O co chodzi z tą transpłciowością?
Temat transpłciowości był już kilka razy poruszany na blogu. Ponieważ jednak to transpłciowość stała się nowym obszarem prawicowej „wojny kulturowej”, najpierw w USA, a z czasem i importowanym do nas, stwierdziłem, że dobrze byłoby przygotować oddzielny wpis w temacie. Dla osób, które mnie nie znają (bo obstawiam, że artykuł ten może być czasem podawany jako wyjaśnienie i trafić do grupy spoza regularnych czytelników bloga) – nazywam się Artur Król, jestem psychologiem (UW) i seksuologiem (SWPS) z kilkunastoletnim doświadczeniem w pracy psychologicznej oraz mocnym osadzeniem w badaniach naukowych ze szczególnym uwzględnieniem współczesnej wiedzy neurologicznej. Treści o których będę pisał stanowią odzwierciedlenie współczesnej wiedzy biologicznej, seksuologicznej i psychologicznej, są zgodne ze stanowiskami takich organizacji jak polskie, amerykańskie i światowe stowarzyszenia psychologiczne czy seksuologiczne. Jeśli coś w tekście będzie niejasnego, zachęcam do pytań, ale z poszanowaniem osób transpłciowych i ich praw. Jeśli z czymś się nie zgadzasz, merytoryczna dyskusja polega na przedstawieniu jakościowych badań podważających przedstawione stanowisko.
W toku artykułu będę używał terminów „transpłciowy mężczyzna” na osobę, która przy urodzeniu została przypisana do płci żeńskiej, ale identyfikuje się z płcią męską, oraz „transpłciowa kobieta” na osobę, która przy urodzeniu została przypisana do płci męskiej, ale identyfikuje się z płcią żeńską. (To standardowa terminologia w seksuologii, natomiast może być nieznana laikom, dlatego pomyślałem, że warto zacząć od takiego wprowadzenia.)
No dobra, wprowadzenie mamy z głowy. Zajmijmy się więc tematyką transpłciowości. Żeby jednak dobrze porozmawiać o tym temacie musimy zacząć od jednej istotnej kwestii…
Wszystko co wiesz o świecie jest kłamstwem (dla dzieci)
No, prawie wszystko. I kłamstwem nie w rozumieniu „całkowicie nieprawdziwe”, tylko „nadmiernym, a przez to fałszywym uproszczeniem”. Po prostu, gdyby w szkole próbowali Cię uczyć tego, jak świat naprawdę wygląda i funkcjonuje, Twój mózg zawiesiłby się po pierwszych 10 minutach. (Jasne, niektórym i tak się zawieszał… ) Ucząc dzieci czy laików złożonych tematów MUSIMY wykorzystywać narzędzie, które biolog Jack Cohen i matematyk Ian Stewart określili mianem „kłamstwa dla dzieci„. Są to uproszczenia niezbędne, by zacząć konstruować zrozumienie danego tematu. Uproszczenia z natury ułomne i ograniczone, ale bez ich zastosowania po prostu nie da się nawet próbować danego tematu wyjaśnić.
Sam niekiedy stosuje takie kłamstwa dla dzieci tu na blogu, choć staram się zaznaczać wtedy, że mówimy o uproszczeniach*. Niestety bardzo często w toku naszej normalnej edukacji kłamstwa dla dzieci podawane są bez takiego zastrzeżenia. (Lub być może po prostu pamięć jest zawodna i zapominamy o tych wszystkich nuansach, nawet jeśli nauczyciele starali się je przekazać.) Do dziś pamiętam jak zaskoczony byłem czytając biografię Talleyranda, z której dowiedziałem się, że – wbrew temu co mnie uczyli na historii – to nie było tak, że Napoleon ot wrócił sobie z Egiptu do Francji i przejął władzę. Że były tam spiski, zamach stanu, samego Bonaparte trzeba było przekonać, słowem, było to dużo bardziej złożone niż magiczne „ceniony generał wraca do domu i zostaje magicznie obwołany liderem, a dotychczasowi po prostu schodzą na bok”.
*
Podobne uproszczenia dotyczą w zasadzie każdego tematu, którego uczyliśmy się w szkole. Niektóre po drodze naturalnie przekroczyliśmy, np. ucząc się o tym, że Newtonowska fizyka nie jest uniwersalnym wyjaśnieniem procesów w świecie. Większość jednak pozostała z nami na zawsze. (A i te, które porzuciliśmy zostały często zastąpione po prostu nieco bardziej zaawansowanymi kłamstwami dla dzieci.) Pozbycie się tych błędnych wyobrażeń wymaga realnego wysiłku, zgłębienia tematów. Często nawet nie wiemy, że mamy coś zgłębić. Nie wiemy czego nie wiemy.
Tak jest np. z płcią. Na biologii w szkole uczyliśmy się, że to prosty układ. Binarny, czyli dwuwartościowy. Jest XX i XY. XX samice, XY samce, problem rozwiązany.
No cóż, to właśnie przykład kłamstwa dla dzieci.
Płeć jest bardzo złożonym zjawiskiem, na które składają się aspekty biologiczne oraz społeczno-psychologiczne. Stąd po angielsku często odróżniamy „sex”, czyli płeć biologiczną, oraz „gender”, czyli płeć społeczną. Również płeć biologiczna jest, o czym zaraz sobie powiemy, bardzo złożoną rzeczą. Ale w szkole uczyli nas o prostym podziale: chodzi o chromosomy. XX i XY. Tzw. rozkład binarny, coś jest albo takie, albo takie, bez wyjątków.
Tylko, że to też jest kłamstwo dla dzieci. Nawet w tak prostym rozumieniu chromosomalnym płeć nie jest zmienną o rozkładzie binarnym, tylko bimodalnym. Nie dwuwartościowym, ale o dwóch najczęstszych wartościach, ale ogromnej masie innych, rzadszych opcji. Różnica między tymi dwoma rozkładami to jak powiedzieć, że w Polsce w 2022 ludzie głosują tylko na PiS albo na KO**. Jasne, te dwie partie zbierają najwięcej głosów, ale mamy całą masę innych partii, od większych jak Polska 2050, po całkowicie kanapowe, jak, żeby sięgnąć po przypadkowy przykład z PKW, „Polska Partia Internetowa”. Co więcej, poglądy tych innych partii nie dadzą się zbić w jeden układ – w końcu Konfederacja ma zupełnie inny program niż Razem. Mimo wszystko można oczywiście próbować dokonać takiego uproszczenia. W pewnych sytuacjach taki binarny podział jest wystarczająco użyteczny. Nie ma potrzeby się wdawać w szczegóły gdy mniej więcej oceniamy szanse zachowania władzy przez PiS bez koalicjantów w 2023. Ale w większości zastosowań taki podział będzie zbyt zniekształcony, by móc go sensownie zastosować.
**
Podobnie wygląda sytuacja z rozkładem płci. Jasne, ogólnie bywa czasem użytecznie mówić o mężczyznach i kobietach. Ale nawet na poziomie bardzo podstawowym sytuacja jest bardziej złożona. Mamy osoby XY z jajnikami i rodzące dzieci! Mamy osoby XX z męskimi ciałami, produkujące spermę zdolną do zapłodnienia. Mamy całą masę różnych złożonych zjawisk, od genetycznych (XXY, XYY, Y, X, XX z translokacją chromosomową, itp.), przez hormonalne (np. niewrażliwość na androgeny), aż po środowiskowe (np. dioksyny). To wszystko generuje ogromne bogactwo opcji. Branie ich zawsze pod uwagę byłoby dość problematyczne – porównywalne z uwzględnianiem w każdym sondażu wyborczym absolutnie każdej z kilkuziesięciu zarejestrowanych w Polsce partii. Więc typowo uproszczamy – tak jak dziennikarze typowo upraszczają do opcji Zjednoczona Prawica (czasem + Konfederacja) vs opozycja. Problem w tym, że czasem uznajemy te uproszczenia za realistyczny opis rzeczywistości. I to już jest problemem. Zwłaszcza gdy zaczynamy zmuszać ludzi do zachowywania się zgodnie z tym uproszczonym opisem i karzemy ich za jakiekolwiek wykroczenia poza niego.
Co istotne, zwróć uwagę, że nawet tutaj mówimy o płci w rozumieniu biologicznym oraz głównie chromosomalnym. Ale nawet biologicznie mamy jeszcze takie kategorie jak płeć gonadalną (jakie gruczoły płciowe ma dana osoba), gonadoforyczną (wewnętrznych organów płciowych), płeć zewnętrznych organów płciowych, płeć somatyczną (jakie drugo- i trzeciorzędowe cechy płciowe mamy), hormonalną czy metaboliczną. Do tego dochodzą nam aspekty bardziej ulotne, to co typowo określamy mianem gender, takie jak płeć psychologiczna (jaką rolę płciową odczuwamy, z jaką się utożsamiamy) oraz płeć społeczna (jaką rolę płciową sygnalizujemy). Cały układ okazuje się być więc wielokrotnie bardziej złożony niż prosty model XY lub XX. Nic dziwnego, że na początku dzieci uczymy prostszego podziału! Tak jak na początku uczymy je, że nie możemy odejmować 5 od 2 i dopiero na późniejszym etapie dodajemy ideę liczb ujemnych.
W naszym przykładzie z partiami moglibyśmy to przedstawić przez przejście z binarnego wyboru między partiami na zróżnicowane stanowiska danego wyborcy względem szeregu różnych kwestii politycznych. Jasne, ogólnie mniej więcej można kogoś określić np. mianem lewicowca czy prawicowca. Ale jak wszyscy wiemy największym wrogiem lewicowca jest drugi lewicowiec, z którym różni się o 0.5% poglądów i będzie wściekły, jeśli upchnie się go do tej samej grupy (i podobnie w wypadku prawicowców). Podobnie to działa w wypadku płci, nawet na poziomie biologicznym – mamy ogromną masę drobnych wariantów, które w większości przypadków możemy pominąć bez większej szkody… Poza tymi przypadkami, kiedy jednak nie możemy.
Już w wypadku polityki zwolennik Razem czy Konfederacji mógłby się frustrować, gdyby przedstawiano go jako zwolennika Koalicji Obywatelskiej. I dawano do wyboru tylko KO lub PiS. I zmuszano do tego by codziennie, w praktycznie każdej sytuacji deklarował swoje „preferencje”. A przecież poglądy polityczne są jednak dużo, dużo mniej znaczącym czynnikiem, niż to jak odbieramy i sygnalizujemy swoją płeć. Nie dlatego, że płeć jest czymś obiektywnie wyjątkowym i kluczowo ważnym, ale dlatego, że żyjemy wszyscy w społeczeństwie, które tak ją przedstawia oraz narzuca nam tylko binarny wybór między dwoma uproszczeniami. Nic więc dziwnego, że wiele osób nie może się odnaleźć w tym ograniczonym zakresie opcji. Część jakoś się dostosowuje. Dla wielu dyskomfort lub wręcz cierpienie z tym związane jest czymś niszczącym życie. Lub wręcz prowadzącym do prób jego przedwczesnego zakończenia.
Dlatego ważne jest by zrozumieć, że to czego Cię uczyli w szkole o płci było kłamstwem dla dzieci. Nadmiernym uproszczeniem dużo bardziej złożonej rzeczywistości. Uproszczeniem, które – jeśli będziemy się go uparcie trzymali – może wiele osób skrzywdzić. Dlatego warto z niego wyrosnąć, tak jak udało Ci się już wyrosnąć z wielu innych takich kłamstw.
Czym jest transpłciowość?
Termin transpłciowość opisuje sytuację w której osoba doświadcza tożsamości płciowej sprzecznej z płcią, która została jej przypisana przy urodzeniu. Czuję się kimś innym, niż rola, która została jej przypisana. Często takie osoby pragną dokonać tzw. tranzycji, czyli trwałego społecznego przejścia do płci z którą się faktycznie identyfikują. Niekiedy tranzycja zachodzi tylko na poziomie społecznym, a często także na somatycznym z pomocą wsparcia hormonalnego czy chirurgicznego. Do tej kategorii zalicza się jednak też często osoby niebinarne/gender-queer, czyli osoby które nie identyfikują się z żadną z płci z binarnego modelu uznawanego w naszym społeczeństwie, albo których identyfikacja płciowa jest w tym zakresie płynna i niestabilna. W tym artykule skupimy się głównie na pierwszym zakresie transpłciowości, ale świadomość istnienia osób niebinarnych jest tu też istotna. Zarówno dla uważności na takie osoby w naszym otoczeniu, jak i dlatego, że tym wyraźniej podkreśla jak złożonym konstruktem jest płeć.
Przeciwieństwem terminu transpłciowość jest tzw. cispłciowość, czyli sytuacja w której osoba doświadcza tożsamości płciowej zgodnej z płcią, która została jej przypisana przy urodzeniu. Cispłciowość traktujemy w naszej kulturze jako opcję domyślną i faktycznie jest to bardzo częsta opcja. Częsta, ale nie jedyna. Precyzyjne oszacowanie liczby osób transpłciowych w populacji jest nieco utrudnione, gdyż różne źródła używają nieco innych definicji transpłciowości. Typowo szacuje się jednak, że jest to około 0.3-0.5% populacji, choć niektóre źródła podają nieco wyższe lub nieco niższe szacunki. Istotną różnicą może tu być wzrastający poziom akceptacji i samoświadomości, gdyż im młodsze pokolenie, tym więcej osób z niego identyfikuje się jako osoby transpłciowe lub niebinarne. Z tego względu możemy oczekiwać, że realny procent osób transpłciowych i niebinarnych w społeczeństwie okaże się finalnie nieco wyższy, bliższy w sumie ok. 1.5-2% populacji. Transpłciowość nieco (2-3x) częściej wydaje się występować u osób, którym przy urodzeniu przypisano płeć męską. Warto tu jednak wskazać na fakt, że dane te pochodzą typowo z klinik wspierających proces tranzycji hormonalnej i chirurgicznej. Mogą więc nie wyłapywać osób, dla których wyłącznie tranzycja społeczna jest zadawalającą opcją. Tym bardziej, że najczęstszym zabiegiem chirurgicznym u transpłciowych mężczyzn jest redukcja piersi, która w wielu rejonach będzie łatwiejsza do uzyskania pod pretekstem np. bólu kręgosłupa, niż jeśli zabieg ten miałby mieć miejsce w ramach tranzycji.
Większość osób transpłciowych wydaje się doświadczać niezgodności między przypisaną, a odczuwaną płcią w dość młodym wieku, w ponad 3/4 przypadków przed siódmym rokiem życia. Znamy wiele przypadków dzieci nawet trzyletnich wskazujących na to, że chcą być traktowane zgodnie z inną płcią niż przypisana przy urodzeniu. Co istotne, nie chodzi tutaj o chwilowe zachcianki, a o regularnie powtarzane, wyraźne i spójne oczekiwania wobec otoczenia. Takie oczekiwania bywają zbywane jako dziecięce fantazje czy zachcianki, pytanie brzmi jednak, czy gdyby trzyletnie dziecko regularnie, tydzień w tydzień i miesiąc w miesiąc powtarzało, że np. boli je głowa i widzi kolory, to też byśmy to uznali za fantazje, czy może jednak uznali, że opisuje swoje doświadczenie i uznali z nim do neurologa? A skoro w tym wypadku byśmy przynajmniej dopuścili do siebie, że dziecko może mówić o czymś, czego realnie doświadcza, to irracjonalne byłoby zakładanie, że w przypadku doświadczanej tożsamości płciowej nagle musi to być fantazja.
Transpłciowość może, ale nie musi powodować duże cierpienie u osób jej doświadczających. Źródłem cierpienia jest tu przede wszystkim kwestia czynników społecznych. U transpłciowych dzieci i nastolatków nie uzyskujących wsparcia ze strony rodziny i najbliższych ryzyko samobójstw i samookaleczeń drastycznie rośnie ( 84% nastolatków transpłciowych samookaleczało się, 45% ma za sobą przynajmniej jedną próbę samobójczą). Natomiast u tych samych dzieci i nastolatków, ale odczuwających akceptację i wsparcie od najbliższych wyniki te spadają do wartości typowych dla osób cispłciowych. To pokazuje jak bardzo poczucie wykluczenia i próby negowania ich tożsamości mogą być destrukcyjne dla takich osób. (Nie tylko zresztą samo poczucie wykluczenia. Osoby transpłciowe mają również dużo większe ryzyko faktycznego wykluczenia – wyrzucenia z domu – jak również przemocy od rodziny czy partnerów, podwyższone zagrożenie bezdomnością, ubóstwem czy bycia ofiarą morderstwa. Czynniki te łączą się oczywiście z innymi czynnikami ryzyka – osoba transpłciowa z zamożnej rodziny będzie typowo w nieco lepszej sytuacji, niż osoba transpłciowa ubogiej rodziny i należąca do mniejszości etnicznej.) Dlatego właśnie uświadamianie ludzi na temat istoty transpłciowości i wspieranie osób transpłciowych jest tak istotne. Może dosłownie uratować im życie.
U części osób transpłciowych występuje też zjawisko tzw. dysforii płciowej, czyli sprawiającego cierpienie poczucia niedopasowania do ciała, w którym funkcjonują. Takie doświadczenie może być bardzo trudne i bolesne. Jednocześnie jest czymś co trudno sobie wyobrazić ludziom, którzy tego nie doświadczyli, stąd niestety łatwo może być trywializowane przez osoby cispłciowe. Osoby doświadczające dysforii płciowej będą tymi, które szczególnie potrzebują i chcą skorzystać z hormonalnego i chirurgicznego wsparcia przy tranzycji. (Uwaga, tu może być ryzyko pewnych niejasności. W starych podręcznikach diagnostycznych transpłciowość była bowiem po prostu określana mianem dysforii płciowej. Obecnie zrezygnowano z tego, pozostawiając dysforię jako termin opisujący konkretnie cierpienie odczuwane w związku z niedopasowaniem ciała. Wciąż jednak można będzie znaleźć materiały używające starego rozumienia terminu.)
Choć przez jakiś czas wskazywano na różnice neurologiczne między pacjentami transpłciowymi, a cispłciowymi, wskazując np. na to, że transpłciowe kobiety mają bardziej „kobiece” mózgi, dziś wiemy już, że nie możemy w ogóle mówić o istotnych różnicach między męskimi czy kobiecymi mózgami. Ludzkie mózgi są po prostu różne, nie da się zaś wskazać na istotne różnice w ramach jednej osi „męsko-żeńskiej”, nasze mózgi to zróżnicowane mozaiki, różniące się między osobnikami po prostu, niezależnie od ich płci. To powiedziawszy, istnieją pewne hipotezy sugerujące, że w przypadku transpłciowości możemy mieć przynajmniej w części przypadków do czynienia z niezgodnością konkretnie na poziomie mapy czuciowej/ruchowej ciała. Takie mapy są wrodzonymi schematami, które mogą być sprzeczne z fizjologicznie rozwiniętym ciałem. Np. u osób urodzonych bez kończyn zdarzają się mimo wszystko „fantomowe” reprezentacje i odczucia tych kończyn w mapie ciała. Niezgodność w tym zakresie wydawałaby się dość dobrym wyjaśnieniem kwestii dysforii płciowej. (Sam opisuję taką perspektywę na moim „zaawansowanym” blogu, jeśli ktoś ma ochotę ją zgłębić.) Nie należy przy tym transpłciowości sprowadzać do samej dysforii, jest ona po prostu często współwystępującym objawem.
Warto tu też wskazać, że transpłciowość nie oznacza przywiązania do stereotypowych ekspresji danej płci. Transpłciowa kobieta może wciąż mieć stereotypowo męskie zainteresowania, ubierać się w stereotypowo męski sposób, itp. Istotne dla niej jest to jak się czuje oraz jak jest społecznie odbierana. Należy odróżnić transpłciowość od takich zjawisk jak transwestytyzm (fetysz seksualny związany z noszeniem ubrań kulturowo przypisanych do odmiennej płci), drag (stylizowanie się na odmienną płeć w ramach występów artystycznych) czy preferencje seksualne. Transpłciowa osoba może być homo-, hetero-, bi-, czy aseksualna, jej tożsamość płciowa nie mówi nic o tym, do kogo czuje pociąg seksualny. W końcu muszę wskazać na to, że nasze koncepcje stereotypowej ekspresji płci są całkowicie kulturowo wytworzone. Wielokrotnie poruszałem to w kontekście stereotypów męskości, ale dotyczy to oczywiście obydwu stereotypowo rozróżnianych płci. Sam zresztą podział binarny też jest stereotypem, który po prostu akurat utrwalił się w naszej kulturze. Dla przykładu, rdzenni amerykanie z równin mieli typowo cztery rozróżniane płcie, związane bardziej z rolami w danej jednostce rodzinnej. To jak bardzo nasza kultura jest przesycona tym binarnym podziałem sprawia też, że sama dyskusja o tej kwestii jest utrudniona. Brak nam bowiem odpowiedniej terminologii, trudno też nie wpadać przypadkiem w sformułowania utrwalające ten model. Należy mieć jednak świadomość, że to pochodna takiej a nie innej kultury. Wychowani w innej dysponowalibyśmy lepszymi sposobami opisu tego aspektu rzeczywistości. Ponieważ funkcjonujemy w naszej, musimy te sposoby dopiero stworzyć.
Jak wygląda opieka dla osób transpłciowych
Choć stereotypowo transpłciowość kojarzy się z istotną chirurgiczną przebudową ciała, nie jest to standardem. Część osób tranpłciowych pozostaje tylko przy społecznej tranzycji, część decyduje się też na hormonalną, a jedynie pewna grupa decyduje się na częściowe lub pełne zabiegi chirurgiczne. Niewątpliwie pewne znaczenie mają tu kwestie techniczne. Chirurgia jest droga i zwykle nierefundowana, do tego rezultaty często nie są satysfakcjonujące. Nawet mimo tych ograniczeń warto mieć jednak świadomość, że nie każda osoba transpłciowa będzie dążyć do modyfikacji ciała, zwłaszcza chirurgicznej. Jeśli jednak ktoś decyduje się na interwencję hormonalną lub chirurgiczną, warto dać pewien zarys tego jak to wygląda.
Systemy opieki dla osób transpłciowych różnią się w zależności od kraju, procesy zmieniają się też z biegiem czasu. W Polsce pierwszym krokiem jest uzyskanie diagnozy, co wymaga konsultacji z lekarzem seksuologiem oraz z psychologiem seksuologiem. Niektórzy lekarze dodają do tego też swoje własne wymogi, np. „test życia” – oczekiwanie, że dana osoba będzie przez rok żyć w ramach społecznej tranzycji, zanim podejmie się interwencji hormonalnej. (Często „zdanie” takiego testu zależy też od spełnienia widzimisie lekarza i wpisania się w jego stereotypy płciowe.) Takie oczekiwanie nie ma żadnych podstaw medycznych i stanowi de facto nadużycie władzy lekarskiej, dodatkowo często prowadzi do tego, że taka osoba rozpoczyna po prostu terapię na własną rękę, przy użyciu hormonów nabytych na czarnym rynku, podejmując duże ryzyko zdrowotne. Tym niemniej takie oczekiwania się pojawiają, co może stanowić realny problem. Następnie, jeśli dana osoba chce kontynuować proces, po kilku miesiącach przyjmowania hormonów i zajściu odpowiednich zmian fizycznych, musi pozwać sądownie swoich rodziców o zmianę danych metrykalnych. (Niestety w Polsce mamy w tym zakresie tak skonstruowane prawo.) Dopiero po zmianie danych metrykalnych może uzyskać wsparcie chirurgiczne w zakresie zmian organów płciowych. Możecie tu też zauważyć szereg dziwnych rozwiązań – np. zmiana danych metrykalnych byłaby bardzo przydatna dla tranzycji społecznej, ale jest niemożliwa przed podjęciem tranzycji hormonalnej. System raczej więc utrudnia sprawę, niż wspiera osoby transpłciowe.
W wypadku osób nieletnich dochodzi tutaj dodatkowy krok pośredni w postaci blokerów dojrzewania, czyli środków tymczasowo i odwracalnie hamujących procesy dojrzewania płciowego. Dzięki temu taka osoba może uniknąć nieodwracalnych zmian fizjologicznych wynikających z procesu dojrzewania i jako samodzielna, dorosła osoba podjąć decyzję odnośnie swojego ciała. Trzeba to wyraźnie podkreślić: wbrew różnym propagandowym hasłom, transpłciowe dzieci nie są nigdy poddawane procedurom chirurgicznym w zakresie zmiany płci. Zawsze czekają z tym do osiągnięcia dorosłości.
O ile w ICD-10 (obowiązującym do niedawna podręczniku diagnostycznym Światowej Organizacji Zdrowia) transpłciowość znajdowała się w rozdziale poświęconym zaburzeniom psychicznym (F64, zaburzenia identyfikacji płciowej), o tyle w nowym, obowiązującym ICD-11 (w Polsce jesteśmy w okresie przejściowym) transpłciowość jest opisywana diagnozą „niespójność płciowa”, należąca do kategorii „zjawiska dotyczące zdrowia seksualnego”. Była to celowa decyzja autorów ICD-11, mająca odzwierciedlić fakt, że transpłciowość ani podobne zjawiska nie przejawią form zaburzeń psychologicznych, zaś taka klasyfikacja niepotrzebnie stygmatyzuje osoby doświadczające takich zaburzeń. (Dla jasności, nie jest to jakaś moja subiektywna interpretacja, to oficjalne stanowisko WHO wyjaśniające tą zmianę.)
Te stopniowe zmiany przeszło w historii niezliczenie wiele zjawisk. Od skrajnej patologizacji zjawiska jako niemoralnego, przez patologizację jako głębokie, wymagające leczenia zaburzenie, poprzez redukcję patologizacji jako pewnego nietypowego zjawiska mieszczącego się w kategoriach zaburzeń psychologicznych, aż po uznanie, że ej, ludzie są różni, ale to nie powód by patologizować coś, czego jedyną „winą” jest odstępstwo od najczęstszych wzorców. Co nie zaskakuje, najczęściej dotyczyło to kwestii seksualnych, jak homoseksualizm czy sadomasochizm. Potrafiło jednak dotyczyć też rzeczy, z którymi jesteśmy dziś absolutnie obyci jako z normą, np. leworęczności.
(Co nie zaskakuje, próby „unormalnienia” osób leworęcznych prowadziły do szeregu problemów i zaburzeń psychologicznych, między innymi zaburzeń w uczeniu, jąkania czy stanów lękowych i neurotycznych. A mówimy tutaj tylko o tym, z której ręki częściej dana osoba miała korzystać. O ile silniejszy efekt będzie miało na ludzi uporczywe negowanie obszarów, które w naszej kulturze uznawane są za podstawę naszej tożsamości, takich jak płci czy preferencji seksualnych!)
Warto też wskazać, że bardzo niewielki procent pacjentów żałuje przejścia tranzycji, zaś ci, którzy żałują robią to zwykle z przyczyn reakcji społecznych, a nie samej tranzycji. Zaledwie 1% pacjentów żałuje zabiegu tranzycji chirurgicznej, z czego większość z przyczyn społecznych. Jest to wyjątkowo niska liczba w porównaniu z innymi zabiegami chirurgicznymi, np. operacji kolana czy nawet nowotworów. Przeciętnie swoich zabiegów żałuje bowiem 14.4% pacjentów. Prawie 15 razy więcej! Ba, w wypadku zabiegów rekonstrukcji piersi po masektomii zabiegu żałowało ponad 47% pacjentek, mamy też (fakt, że dość słaby jakościowo) sondaż wskazujący, że aż 65% pacjentów poddających się chirurgii plastycznej żałowało swoich zabiegów. Wedle wszelkich racjonalnych standardów zabiegi tranzycji należy więc uznać za skrajnie udane i satysfakcjonujące dla pacjentów, na tle dowolnych innych zabiegów chirurgicznych. A jednak nikt nie wymaga np. szczegółowych badań psychiatrycznych czy wielokrotnych konsultacji z lekarzami przed operacją plastyczną, natomiast w bardzo wielu krajach takie wymogi wciąż stoją przed osobami zainteresowanymi tranzycją chirurgiczną. W przypadku tranzycji społecznej czy hormonalnej osób ich żałujących jest nieco więcej (około 3-4%), przy czym tu znów widać znaczenie przyczyn społecznych, większość osób decydujących się na detranzycję decydowało się na nią ze względu na takie czynniki jak presja rodziny czy otoczenia. Warto tu też wskazać, że społeczna czy hormonalna tranzycja jest czymś, co dużo łatwiej odwrócić. Oraz, że te wskaźniki wciąż są bardzo niskie w porównaniu z innymi omawianymi procedurami.
Niestety, w dużej części świata opieka medyczna nad osobami transpłciowymi nie jest idealna. Wiele krajów, tak jak Polska, wymaga uzyskania pozwolenia od lekarza na poddanie się terapii hormonalnej czy chirurgicznej. Choć często te same hormony są kwestią prostej wizyty u lekarza pierwszego kontaktu np. dla kobiety cierpiącej w wyniku menopauzy, albo skierowanie na identyczny zabieg korekty klatki piersiowej dużo łatwiej uzyskać w wyniku problemów z kręgosłupem. Jak zawsze pieniądze są tu często czynnikiem decydującym. Wiele interwencji, które z trudem można uzyskać w publicznej służbie zdrowia stoi otworem przed każdym gotowym zapłacić wystarczająco duże kwoty prywatnie. Co ważne, często nie jest to decyzją ekonomiczną, tylko polityczną. W przypadku osób transpłciowych wciąż pokutuje przeświadczenie o tym, że trzeba je bronić przed nimi samymi, że potrzeba zewnętrznej weryfikacji tego, czy „na pewno” są transpłciowe. (Często ta weryfikacja wymaga wpisania się w bardzo stereotypowe wyobrażenia opiniującego lekarza na temat płci.) Efekt ten jest szczególnie dotkliwy w przypadku osób neuroatypowych, np. na spektrum autyzmu. Wiemy z badań, że u takich osób ponadprzeciętnie często przejawia się doświadczenie transpłciowości i niebinarności. Pozostaje niejasnym jakie są tego przyczyny. Jedna dominująca hipoteza mówi, że te same czynniki genetyczne, które prowadzą do neuroatypowego rozwoju mogą wpływać też na doświadczanie płci. Druga, że w wyniku mniejszej wrażliwości na typowe dla osób neurotypowych sygnały i wzorce społeczne, osoby neuroatypowe nie są tak skłonne do naśladowania kulturowych wzorców płci i mają większą szansę po prostu dostrzec u siebie odstępstwa od tych wzorców. Niezależnie od przyczyny, faktem jest, że osoby na spektrum jednocześnie doświadczające transpłciowości spotykają się bardzo często z protekcjonalnym traktowaniem przez lekarzy i upupiającym, gaslightingującym podejściem typu „ty nie jesteś traspłciowy, ty po prostu nie ogarniasz za bardzo siebie, no bo w końcu jesteś na spektrum”. Co istotne, to podejście jest wbrew dobrym praktykom postępowania w takich sytuacjach. Niestety mimo tego jest częste.
Cena bycia osobą transpłciową
Jednym z popularnych argumentów prawicy jest postulowanie rzekomej mody na tranzycję, zwłaszcza u młodych osób przypisanych przy urodzeniu do roli żeńskiej. Przyczyniła się do tego niewątpliwie publikacja Abigail Shrier, którą doskonale, punkt po punkcie dekonstruuje psycholożka Cass Eris w tym cyklu wideoesejów. Jawna sprzeczność z współczesną wiedzą psychologiczną i seksuologiczną nie przeszkodziła jednak w popularyzacji błędnych argumentów z tej publikacji w internecie, warto się wiec do tego odnieść
Osoby transpłciowe mają zdecydowanie podwyższone ryzyko zaburzeń lękowych, depresji, prób samobójczych czy samookaleczenia. Większość tych kwestii ulega jednak znaczącej poprawie dzięki a) odpowiedniemu wsparciu społecznemu i b) przejściu tranzycji. Innymi słowy, problemem nie jest samo bycie osobą transpłciową, a bycie osobą transpłciową zmuszoną do funkcjonowania wbrew swojej tożsamości płciowej oraz doświadczającej wykluczenia społecznego. Rozwiązanie tych dwóch kwestii okazuje się być kluczowe dla zadbania o dobrostan takich osób, z korzyścią dla wszystkich.
Osoby transpłciowe doświadczają licznych przejawów dyskryminacji i wykluczenia. 64% transpłciowych nastolatków doświadcza prześladowania w szkole ze względu na swoją transpłciowość. (Osoby LGBT+ generalnie są częściej prześladowane, ale u osób transpłciowych skala prześladowania jest wyjątkowo wysoka.) Dużo częściej padają ofiarą brutalnych przestępstw. Są bardziej zagrożone bezdomnością, przemocą domową i seksualną. Mają dużo większe ryzyko ubóstwa, czy też dyskryminacji na rynku pracy. Co gorsza, systemy wsparcia społecznego często nie są przygotowane na zadbanie o ich potrzeby, trudniej im więc uzyskać pomoc w takich sytuacjach. W końcu warto wskazać na to, że zwłaszcza transpłciowe kobiety spotykają się błyskawicznie z przejawami takiej samej dyskryminacji, z jaką spotykają się wszystkie kobiety, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Innymi słowy, postulowanie, że ktoś stwierdza, że zostanie osobą transpłciową ze względu na modę, oprócz medyczno-seksuologicznej absurdalności, jest też absurdalne względem prostej konfrontacji z rzeczywistością osób transpłciowych. To jak stwierdzenie „ej, decyduję się na podwyższoną przemoc psychiczną i fizyczną, więcej prześladowań i bullyingu oraz ryzyko dużego wykluczenia społecznego, bo wydaje mi się, że to modne i będę bardziej akceptowana”. Nijak nie da się tego pogodzić.
Czy to znaczy, że nie ma tu żadnych wątpliwości?
Nie da się zaprzeczyć, że uznanie istnienia osób transpłciowych tworzy nowe wyzwania w społeczeństwie zbudowanym w oparciu o binarny model płci. Ofiarami tych wyzwań są jednak przede wszystkim same osoby tanspłciowe. Dla przykładu, takie osoby mają kłopoty ze znalezieniem odpowiedniej pomocy i wsparcia w ramach istniejących systemów opieki społecznej. Choć są zdecydowanie bardziej zagrożone bezdomnością czy przemocą domową, w wielu wypadkach systemy wsparcia nie biorą pod uwagę ich potrzeb. Dla przykładu, transpłciowa kobieta często nie zostanie przypisana do schroniska dla kobiet, a w schronisku dla mężczyzn będzie w stanie podwyższonego zagrożenia przemocą.
Niektórzy autorzy (np. Cordelia Fine, którą skądinnąd bardzo cenię, ale która tutaj być może z dobrymi intencjami, ale nieco popłynęła) wskazują na możliwość wykorzystywania deklaratywnej transpłciowości do ogrywania systemu, np. firmy obchodzącej wymogi parytetów płciowych przez to, że część pracowników zadeklaruje się jako transpłciowe kobiety. Podobne hasła regularnie padają w kontekście zawodów sportowych. W większości przypadków mamy tu jednak proste pytanie – czy mówimy o zjawisku o jakkolwiek realnym zakresie występowania?
Bo pamiętajmy – po jednej stronie mamy bardzo duży poziom cierpienia, drastycznie podniesione ryzyko samobójstw i szereg innych problemów. Po drodze hipotetyczne, skrajne przypadki, które na ten moment po prostu nie mają miejsca. (A przynajmniej nie w jakiejkolwiek istotnej skali. Jestem pewien, że jakiś kretyn robiący głupie rzeczy dla żartów gdzieś się znajdzie. Więc uprzedzając wklejenie niszowego artykułu o wyjątkowym przypadku z Karakałpacji: jeśli chcesz tu argumentować, musisz dowieść istotnej SKALI zjawiska.) Jasne, potrzebujemy dopasować systemy pomocy tak, by dbały też o potrzeby osób transpłciowych. Jasne, zapewne w jakimś momencie będzie trzeba uporządkować pewne rzeczy prawne tak by zredukować ryzyko potencjalnych nadużyć. Tylko jeśli skupiamy się na redukcji potencjalnego ryzyka, ignorując obecne, realne i głębokie, to równie dobrze moglibyśmy stwierdzać, że powinniśmy zamknąć wszystkie szpitale, bo jest jakieś ryzyko tego, że u przyjętych pacjentów wykształci się jakiś nowy typ wirusa, którego dotychczas nie znaliśmy i który potencjalnie może być groźny. To stanowisko nie jest odpowiedzialnie do obrony w momencie, gdy tu i teraz ludzie cierpią i umierają. To może być wartościowy obszar rozważań nad polityką, ale długoterminowo. (A i wtedy niekoniecznie. Bo możliwe, że do czasu gdy ktoś realnie chciałby w jakkolwiek istotnej skali nadużywać takich systemów, nierówności między klasycznie rozumianymi płciami zostaną w końcu zredukowane do poziomu, gdy takie systemy nie będą potrzebne.)
Najczęstszym obszarem, w kontekście którego porusza się tą kwestię jest sport. Cóż, jedną kwestią jest to, że o ile indywidualny sport jest super, o tyle zawodowy sport (rozumiany jako zawodowa rywalizacja, nie jako bycie trenerem w klubie sportowym) jest tak przesycony patologiami, że jego istnienie trudno obronić, a likwidacja rozwiązałaby tu jakikolwiek problem. Musimy być jednak realistyczni i w najbliższym czasie, niestety, nie ma co liczyć na likwidację takiej formy sportu. Czy więc tranzycja ma jakiekolwiek istotne efekty dla wydajności sportowej? Cóż, badania na nic takiego nie wskazują. Wbrew popularnym wyobrażeniom, testosteron wcale nie zapewnia jednoznacznie lepszych wyników sportowych. Również w szerszym zakresie wyniki są bardzo mieszane i nie pozwalające postawić jakiegokolwiek jasnego stanowiska. Co ciekawe jednym z takich wyników jest niewielkich przewaga transpłciowych mężczyzn po rocznej terapii hormonalnej nad cispłicowymi mężczyznami***. Co charakterystyczne, o tego typu wynikach głucho. Natomiast praktycznie zawsze gdy mowa o rzekomej nieuczciwej przewadze w sporcie osób transpłciowych, mowa o tym jak to transpłciowi mężczyźni chcieliby nieuczciwie wykorzystać swoją rzekomą przewagę. Powiedzmy sobie szczerze, to zagrywka polityczna i to podwójnie wredna – osoby transfobiczne jednocześnie upupiają przy tym sportowczynie, przedstawiając je jako wymagające specjalnej ochrony przed transkobietami (którym przypada standardowa w transfobicznej narracji rola łotra).
***
No dobra, ale jak mam podchodzić do takich osób?
Normalnie. Jak do każdych innych.
Jeśli nie pytasz się nowo poznanych znajomych o zabiegi chirurgiczne, przez które przeszli albo przyjmowane hormony, nie pytaj też o to poznanej osoby transpłciowej, chyba, że sama zdecyduje się poruszyć temat. Nie wydaje się to trudne, prawdę mówiąc. Ze względu na swój zawód co roku poznaję setki albo i tysiące ludzi i jakoś udaje mi się żadnej z tych osób nie zapytać o jej zabiegi chirurgiczne. To nie jest trudne.
Jeśli nie wiesz jak się do tej osoby zwracać, czy to w zakresie imienia, czy zaimków, to po prostu zapytaj. A jak się pomylisz, to po prostu przeproś i następnym razem postaraj się to robić lepiej. To znów nie jest specjalnie trudne. Nie wiem, może jako nerd mam łatwiej, bo jestem przyzwyczajony od młodego wieku, że część znajomych znam tylko po ksywkach i robi mi się aż dziwnie jak ktoś mówi do nich używając ich imienia. Mam też część znajomych, których znam z drugiego imienia, bo je preferują i go używają społecznie. Naprawdę nie jest trudne za tym nadążyć. A nawet jak zdarzy mi się pomylić – bo np. źle zapamiętałem czyjeś imię czy ksywkę – to po prostu przepraszam i staram się pilnować. To nie jest specjalnie trudne.
Jeśli nie przepytujesz nowo poznanych osób o szczegóły ich życia seksualnego, nie przepytuj też tak poznanych osób transpłciowych. Znów, nie jest to jakąś większą trudnością.
Jeśli ufasz swoim cispłciowym znajomym w ich deklaracje na temat płci z jaką się utożsamiają, ufaj też poznanym osobom transpłciowym. W końcu ani jednym ani drugim nie będziesz badać chromosomów, prawda?
Serio, to naprawdę nie jest skomplikowane. Tak, tak, jest trochę bardziej złożone, niż prosty obraz świata binarnego, ale litości. Nie jesteśmy już podstawówce, możemy mieć wobec siebie samych nieco wyższe oczekiwania. Jak na to, z czym dorośli ludzie po prostu muszą sobie dawać radę na co dzień, nic o czym tutaj piszemy nie jest jakimś specjalnym oczekiwaniem. To naprawdę nie jest trudne, jeśli tylko nie będziesz tego przekombinowywać.
Ze względu na nagonkę, która skłoniła mnie do tego wpisu, chciałbym jeszcze odnieść się do niektórych innych popularnych argumentów osób transfobicznych. Ten wpis i tak jest już gigantyczny. Przygotuję więc drugi, odnoszący się stricte do takich argumentów. Jeśli jednak masz jakieś pytania po tej lekturze, to daj znać w komentarzach. Na krótkie odpiszę w komciach, a na dłuższe postaram się zostawić miejsce w kolejnym arcie.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: