Dobra, pogadajmy sobie ponownie o osobach LGBT+
Planowałem inny temat wpisu, ale ostatnie wydarzenia zdecydowanie sprawiają, że warto wrócić do tej kwestii, choćby po to, by odnieść się do bezmyślnie i uporczywie powtarzanych memów, demonstrujących totalne niezrozumienie tematu. Pierwszy duży wpis o tematyce LGBT+ był tutaj, jeśli nie znasz, zachęcam do lektury – tłumaczy m.in. dlaczego homoseksualizm nie jest czymś, czego da się nauczyć albo o co chodzi z transpłciowością i dlaczego nie jest to czyjaś zachcianka czy widzimisie. Możecie też chcieć zahaczyć o artykuł o „gender”, bo LGBT+ stało się dziś w Polsce trochę zamiennikiem tamtej kwestii i zwykle zlewa się je w debacie publicznej w jedno. (Co jest dużym błędem, ale hej, propaganda polityczna nigdy nie była subtelna.)
Ok, to przejdźmy do artykułu. Myślę, że podejdę do niego w formie popularnych argumentów, mitów i błędów oraz ich korekty. Tylko zanim zaczniemy, jedno duże założenie…
Zakładam, że nie jesteś dupkiem. Zakładam, że nie jesteś osobą okrutną, którą bawi sprawianie innym cierpienia gdy może i chętnie korzysta ze określonych nastrojów społecznych by móc komuś przysrać, zrobić przykrość, skrzywdzić i pokazać swoją dominację tylko dlatego, że możesz, że akurat społecznie dostaniesz z tego powodu przyklask (albo przynajmniej nikt wprost nie zareaguje). Wiem, wydawałoby się oczywiste założenie i dla większości osób obraźliwe może być, że w ogóle muszę to podkreślać. Ale czasem trzeba. Bo jeśli jednak założyłem w Twoim przypadku błędnie i należysz do osób, którym krzywdzenie innych nie przeszkadza, albo wręcz bawi, to realnie, nic co tu napiszę do Ciebie raczej nie dotknie. Masz w końcu pretekst do zabawy. Nie marnuj więc czasu na lekturę, ani tym bardziej na komentarze racjonalizujące krzywdzenie innych. Ani swojego, ani mojego. Dzięki.
„Ja jestem przeciwko wszelkiej przymocy”, czyli symetryzm
Ponieważ ostatnie wydarzenia były powiązane z eskalacją przemocy (zatrzymanie i uszkodzenie szerzącej chorą propagandę furgonetki powiązanej z fundamentalistami finansowanymi przez Kreml oraz szarpanina z jej kierowcą, akcja policji na Nowym Świecie i Wilczej), często padały argumenty typu „no policja zrobiła źle, ale aktywiści również, jestem przeciwko wszelkiej przemocy”.
W tej sytuacji muszę zapytać, czy osoby będące przeciwko wszelkiej przemocy są też np. w równym stopniu przeciwko przemocy Niemiec nazistowskich wobec Polaków (w tym łapanek, masowych egzekucji i obozów koncentracyjnych) ORAZ przeciwko przemocy polskiego ruchu oporu wobec Niemiec? Albo w równym stopniu przeciwko przemocy władz PRL wobec Solidarności oraz Solidarności wobec PRL? Czy może jednak w tym przypadku okazuje się, że jest coś takiego jak skala przemocy? Że czasem dla prześladowanej mniejszości przemoc okazuje się jedynym sensownym wyjściem?
Tragicznym w swojej istocie, tragicznym, że w ogóle do tego doszło. Ale jednocześnie uzasadnionym. I próby zrównywania przemocy po obydwu stronach z automatu będą krzywdzące dla mniejszości. Jeśli ktoś wali Cię po gębie 200 razy, a Ty mu jeden raz oddasz, to potępianie Was obojga po równo naprawdę nie jest czymś sprawiedliwym, a do tego to dąży. A w Polsce naprawdę nie ma symetrii między jedną a drugą stroną w kontekście LGBT, co ładnie podsumowuje np. ten post.
„Powinni protestować grzecznie”
Popularny argument w kontekście ostatnich protestów, czyli „no ok, protesty w porządku, tylko forma nie w porządku”.
Wiesz, to naturalne podejście, rozumiem to. Prowokująca forma porusza. Zmusza do jakiejś reakcji. To niewygodne, a my jako ludzie unikamy niewygody. Bardzo łatwo jest więc rzucić opcje „no niech sobie protestują w sumie słusznie, tylko niech to robią inaczej”… Tylko pytanie czy nie jest to trochę forma uspakajania siebie po tej reakcji, dążenia by ta niewygoda zniknęła. Nie mówię, że zawsze tak będzie, ale warto się przyjrzeć czy aby coś tu takiego nie wchodzi.
Drugie pytanie – na ile Ty, siedząc sobie wygodnie w fotelu, co najwyżej czasem udostępniwszy jakiegoś posta na facebooku, jesteś w pozycji w której możesz etycznie komentować jak powinni protestować ci, którzy faktycznie coś więcej robią, inwestują swój czas, narażają nie raz swoje zdrowie czy pracę. Czy to nie jest taka wygodna pozycja w „loży szyderców”?
Nie chcę też iść w kierunku „jak nic nie robiłeś, to nie możesz się odzywać”, bo też nie o to chodzi i sam punktuje takie podejście w wielu miejscach. Bardziej wskazywałbym na proporcje. Na rachunek sumienia i przyjrzenie się, czy nie za dużo energii wkładasz w to „jak powinni protestować” a za mało w realne wsparcie tych protestów. Może np. za każdy komentarz „jak powinni protestować” przelej równocześnie 5 zł na rzecz którejś z organizacji, choćby tych w Twojej ocenie „grzeczniej” protestujących. Bo takie też są – a jeśli nie znasz takich, to może dlatego, że „grzeczne” protesty nie są tak nagłaśniane i po prostu giną w tle… Co z kolei mówiłoby coś o ich skuteczności, nie sądzisz?
Dlaczego do tego LGBTQIA dodają wciąż nowe literki? Ciągle coś wymyślają!
Najpierw było LGBT, lesbijki, geje, biseksualne osoby i transseksualiści. Potem doszło Q od queer lub questioning, osób niepewnych swojej seksualności czy tożsamości płciowej lub nie chcących jej wyraźnie deklarować. I od interpłciowych, osób wymykających się dwuwartościowemu podziałowi (np. hermafrodytów) oraz A, czasem odnoszące się do aliantów – sojuszników wspierających osoby LGBT+, a czasem do osób aseksualnych i aromantycznych, czyli nie odczuwających pociągu płciowego lub romantycznego, albo odczuwających je w ograniczonym stopniu. (Swoją drogą ciekawy temat, któremu w przyszłości poświęcę też wpis.) Czasem dla wygody stosuje się po prostu LGBT+, gdzie + reprezentuje wszystkie późniejsze dodatki do podstawowego zestawu.
Z perspektywy osób „z zewnątrz” może to być postrzegane jako „ciągle coś wymyślają”. Dlatego warto się przyjrzeć czemu w ogóle ludzie grupują się w środowiskach typu LGBT+. Gdy to zrozumiemy, rozszerzanie tej listy będzie też dużo jaśniejsze.
Bo rodzimy się w społeczeństwie, które daje nam dość ograniczony zakres „normalności”. I tak jest lepiej niż kiedyś – jeszcze 40 lat temu bycie leworęcznym było traktowane jako zaburzenie i np. karane biciem w szkołach w wielu miejscach. Ale ten zakres jest i tak bardzo wąski. Jeśli się w nim mieścisz, spoko. Nie przeszkadza Ci zbytnio, jeśli nawet czasem eksperymentalnie go przekroczysz to jest to odważny eksperyment i ciekawe doświadczenie.
Jeśli jednak jesteś osobą poza tym zakresem, to jest to potwornie izolujące. Bo ludzie są istotami stadnymi. I gdy czujemy, że nie należymy do stada, że wyróżniamy się z niego za bardzo, to jest to dla nas bardzo trudne do zniesienia. Gdy ktoś od bardzo młodego wieku czuje, że nie pasuje… Ta chłopczyca, której dużo lepiej z kumplami… Ten chłopak, który marzy o robieniu sobie makijażu… Ta osoba która w sumie nie wie kto jej się podoba, albo podobają jej się osoby obydwu płci… To bardzo szybko taka osoba zaczyna doświadczać negatywnych efektów poczucia wykluczenia. Jeśli dodatkowo mamy kulturę ostrej agresji wobec takich osób, sugerowania, że są podludźmi, zaburzone, itp. efekt ten jest oczywiście nawet silniejszy. I przekłada się na bardzo poważne zagrożenie – samookaleczanie, depresja, próby samobójcze, itp. są powszechną i typową reakcją na ten rodzaj wykluczenia. Na to dojmujące poczucie bycia samotnym, wyróżniania się, nie pasowania.
Danie takim osobom możliwości przynależności, choćby w formie tej konkretnej nazwy grupy, która pozwala się zidentyfikować i przypisać do jakiejś kategorii n>1, do grupy gdzie jest ktoś więcej niż tylko my sami… To ma potężny wpływ na dobrostan psychologiczny. To dosłownie ratuje życie i zdrowie takich osób.
Wiesz, nie jestem LGBT+. Jestem tzw. „sojusznikiem”, heteroseksualną, cisnormatywną osobą, która wspiera te pokrzywdzone mniejszości. Nie liznąłem więc nawet ułamka tego wykluczenia i poczucia samotności, jakiego doświadczyło tak wiele osób z tej grupy. Tam gdzie zdarzało mi się czuć cholernie samotnym, to raczej na poziomie intelektualnym i podejścia do życia. I nie mogę nawet wyrazić jak cudownym, głębokim wdechem powietrza było spotkanie osób, z którymi okazało się, że zgrywam się w tej sferze i mogę dyskutować jak równy z równym lub wręcz jak gorszy z lepszym. To poczucie „ej, jednak nie jestem sam, jednak są takie zjeby jak ja”. To było jak ten pierwszy haust zimnej wody gdy wpadasz do domu po całym dniu na prażącym słońcu. Jak wdech powietrza gdy prawie się utopiłeś. Ogromna, nieopisywalna ulga.
A to przecież niewielki wycinek mojego życia. Nawet niespecjalnie społecznie narzucany, to raczej ja dostrzegałem różnice, niż były wyraźnie podkreślane. Nigdy nie miałem np. myśli samobójczych pod kątem tego, że jestem w tym zakresie „inny” czy „niezrozumiany”.
Więc jeśli dla mnie była to tak kolosalna ulga w tak w sumie drobnej kwestii, nie potrafię sobie nawet wyobrazić jaką ulgą musi być dla osób z mniejszości uświadomienie sobie i poczucie „nie jesteś sam/a/o”, „są inni tacy jak Ty”. Jeśli ktokolwiek ma poczuć się tak choć przez chwilę w życiu tylko dlatego, że dodamy jedną czy dwie literki do jednej nazwy? Zróbmy to, serio.
„A ja się identyfikuje jako helikopter bojowy”
Jak to mówią, prawica zna dwa żarty i obydwa nieśmieszne, co nie przeszkadza jej powtarzać ich w kółko. Jednym z tych „żartów” jest próba trywializacji doświadczeń osób transseksualnych przez wrzucenie „skoro Ty się identyfikujesz jako kobieta, to ja się identyfikuję jako helikopter bojowy”, co jest zresztą bezpośrednią kalką z zachodnich forów internetowych dla środowisk alt-right. I jak to typowa kalka, przenoszona jest bezmyślnie, ale z poczuciem „ej, to ma sens, to im pokaże”. Nie ma, a pokazać może co najwyżej brak zrozumienia tematu przez daną osobę.
Hasło to jest tak naprawdę po prostu formą trywializacji czyjegoś cierpienia, potraktowania go jako zachcianki czy fanaberii. Nie jest czymś nowym, zwłaszcza w naszej kulturze, gdzie np. depresja jest często interpretowana jako „przesada”, „wymysł” czy „lenistwo”, a osoby w depresji powinny po prostu „wziąć się w garść”. Taka postawa jest prawdopodobnie mieszanką kilku elementów. Braku edukacji, przez co ludzie po prostu nie mają świadomości, że to jak oni doświadczają świata nie jest czymś uniwersalnym. Niekiedy, jak pokazują badania, po prostu ograniczeń poznawczych – co uzasadnia czemu niektórym tak trudno postawić się na miejscu innych. Kultury twardości i toksycznej męskości, gdzie przyglądanie się swoim emocjom jest traktowane jako coś złego i szkodliwego.
Koniec końców jest to po prostu lekceważenie czyjegoś realnego cierpienia. Cierpienia, które w wypadku osób transpłciowych prowadzi do dramatycznej ilości prób samobójczych (33% w przypadku nastolatków trans w danym roku!) Cierpienia wynikającego w dużej mierze z poczucia wykluczenia, o którym pisałem powyżej.
A jednocześnie przyjrzyjmy się cenie, jaką musielibyśmy jako społeczeństwo zapłacić za po prostu potraktowanie takich osób poważnie. Ot, potrzebowalibyśmy mówić do nich tak, jak sami o to proszą. Czyli np. Aneta zamiast Roberta. Gdzie w tym u licha problem? Nie wiem, może to kwestia tego, że dorastałem w fandomie fantastyki, potem w środowisku rozwojowym i tam generalnie większość osób miała jakąś swoją ksywkę. I tak jest dla mnie oczywiste, że na kumpla mówię „Chrom”, że jak słyszę jego koleżankę mówiącą o nim per „Kuba” to mam zgrzyt i „ale o kogo chodzi”? Ba, znam ileś osób, które np. nienawidziły swojego pierwszego imienia i przedstawiały się drugim. I nikogo to nie bulwersowało ani nikt nie argumentował, że „ale przecież w papierach masz Magda, a nie Karolina”. Więc my i tak już takie rzeczy robimy. Regularnie. Na co dzień. Dlaczego nagle w wypadku osób trans miałoby to być jakimś większym problemem?
Jeśli więc identyfikujesz się jako helikopter bojowy tak szczerze i na serio, nie mam problemu zwracać się do Ciebie per „Comanche”. Tym bardziej, jeśli identyfikujesz się jako helikopter bojowy tak bardzo, że nie zwracanie się do Ciebie w ten sposób miałoby realnie zwiększyć Twoje ryzyko próby samobójczej. Co mi szkodzi? A Tobie może w ten sposób ratuję życie!
Jeśli jednak rzucasz tekst o identyfikacji bo hehe śmieszne… To zwróć uwagę, że właśnie żartujesz sobie z faktycznych ludzi, którzy popełnili samobójstwo. Wyjaśnisz mi proszę co w tym takiego śmiesznego?
LGBT+ niszczy rodzinę
Jak konkretnie? Na czym miałoby konkretnie polegać to niszczenie rodziny przez osoby LGBT+?
Lesbijki uwiodą wierne heteroseksualne żony, a geje wiernych heteroseksualnych mężów? A biseksualiści wbiją się po prostu między partnerów na trójkącik? Przecież to absurd.
Pokażą alternatywny model wspólnego życia, który może pasować niektórym osobom, które bez tego zdecydowały się na tradycyjną rodzinę? Może. Tylko czy lepsza byłaby „tradycyjna” rodzina w której takie osoby byłyby nieszczęśliwe? I czemu „obrońcy rodziny” uważają rodzinę za tak mało atrakcyjną opcję, że wystarczy przedstawić jakąkolwiek alternatywę i ludzie już mieliby się masowo na nią rzucić? Szczerze, nie sądzę, by się tak miało stać, na zachodzie nic takiego nie widać. Ale jeśli tak by faktycznie było, to może z tym tradycyjnym modelem rodziny po prostu jest coś nie tak i warto się temu najpierw przyjrzeć?
Sprawią, że ludzie niehomoseksualni staną się homoseksualni? To tak nie działa, przerabialiśmy to w pierwszym artykule. Homoseksualizm jest wrodzony.
Każą chłopcom nosić sukienki, a dziewczynom bawić się samochodzikami? To nie LGBT+, tylko dziwna i bzdurna fantazja na temat gender studies, którą promowała prawica w Polsce.
No więc co konkretnie miałoby się stać?
A bo homoseksualiści są seksualnie hiperaktywni
Jednym z argumentów na to jak rzekomo osoby LGBT miałyby „niszczyć” rodzinę jest teza, że takim osobom zależy tylko na seksie, a nie na prawdziwym związku. Tyle, że dane tego nie potwierdzają. Wg. danych z serwisu OK Cupid, niespecjalnie. Skompilowali oni dane na temat swoich użytkowników i okazało się, że aktywność seksualna osób homo i heteroseksualnych jest bardzo podobna. 45% osób homoseksualnych miało 5 lub mniej wcześniejszych partnerów (44% u heteroseksualnych). 98% osób homoseksualnych miało mniej niż 20 partnerów (99% przy osobach heteroseksualnych). W jednym i drugim przypadku mamy więc 1% różnicy, jeden procent populacji bardziej aktywnej seksualnie, generującej mylne wrażenie hiperseksualności całej mniejszości. Badania również nie wskazują na to, żeby związki osób homoseksualnych były nietrwałe, jeśli tylko pozwala na to system- u osób mieszkających razem tendencja do rozpadu związków jest identyczna między parami homo i hetereoseksualnymi. Tam gdzie możliwe są małżeństwa homoseksualne lub związki partnerskie, pojawia się nieco większa tendencja rozpadowa związków kobieco-kobiecych, natomiast związki heteroseksualne oraz homoseksualne męsko-męskie mają tą samą trwałość.
Czy homoseksualiści to pedofile?
Cóż, mówiąc krótko, nie. Badania całkowicie obalają tą tezę. Co więcej, pedofil ma ponadprzeciętne szanse być heteroseksualnie żonaty (lub rozwiedziony) – 77% w porównaniu do 73% populacji (porównanie na rok badania). Ma też ogromną szansę deklarować się jako religijny (93% – ale też tym nie wyróżnia się z reszty populacji) oraz pracujący (69% do 64%).
W przypadku pedofilii mamy do czynienia z dwiema grupami sprawców, zafiksowanych oraz regresyjnych. Zafiksowani są zainteresowani seksualnie tylko osobami nieletnimi. Seks z osobą dorosłą DOWOLNEJ PŁCI jest dla nich czymś odpychającym. Z przyczyn oczywistych homoseksualiści nie będą się więc klasyfikowali do tej grupy, bo homoseksualizm to pociąg do DOROSŁEJ osoby tej samej płci. Sprawcy regresyjni wykształcili pociąg do dorosłych partnerów, ale pod wpływem stresu wykształcają się w nich patologiczne zachowania. Co istotne, takie skłonności wydają się pojawiać nieporównywalnie częściej u osób heteroseksualnych niż homoseksualnych. Spośród próby losowo dobranych 175 dorosłych osób skazanych za czyny pedofilskie, ŻADNA nie okazała się być homoseksualna. 47% było sprawcami zafiksowanymi. 40% heteroseksualnymi. 13% biseksualnymi, ale z wyraźną preferencją do kobiet. Wśród badanych osób nie było ani jednej osoby biseksualnej z preferencją do mężczyzn, ani też ani jednej osoby homoseksualnej.
Te i inne badania pokazują wyraźnie, że homoseksualizm nie ma żadnego związku z pedofilią. Ba, typowego heteroseksualnego mężczyznę zdjęcia 6-8 letnich dziewczynek podniecały bardziej, niż zdjęcia 8-11 letnich chłopców osoby homoseksualne!
Więc skąd te hasła i zarzuty? Cóż, jeśli chcemy kogoś atakować, pierwszym krokiem jest wykluczenie i odczłowieczenie go. A zarzuty przemocy wobec dzieci są bardzo skuteczną bronią propagandową w takim celu. Okrutną i obrzydliwą, ale niestety skuteczną i uporczywie używaną.
„Niech sobie będą jacy chcą prywatnie, ale niech się z tym nie obnoszą, ja się nie obnoszę!”
Ok, tu mamy dwa wątki. Zacznijmy od kluczowego – czyli rozumiem, że jesteś za legalizacją związków partnerskich/małżeństw homoseksualnych i podobnymi kwestiami? W końcu to prywatna kwestia, śluby raczej są w salach weselnych i urzędach i tylko za zaproszeniem, więc trudno tu mówić o obnoszeniu. Czyli wspierasz te kwestie i będziesz aktywnie dążyć do pomocy osobom LGBT+ w uzyskania do nich prawa? Super. To mamy ustalone.
A teraz pogadajmy o obnoszeniu się. Bo wiesz, obnoszeniem w chwili obecnej jest to, że chodzisz z obrączką na palcu – bo pokazujesz w przestrzeni publicznej swoją orientację, skoro tylko osoby heteroseksualne mogą mieć legalnie związek sygnalizowany obrączką. Obnoszeniem się jest chodzenie z ukochanym/ukochaną po ulicy za rękę. Obnoszeniem się są te wszystkie reklamy pokazujące heteroseksualne pary, tak jakby to był jedyny możliwy model. Obnoszeniem się są walentynki z ich wyraźnym przekazem heteroseksualnej miłości.
Nie dostrzegasz tego „obnoszenia się” bo jest go tak wiele, jest dla Ciebie tak oczywiste, że uznajesz je za coś normalnego. Ale jeśli należałbyś do mniejszości nie funkcjonującej w tym modelu, to widziałbyś to obnoszenie się na każdym kroku. Co więcej, gdybyś wychował się w kraju gdzie związki partnerskie są czymś standardowym i oczywistym, to paradoksalnie… w ogóle byś ich nie dostrzegał jako obnoszenia się. Bo byłyby czymś oczywistym, do czego jesteś przyzwyczajony. „Obnoszeniem się” są tylko na tym etapie pośrednim, gdy dostrzegasz je jako odstępstwo od normy. Ale skoro Ty się obnosisz i tak, to może daj też prawo do tego dla drugiej strony?
Na paradach równości dzieją się bezeceństwa
W kontekście rzekomego „obnoszenia się” przywoływane są często zdjęcia roznegliżowanych ludzi, często w strojach BDSM. Ma to być dowód na wspomniane „obnoszenie się” tego środowiska. Jeden problem – te zdjęcia zwykle nie pochodzą z Polski, ani z czasów współczesnych. Głównie pochodzą z Pride w Berlinie, który to marsz ma w sobie podobną specyfikę i estetykę jak np. Karnawał w Rio. Jeśli obejrzysz zdjęcia czy nagrania z parad równości w Polsce, zobaczysz ludzi ubranych kolorowo, ale niespecjalnie zakładających akcesoria BDSM ani podobne. Zresztą i na samym Pride jest to pewna mniejszość, porównywalna np. do Cosplayerów na konwentach fanów komiksów i fantastyki. I tak, na konwentach fantastyki zdarzają się czasem odloty czy bezeceństwa, nie słyszałem, by ktoś tym obarczał wszystkich fantastów w Polsce, więc może nie stosujmy odpowiedzialności zbiorowej wobec osób LGBT+ skoro nie stosujemy jej w innych obszarach?
Oczywiście, dla niektórych już sam fakt parad jest „obnoszeniem się”. Tylko wróć tu do jednego z pierwszych punktów o których wspominałem – gdy jesteś osobą wykluczoną, słyszącą i widzącą od młodego wieku, że jesteś „inny/a”, „nie pasujesz”, „nienaturalny/a”, itp. ma to potwornie szkodliwy wpływ na psychikę. Parady i podobne działania służą jednemu – przekazowi „nie jesteś sam”. Gdybyśmy żyli w społeczności w której bycie osobą homoseksualną, aseksualną czy transpłciową jest czymś normalnym i oczywistym, tak jak np. bycie leworęcznym czy jak powoli staje się bycie osobą z ADHD czy na skali autyzmu, nie byłoby faktycznie potrzeby parad. Bo takie osoby miałyby poczucie „nie jesteś sam, jesteś inny/a niż większość populacji, ale takich jak Ty jest więcej, nie jesteś zepsuty/a”. Do czasu gdy tak nie jest, parady itp. pozwalają choć raz w roku takim osobom o tym przypomnieć. Co część z nich może ochronić choćby od próby samobójczej.
Ile nastoletnich żyć warto poświęcić po to, by ktoś miał komfort, że „mniejszości się nie obnoszą”? Pytam o konkretną liczbę, za którą ktoś byłby skłonny podpisać i powiedzieć „tak, wiem, że brak parad równości oznacza śmierć dodatkowych 10, 100 czy 3000 nastolatków w ciągu roku, uważam to za spoko wymianę”?
„Trzeba odróżnić „prawdziwych” LGBT od „aktywistów chcących na tym coś ugrać”
Nigdy nie byłem w stanie uzyskać od rozmówców wskazania ani co jest tym kryterium prawdziwości (chyba, że poza brakiem aktywizmu głośnego, co trochę brzmi jak próba uciszania tej strony), ani co takiego aktywiści mieliby konkretnie w tym zakresie ugrać. Jest tak wiele obszarów w których można być aktywistami i wiele z nich jest nieporównywalnie lepiej finansowane od tematyki równościowej. Zwłaszcza w Polsce w ostatnich latach. Jeśli więc ktoś chciałby po prostu „ugrać coś dla siebie”, dużo większą szansę na to ma w ruchach fundamentalistów sponsorowanych sowicie przez Kreml, niż w środowiskach LGBT+.
Dodatkowo, jest banalnie prosty sposób na „wykoszenie” takich „aktywistów chcących coś ugrać”. Zalegalizujmy związki partnerskie i podobne kwestie. Skończmy z chorą nagonką na osoby LGBT. To wytrąci im argumenty z dłoni, prawda?
„Homoseksualiści chcą specjalnych praw, przecież mają te same prawa jak wszyscy”
To trochę jak twierdzenie, że osoby chore np. na cukrzyce nie powinny mieć prawa do insuliny, bo przecież mają prawa do innych leków, tak jak reszta społeczeństwa. Ale nie, one chcą specjalnego prawa do insuliny!
A, że potrzebują akurat insuliny by żyć? Nieważne! Specjalne prawa!
Oczywiście dokładnie tą samą sytuację można opisać też jako „osoby chore na cukrzyce powinny mieć prawo do tych leków, które potrzebują, tak jak każda osoba chora powinna mieć prawo do leku, który ratuje jej życie”. To co tutaj zaszło to mechanizm nadawania ramy – definiowania danej kwestii szerzej lub węziej, w zależności od intencji osoby argumentującej.
Osoby homoseksualne chcą prawa do legalizacji związku z osobą którą kochają. Tego prawa obecnie nie mają. Chcą prawa do towarzyszenia tej osobie w chorobie. Obecnie tego prawa nie mają. Chcą prawa do decydowania o pochówku tej osoby. Obecnie tego prawa nie mają, rodzina partnera/ki osoby homoseksualnej może ukryć przed taką osobą gdzie ta została pochowana. Większości z tych rzeczy nie ma możliwości zastrzeżenia prawnie, nawet w wypadku kontraktów notarialnych mają one bardzo ograniczony zakres.
Gdzie tu „specjalne” prawa?
„Mniejszości nie mogą narzucać swoich praw większościom”
I nawet nie próbują tego robić. Narzucaniem „swoich praw” byłoby np. ograniczenie ślubów TYLKO do par homoseksualnych. Albo przymusowe tranzycje dla wszystkich. Albo… Cóż, szczerze mówiąc choć wyobraźnię mam bogatą, to tu mnie ona ogranicza, bo naprawdę nie jestem sobie w stanie wyobrazić więcej przykładów na to, jak to rzekome narzucanie swoich praw przez mniejszości miałoby wyglądać.
Mniejszości starają się mieć po prostu równe prawa. Być w stanie zadbać o osobę która kochają gdy ta jest w szpitalu, być z nią gdy ta cierpi i umiera albo zadbać o jej pochówek. Być w stanie legalnie zmienić imię na takie z którym się identyfikują bez konieczności pozywania swoich rodziców. Nie być wyrzucanymi z domu za to kim są, o czym naprawdę nie decydowali. Nie być dyskryminowani w pracy ani nie prześladowani. Zwłaszcza, że naprawdę nie robią nikomu krzywdy.
To nie są duże rzeczy. To nie są rzeczy, od których nam, osobom heteroseksualnym i cisnormatywnym cokolwiek ubędzie. Na czym cokolwiek stracimy. Dlaczego nie stać nas na taką absolutnie podstawową życzliwość wobec drugiej osoby, w czymś tak prostym i nic nas nie kosztującym? W końcu myślimy o sobie chyba- przynajmniej większość z nas – jako o dobrych osobach. To może warto nimi być?
P.S. Wiecie co, pomyślałem, że coś dorzucę, tak od siebie. Dla wszystkich którzy rzucają tekst o „usprawiedliwianiu przemocy” itp.
Nie jestem osobą LGBT. To co mówi ta szczujna Ordo Iuris mnie jako osoby nie atakuje. Ale w okresie największego lockdownu, gdy ruch samochodowy też był dużo mniejszy, ten chory busik stawał mi na światłach pod domem, zakłócając spokój, co najmniej sześć razy dziennie, tak średnio co godzinę, napierdalając na cały regulator. Gdyby z mojej klatki wychodziło się w stronę ulicy i miał jakąś realną szansę dobiegnięcia tam przed zmianą światła, nie wiem czy sam bym kiedyś nie podbiegł i nie urwał im głośnika. Nie jako aktywista. Nie z jakichkolwiek szlachetnych pobudek. Po prostu z wkurzenia na to, jak ci ludzie bezczelnie wdzierali się w moją prywatną przestrzeń, kilka razy dziennie, łamiąc wszelkie zasady dobrego współżycia społecznego. Zacznijmy więc od tego.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: