojrzewania i u których nie występują żadne negatywne efekty w zakresie płodności względem typowej populacji. Innymi słowy, rzekome zagrożenie nie ma żadnej podstawy w badaniach.

Pamiętajmy zaś, że nie mówimy tutaj o zabiegu w próżni. Mówimy tu o zabiegu, który radykalnie zmniejsza ryzyko takich kwestii jak śmierć samobójcza. Nic nie wskazuje na to, żeby blokery dojrzewania negatywnie wpływały na płodność, wiemy natomiast jak wpływa na nią zgon. Podpowiedź: niezbyt dobrze. Osoby argumentujące przeciwko terapii dla osób transpłciowych ignorują tą kluczową kwestię alternatywnych zagrożeń, lub próbują ją trywializować. Badania absolutnie nie pozwalają na takie lekceważenie zagrożeń. 

Jeśli przyjrzymy się strukturze tego argumentu, jest on identyczny z argumentami np. antyszczepionkowców protestujacych przeciwko szczepieniom na Covid. Po jednej stronie mamy bowiem jasne, wyraźnie wykazane i poważne, wręcz śmiertelne ryzyko (Covid w jednym i samobójcza śmierć w drugim przypadku). Po drugiej mamy dotychczasowe badania wskazujące na bezpieczeństwo terapii oraz bliżej niesprecyzowane, niepodparte żadnymi badaniami oraz nieustannie przesuwane w czasie i kryteriach „obawy” o rzekome możliwe kiedyś konsekwencje (czy to szczepień, czy to terapii blokerami). Mamy więc wybór między uniknięciem jasnego, realnego i poważnego zagrożenia dziś, kosztem rzekomego ryzyka jakiegoś mało prawdopodobnego i bliżej niesprecyzowanego ryzyka kiedyś w przyszłości, albo być może uniknięciem rzekomego (i nie wiadomo czy istniejącego!) ryzyka kiedyś w przyszłości kosztem ryzykowania bardzo poważnych konsekwencji dziś. W żadnej decyzji nie będącej ideologicznie nacechowaną nie wahalibyśmy się w takiej sytuacji ani trochę. By wskazać jeszcze jedną analogię – to tak, jakbym dawał Ci do wyboru: albo dzisiaj rzucisz kostką sześciościenną i jak wypadnie 1 lub 2 to jesteś mi dłużny/a dziesięć milionów złotych bez możliwości pozbycia się tego długu, albo nie rzucasz żadną kostką, ale być może, kiedyś, za trzydzieści lat będziesz musieć rzucić kostką stuścienną i jak wypadnie 1 lub 2 to będziesz mi dłużny/a równowartość dzisiejszych dziesięciu tysięcy. Wybór jest oczywisty, nikt nie wybierze rzutu kostką dziś, bo opcja ta nie ma żadnej przewagi. Ale tam gdzie wchodzi w ideologia, tam nagle ludzie zaczynają argumentować w absurdalny sposób.

Z tej perspektywy osoby transfobiczne przyjmują więc antynaukowe stanowisko równoważne, nawet na poziomie argumentacji, antyszczepionkowcom i podobnym szurom.

 

Pytanie:  Czy większości dzieci „przechodzi” dysforia płciowa?

Nie wszystkie osoby, w tym nie wszystkie nastolatki, które nie odnajdują się w swojej przypisanej przy urodzeniu płci, finalnie będą się identyfikować jako osoby transpłciowe lub niebinarne. Dla części może być to jakaś faza odkrywania siebie, swojej autoekspresji, itp. Więc owszem, z góry trzeba powiedzieć, że nie dla każdego będzie to trwałym doświadczeniem. Dyskusja dotyczy tego, jak liczna jest taka grupa. Środowiska transfobiczne postulują, że to dość masowe, lub wręcz po prostu masowe zjawisko, tym samym podważając to na ile np. nastolatki są zdolne do podjęcia decyzji o społecznej tranzycji..

Problem w tym, że badania, które najczęściej są tu cytowane są bardzo słabej jakości. Najstarsze nie różnicują między dysforią diagnozowaną wg. DSM-IV i DSM-V co jest o tyle problematyczne, że kryteria z DSM-IV były bardzo otwarte i łapało się w nie m.in. wiele osób homoseksualnych, które po prostu nie wpisywały się w normy dozwolonej ekspresji płciowej. Innym często cytowanym badaniem jest publikacja z 2013, wg. której 63% nastolatków (80 ze 127) przechodziło detranzycję. Niestety autorzy dokonali kilku bardzo wątpliwych wyborów metodologicznych. Np. uznali, że 28 osób badanych z którymi utracili kontakt w toku badania zalicza się do grupy detranzycji. A, z pozostałych 52 osób aż 38 było pierwotnie opisanych jako „poniżej progu kwalifikacji”, a więc nie spełniało kryteriów diagnozy. Czyni to te dane niezbyt wiarygodnymi. Jasne, gdybyśmy nie mieli nic lepszego, można by jakoś się na nich opierać…

Ale mamy. Np. takie świeżutkie badanie pokazujące, że pięć lat po tranzycji społecznej aż 94% nastolatków pozostało przy transpłciowej tożsamości (a dodatkowych 3.5% przy niebinarnej, tylko 2.5% badanych osób dokonało pełnej detranzycji). Metodologicznie badanie jest przy tym zdecydowanie lepsze jakościowo, niż poprzednie wspomniane. W świetle tych danych trudno więc argumentować, żeby większość takich osób „rozmyślała się”. Przeciwnie, zdecydowana większość pozostaje przy swojej tożsamości.

 

Pytanie: Czy tranzycja pomaga osobom transpłciowym?

Tak, bardzo i bezdyskusyjnie. Tranzycja ratuje życie, dosłownie. Nie jest czynnikiem jedynym, ważne są tu też takie kwestie jak wsparcie społeczne, w tym wsparcie ze strony rodziny. Tak naprawdę trudno jednak te dwie kwestie rozdzielić, gdyż wspierająca rodzina będzie zwykle też wspierała w tranzycji.

Badania są jasne i nie ma tu co z nimi dyskutować.

 

Pytanie/argument: Czy argument z samobójstwem nie jest formą szantażu emocjonalnego? Pozwólcie mi na tranzycję, albo się zabiję?

Tak, jest. Dokładnie w takim sensie, w jakim „podajmy chemioterapię choremu na raka, albo umrze” jest formą szantażu emocjonalnego.

Depresja jest chorobą śmiertelną. Osoby transpłciowe pozbawione odpowiedniego wsparcia bliskich są dużo bardziej bardziej podatne na depresję. Osoby transpłciowe z zablokowaną drogą do zabiegów są dużo bardziej podatne na depresję. Więcej osób chorujących na depresję oznacza więcej prób samobójczych. Więcej prób samobójczych oznacza więcej udanych prób samobójczych. (A, że samobójstwo jest faktycznie społecznie zaraźliwe, oznacza też podwyższenie ryzyka samobójstw również osób cispłciowych z otoczenia zmarłych.)

Dane są jasne i bezlitosne. Taka terapia ratuje życie. Próby negowania tego, są próbami negowania rzeczywistości.

 

Pseudoargument: Transpłciowe kobiety zawłaszczają przestrzeń kobiet

Środowisko tzw. TERFów (tzw. wykluczających transpłciowość radykalnych feministek, zwykle określające siebie mianem „krytycznych wobec gender”) bardzo lubi stosować argument, że nie występują przeciwko osobom transpłciowym jako takim, po prostu zależy im na obronie praw kobiet, a uważają, że zwłaszcza transpłciowe kobiety takie prawa naruszają.

Problem z tym argumentem jest podobny, jak z argumentem większości grup tzw. „praw mężczyzn”, które dużo bardziej niż realną poprawą sytuacji mężczyzn zajmują się pogarszaniem sytuacji kobiet. Co sugeruje, że chodzi im o coś zupełnie innego, niż deklarują. Tak samo wygląda to w przypadku TERFów. Choć przedstawiają się jako radykalny odłam feminizmu i środowisko walczące o prawa kobiet, charakterystyczne jest to, że bardzo ochoczo wchodzą w sojusze ze środowiskami walczącymi o drastyczne ograniczanie tych praw. Środowiska mizoginistyczne, walczące o ograniczanie prawa kobiet do kontroli nad własnym ciałem, a nawet walczące o prawo do bezkarnego gwałtu na terenie własnej posiadłości – to wszystko grupy, z którymi TERFy bez zająknięcia dzieliły scenę i przemawiały do wspólnej publiczności. (Dla przykładu, Maya Forstater, jedna z ważniejszych postaci brytyjskiego ruchu transfobicznego, wspierana osobiście przez JK Rowling, aktywnie współpracuje, w tym udziela się na eventach Alliance Defending Freedom:UK, takiego ichniejszego Ordo Szuris, organizacji aktywnie walczącej m.in. z prawem do autonomii cielesnej kobiet. Bev Jackson, inna istotna postać w tym środowisku współpracuje z kolei z Heritage Foundation, podobnym prawicowym think-tankiem. Ten materiał omawia spory przekrój tego typu zależności.)

To tak, jakby zwolennicy weganizmu ze względu na troskę o zwierzęta występowali na jednej konferencji z przedstawicielami lobby myśliwskiego, walczącym o rozszerzenie prawa do polowań oraz umożliwienie polowania bronią sprawiającą jak największe cierpienie.

Nie był to też pojedynczy przypadek, ale powtarzalny wzór, raz za razem, za razem, za razem. Jeden raz można powiedzieć „no nie wiedziałem, nie sprawdziłem dobrze z kim współpracuję, moja wina, na przyszłość będzie lepiej.” Gdy jest to jednak powtarzalny wzór, należy założyć, że jest to celowe działanie.

To sugeruje, że przynajmniej duża część tych środowisk jest gotowa sprzedać prawa kobiet za uwalenie praw osób transpłciowych. Że motywuje je bardziej nienawiść do osób transpłciowych, niż troska o prawa kobiet. Czyni to więc argument o obronie praw kobiet całkowicie niewiarygodnym.

 

Oddzielną kwestią jest wpisany w większość ideologii transfobicznej esencjonalizm płciowy. To on pozwala TERFom twierdzić, że transkobiety nie są prawdziwymi kobietami, tylko udającymi mężczyznami (i traktować transmężczyzn protekcjonalnie jako biedne, omamione kobiety). Jak już jednak nie raz wspominaliśmy, model esencjonalizmu płciowego został dawno obalony na poziomie neurologicznym.

 

Pseudoargument: Osoby transpłciowe chcą zmuszać lesbijki do uprawiania seksu z transkobietami

Jest to oczywiście bzdura. Nikt nie chce zmuszać nikogo do uprawiania seksu z nikim, consent, czyli świadoma zgoda, jest u podstaw dowolnej relacji seksualnej. Nikt też nie nazwie kogoś transfobicznym/ą dlatego, że taka osoba nie czuje pociągu do drugiej osoby, a ta osoba jest akurat transpłciowa. (Nikt rozsądny, wiadomo, zjeby znajdą się wszędzie i zawsze, mówimy tu jednak o mainstreamowym podejsciu.)

Realna dyskusja dotyczy tego, czy np. transpłciowe kobiety mają prawo w ogóle być na lesbijskich portalach randkowych. Jak jednak doświadczyło większość osób na takich portalach, z samego bycia tam absolutnie nic nie wynika. Nie gwarantuje to randek, ani tym bardziej pójścia z kimś do łóżka. Tak jak mówiliśmy absolutnie można być transpłciową kobietą o skłonnościach homoseksualnych (tak jak i transpłciowym mężczyzną o skłonnościach homoseksualnych). Dla niektórych osób może to być problemem, dla innych nie. Dla niektórych osób istotny może być status operacyjny takiej osoby, bo np. pociągają je określone narządy płciowe, dla innych kształt narządów płciowych będzie wtórny i nieistotny. To wszystko kwestie do ustalenia między danymi osobami, tu istotne jest wskazanie podstawowej kwestii, czyli przestrzeni dla transpłciowych kobiet odczuwających pociąg do kobiet. Koniec końców, jeśli pewne rzeczy są dla kogoś istotne, może po prostu zapytać.

 

Pseudoargument: Transpłciowość to „społeczna zaraza”, wmawiana młodym kobietom, które dzięki zmianie płci chcą uciec przed mizoginią

Argument spopularyzowany przez psycholożkę Abigail Shrier, wypatroszony dogłębnie przez psycholożkę poznawczą Cass Eriss (uwaga, to długi materiał, koło dziesięciu godzin, Eriss przechodzi rozdział po rozdziale przez książkę Shrier, wskazując punkt po punkcie nadużycia, manipulacje, brak źródeł i podobne problemy). Badania jasno podważają też główne koncepcje tezy. Dla przykładu, jeśli transpłciowość byłaby faktycznie „społeczną zarazą”, to cóż, powinno dać się to wykazać przy użyciu narzędzi epidemiologicznych, pokazujących rozszerzanie się tej koncepcji. Nic takiego nie ma miejsca. Pierwotne badanie postulujące tą „społeczną zarazę” było opublikowane w piśmie z otwartym dostępem (co niestety potrafi prowadzić do akceptacji niższej jakości publikacji) i zostało mocno skorygowane po publikacji ze względu na wskazane błędy metodologiczne. Autorka pierwotnie sugerowała, że przebadała nastolatki u których gwałtownie rozwinęła się dysforia płciowa, weryfikacja pokazała, że de facto rozmawiała z ich rodzicami. Hmm, czy ktoś potrafi sobie wyobrazić czemu z perspektywy rodziców pewne zmiany u dziecka mogą się wydawać zupełnie nagłe?

W końcu NIGDY nie mieliśmy sytuacji gdy rodzice stwierdzili, że ich dziecko NAGLE ma nie pasujące im towarzystwo. Albo NAGLE ma depresję. Albo NAGLE nadużywa jakichś substancji. Albo NAGLE przestało być religijne. A to przecież taki dobry dzieciak był. No takie sytuacje NIGDY nie są zaskoczeniem dla rodziców, zwłaszcza gdy ci rodzice niespecjalnie mają dobry kontakt ze swoimi dziećmi, prawda?

(Hmm, ciekawe czy powyższe stężenie sarkazmu wystarczy, by komuś wypalić monitor…)

W rzeczywistości owszem, mamy obecnie więcej nastolatków przyznających się do bycia trans niż kiedyś. Dlatego, że obecnie mają nieco większą szansę na wsparcie ze strony rówieśników, niż kiedyś. Nieco mniejszą (wciąż niestety dużą, ale nieco mniejszą) szansę na wpierdol od innych rówieśników. Pozwalamy ludziom nieco bardziej być sobą, to i są. Ot, cały sekret.

 

Pseudoargument: Autogynefilia

No dobrze, tu popłyniemy mooocno :D Ale cóż, środowisko transfobiczne sięga czasem po bardzo, bardzo odleciane koncepcje i warto być w stanie się też do nich odnieść. Jedną z takich koncepcji jest autogynefilia, stworzona na przełomie lat 80-tych i 90-tych XX wieku.

Twórcą tej idei jest Rey Blanchard, seksuolog który miał liczne problemy m.in. w związku z prowadzeniem kliniki w której stosowano de facto terapię konwersyjną i który zasłynął w internecie wspieraniem takich twierdzeń, jak to, że nastolatki naoglądają się anime i dlatego chcą dokonać tranzycji, żeby być bardziej jak kobiety z anime. (Damn, nie wiem czy oglądałem w młodości złe anime, czy może za mało – to akurat bardzo wątpliwe – ale jakoś nie zadziałało…) Stworzył on typologię dzielącą transkobiety na dwie grupy – homoseksualne transpłciowe, których pociągają wyłącznie mężczyźni** i są stereotypowo kobiece w zachowaniu i wyglądzie oraz autogynefilne transpłciowe, które seksualnie pociąga idea posiadania kobiecego ciała.

**Co oczywiście już podważa transpłciowość takich osób w ramach samej typologii! W końcu akceptując transpłciowość takiej osoby mówilibyśmy o heteroseksualnie transpłciowych osobach, względnie moglibyśmy użyć np. terminu „androfilnie transpłciowe”. Fakt, że nie podjęto takich prób już wskazuje na założoną stygmatyzację opisywanych grup już w ramach tworzenia typologii.

Ten podział jest, oczywiście, dogłębnie głupi i sprzeczny z jakąkolwiek nie tylko współczesną, ale nawet ówczesną wiedzą psychologiczną i seksuologiczną. Już wtedy jasne było, że tożsamość płciowa i preferencje seksualne są zupełnie innymi kategoriami i ich mieszanie jest błędem logicznym. Jego praca została potężnie skrytykowana tak metodologicznie, jak i na poziomie bazy teoretycznej. Okazała się też mieć poważne problemy z replikacją, zaś niektórzy krytycy wskazują, że duża część koncepcji jest niefalsyfikowalna, a więc nienaukowa z definicji. Nie jest w żaden sposób poważnie traktowana we współczesnym środowisku seksuologicznym czy psychologicznym. Innymi słowy – to pseudonaukowy śmieć.

Ale wpisuje się w ideologię transfobiczną, więc bywa odgrzewana co jakiś czas przez środowiska transfobiczne. Jeśli kiedyś o tym usłyszycie w dyskusji, potraktujcie to jako wskazówkę, że rozmówca w najlepszym razie nie weryfikuje tez, które powtarza. (A w najgorszym celowo promuje fałszywe treści.)

 

Pseudoargument: Osoby transpłciowe, a przemoc wobec kobiet

Argument ten najczęściej sprowadza się do tezy jak to transpłciowe kobiety są rzekomym zagrożeniem dla kobiet w więzieniu. Jak zaraz zobaczymy, nie chodzi w nim bynajmniej o bezpieczeństwo kobiet. Jest ono jedynie wygodną flagą, pod którą można ukryć prawdziwe intencje.

Przede wszystkim należy wskazać na to, że to osoby transpłciowe są drastycznie, ekstremalnie zagrożone przemocą seksualną, tak na wolności, jak i – tym bardziej – w więzieniu. Przedstawianie osób, które mają ogromne ryzyko bycia ofiarą przemocy jako domniemanych sprawców tejże jest absolutnie obrzydliwe.

Owszem, historycznie zdarzały się pojedyncze przypadki przemocy wobec kobiet ze strony współosadzonych kobiet transpłciowych. (Zwykle bardzo nagłaśniane przez media, zwłaszcza prawicowe.) Co jednak istotne, były nie tylko rzadkie, ale też dotyczyły typowo osób, które już były znane władzom więziennym jako będące sprawcami przemocy seksualnej, a więc osoby, wobec których powinny zostać (i nie zostały) podjęte szczególne środki bezpieczeństwa. Problemem nie było tutaj osadzenie transpłciowej kobiety w więzieniu dla kobiet. Problemem było nie podjęcie odpowiednich środków bezpieczeństwa wobec więźnia o którym było wiadomo, że stanowi zagrożenie dla innych. Co więcej, takie przypadki są bardzo, bardzo rzadkie. Zdecydowanie, nieporównywalnie częściej zagrożenie przemocą seksualną i nadużyciami seksualnymi spotyka więźniarki ze strony mężczyzn-strażników więziennych. Ba, zdecydowanie częstsza jest po prostu przemoc seksualna i nadużycia kobiet ze strony innych osadzonych kobiet, niż ze strony kobiet transpłciowych. O ile jednak możliwości ograniczenia przemocy seksualnej ze strony innych więźniarek są ograniczone, o tyle ograniczenie przemocy seksualnej ze strony mężczyzn-strażników więziennych w kobiecych więzieniach jest bardzo proste – wystarczy takowych wyeliminować. Jako że przemoc seksualna ze strony kobiet-strażniczek wobec więźniarek zdarza się dużo rzadziej, wyeliminowanie zagrożenia ze strony mężczyzn-strażników wpłynęłoby drastycznie na poprawę bezpieczeństwa osadzonych kobiet. Mówimy tu o różnicy kilku rzędów wielkości względem rzekomego zagrożenia za strony transkobiet.

Tymczasem środowiska transfobiczne w ogóle nie zabierają głosu w zakresie takiej zmiany więziennictwa. (Lub, jeśli go zabierają, to w skali nieporównywalnie mniejszej niż ich głos transfobiczny.) Musimy więc uznać argument o zagrożeniu seksualnym więźniarek albo za wybitnie nieprzemyślany (bo zajmujący się skrajnie niewielkim źródłem zagrożenia i ignorującym ogromne i łatwe do zmiany źródło zagrożenia), albo, co bardziej prawdopodobne, za argument pozorny. Ładnie brzmiącą wymówkę wobec prawdziwych intencji, jakimi jest po prostu ograniczenie praw osób transpłciowych.

Ba, jeśli chcielibyśmy zadbać o redukcję przemocy seksualnej wobec kobiet w więzieniach (i przemocy wobec kobiet w ogóle), powinniśmy dążyć do ogólnej reformy systemu więzienniczego i wymiany dużej części kar więzienia na kary nadzoru elektronicznego w społeczeństwie. Są one nieporównywalnie tańsze, skrajnie mniej demoralizujące i zdecydowanie zwiększające szanse na resocjalizację. Znacząco poluzowane więzienia można wtedy wykorzystać do prób faktycznej resocjalizacji tych osób, które uznajemy za zbyt groźne do poddania nadzorowi elektronicznemu, oraz do humanitarnej izolacji tych nielicznych, które nie dają nadziei na resocjalizację. Możemy zagwarantować, że takie rozwiązanie byłoby nie tylko bardziej ekonomiczne i humanitarne, ale też drastycznie zredukowałoby przemoc seksualną wobec skazanych osób. Dlaczego więc środowiska TERFowe nie lobbują za takimi rozwiązaniami, a skupiają się na atakach na osoby transpłciowe? Jedynym racjonalnym wnioskiem jest, ponownie, to że nie chodzi tutaj wcale o bezpieczeństwo osadzonych kobiet.

 

Dalsze pytania

Wydaje mi się, że tym artykułem objąłem większość tak szczerych pytań ludzi, którzy chcieliby zrozumieć, ale nie mają wiedzy, jak i pseudoargumentów stosowanych przez środowiska transfobiczne. Jeśli jednak pojawią się dalsze, postaram się by artykuł był stosownie uzupełniany.

 


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis