Dlaczego przestałem przedstawiać się jako coach?
Oryginalnie ten artykuł zaczynał się tak: „Większą część tego artykułu napisałem około rok temu, pod koniec czerwca 2019. Dorzuciłem kilka rzeczy aktualizujących, zanim go tu udostępniłem, ale bardzo wyraźnie chciałem wskazać mój stan umysłu i podejście dokładnie w momencie pisania.
Dlaczego nie opublikowałem go wtedy? Bo uznałem, że byłoby to zbyt fochowate. Takie zwrócenie na siebie uwagi, afera dla afery.
Zamiast tego zapisałem swoje myśli, rozplanowałem pewne kroki i zacząłem je na spokojnie realizować, bez otwartych deklaracji.”
W założeniu artykuł w takiej formie miał być opublikowany w czerwcu 2020… No ale potem wybuchła pandemia, świat generalnie zrobił się dużo bardziej chaotyczny i były ważniejsze tematy do poruszania. Dziś, cóż, pandemia wciąż trwa, ale dzięki szczepieniom jej wpływ jest ograniczony. Sytuacja za wschodnią granicą jest tragiczna, ale stabilna. A temat jak wybuchał co jakiś czas, tak wybucha. Przy najnowszym nawrocie postanowiłem więc w końcu wrócić do artykułu, nieco go zaktualizować i w końcu wypuścić w świat. Opowiedzieć o tym, czemu przestałem się przedstawiać jako coach i usunąłem większość odwołań do bycia coachem z moich materiałów, bio, itp. I czemu, jeśli masz możliwość, być może warto iść w moje ślady.
Byłem tam, na początku
W tematyce rozwoju i zmiany osobistej siedzę od prawie dwóch dziesięcioleci. Niemal połowę mojego życia i w zasadzie całość dorosłości. Byłem tam, w czasach gdy był na nie ogromny szał. Byłem, gdy doszło do przesytu i opinia publiczna odwróciła się od branży. Mogę nawet powiedzieć, że krytykowałem i punktowałem rozwój osobisty na długo przed tym, jak stało się to modne. Byłem świadkiem i uczestnikiem tej historii. Byłem tam, w tych podaniach niezliczonych, gdym ja sam jeden był tylko złem… Err, wait, zagoniłem się…
Nawet gdy krytykowałem rozwój, zawsze robiłem to z perspektywy pewnej (naiwnej) nadziei na to, że branża ta może się poprawić. Z perspektywy wiedzy, że jest tam dużo dobrego, owszem, zasypanego masą szajsu, ale jeśli tylko się ogarniemy jako grupa, to zdołamy wyczyścić syf, a wypromować to co cenne. Lubiłem czasem porównywać rozwój do bliskiego przyjaciela w głębokich problemach osobistych, np. poważnym uzależnieniu, uniemożliwiającym mu ogarnięcie siebie i swojego życia. Tym niemniej wierzyłem, że kiedyś ogarniemy mu solidną interwencję i wyjdzie z tego. Że warto taką interwencję przeprowadzić, bo z tego rozwoju osobistego finalnie naprawdę fajny typ.
Coaching, podobnie jak cały rozwój osobisty, przez lata zyskał niestety bardzo złą sławę. Tak jak we wczesnych latach dwutysięcznych zaliczał w Polsce całkiem spory boom, tak z biegiem lat ludzie zaczynali podchodzić do niego z coraz większym dystansem. Niewątpliwie wkład w to miały takie problemy jak klasistowski rys rozwoju osobistego, czy ogólne przesycenie go neoliberalno-merytokratyczną ideologią, nieuwzględniającą szeregu innych kwestii. Jak również regularne obiecywanie rzeczy, których po prostu nie mógł dostarczyć.
I jasne, formalnie coaching jest po prostu narzędziem rozwoju osobistego, użytecznym przy wspieraniu rozwoju ekspertów. Nie zmienia to faktu, że w odbiorze opinii publicznej „zlał się” z szeroko rozumianym rozwojem osobistym i mówcami motywacyjnymi. Środowisko coachingowe zaprzepaściło zaś szanse na oddzielnie tych kwestii w oczach społeczeństwa. To bowiem wymagałoby nie subtelnego „no wiecie, ale coaching to coś nieco innego”, ale jasnego, wyraźnego odcięcia się od tamtych obszarów. Sygnału „ej, to nie my, tamci to szarlatani i my wprost ich tak nazywamy, ogarnijcie”. Sygnału, który jednak się nie pojawił.
No bo i jak miał się pojawić, skoro ogromna część środowiska jedną nogą była w zanurzona w tych wszystkich odlotach? Samemu jarając się mówcami motywacyjnymi, lub wręcz aspirując do tej roli? Promując wszelkie odleciane MLMy, ezoteryczne fantazje, „kwantowe prawo przyciągania” czy inne bzdury?
No bo i jak miał się pojawić, skoro ogromna część środowiska wierzy, zgodnie z neoliberalną filozofią rozwoju osobistego, w magiczny wpływ „niewidzialnej ręki rynku”, która w boski sposób oddzieli ziarno od plew i wynagrodzi prawilnych coachów, a pokaże tych niegodnych?
No bo i jak miał się pojawić, skoro ogromna część środowiska skupia się na tym, byle tylko „nie robić afery”, „nie kalać własnego gniazda” i zakłada, że sprawy same się rozejdą po kościach? Do pewnego momentu tak będzie. A potem przestanie. A potem wszystko zacznie płonąć.
Mimo wszystko, starałem się. Tam, gdzie ludzie jechali po coachingu wskazywałem, że zgadzam się, tylko co do problemów z mówcami motywacyjnymi, to różne kwestie. Nie zliczę ile razy w innych dyskusjach spotykałem się na swój temat z hasłami typu „ty coachu”, czy „jesteś coachem, więc automatycznie jesteś szurem i nie ma co z tobą gadać”. „Coach” w oczach opinii publicznej zmienił się w obelgę, w hasło jak „szur”, „oszust” czy „szarlatan”. Starałem się prostować, edukować, tłumaczyć.
Starałem się to samo robić w ramach środowiska. Zachęcać do refleksji i zmiany. Niestety, z powyższych przyczyn, było to trudne. Gdy co jakiś czas wybuchała kolejna afera związana z tym czy innym artykułem wylewającym pomyje na coaching, typowa reakcja środowiska sprowadzała się do jednej z dwóch opcji. Część osób uciekała w narcystyczne poczucie wyjątkowej zajebistości. „Ludzie nie rozumieją, to atakują.” „Prawdziwa zmiana wywołuje opór.” „Ludzie takie rzeczy mówią z zazdrości.” i podobne „To świat się nie zna i nie docenia naszej cudowności.” Inni szli w zdartą płytę pt. „ludzie nie rozumieją czym jest prawdziwy coaching, muszą zrozumieć, że coaching to nie doradzanie”. W zasadzie nie istniała perspektywa pt. „ej, może my jako coachowie mamy poważny problem wizerunkowy, na który sobie w konkretny sposób zapracowaliśmy”.
Tymczasem, cóż, zapracowaliśmy. Jako środowisko, bo oczywiście jednostki próbowały przeciwdziałać tym kwestiom. Ale większość milczała, gdy trzeba było wprost odciąć się od problematycznych zachowań. Od szurii, manipulacji, wykorzystywania, czy odlotów. Większość po prostu wtedy milczała.
Mniejszość? Mniejszość biła brawo i twierdziła, że te zachowania są fajne i dobre. Było niestety aż tak źle.
Jasne, było to racjonalizowane na różne sposoby. Część osób twierdziło, że nie da się od takich rzeczy odciąć i same muszą upaść. W końcu coaching nie jest prawnie regulowany, więc co możemy zrobić? Nie spotkałem jakoś nigdy dobrej odpowiedzi na to, jak psychologom i psychoterapeutom jednak się udało. Bo przecież w psychologii czy psychoterapii też mamy tonę szurii. A jednak odbiór społeczny tych dziedzin jest nieporównywalnie lepszy niż coachingu. Co więcej, z roku na rok jest coraz lepszy. Dlaczego? Między innymi dlatego, że jak ktoś przegnie, to organizacje branżowe przynajmniej symbolicznie się odcinają i reagują. W praktyce robią zwykle dużo mniej niż by mogły, ale robią. Tymczasem ani psychologia ani psychoterapia też nie są prawnie regulowane. Każdy może się nazwać psychologiem czy psychoterapeutą tak, jak każdy może się nazwać coachem. Ale w odróżnieniu od coachingu, te środowiska mają choć minimum instynktu samozachowawczego i wiedzą kiedy należy się odciąć od odlotów.
Inne osoby twierdziły, że reagowanie tylko nakręca takie odloty. Różne „energia podąża za uwagą” i inne ezoodloty. Jest to oczywista bzdura. To ignorowanie problemu pozwala mu rosnąć. Nazwanie go wprost i jasne odcięcie się daje przynajmniej jakąś szansę na zahamowanie tego co szkodzi.
Czy możemy się więc dziwić, że to w końcu się posypało? Że zaczęto się domagać by „zdelegalizować coaching i rozwój osobisty”? Że słówko „coach” stało się obelgą w przyzwoitym towarzystwie?
Mam wrażenie, że część osób w środowisku jest zamknięta w rozwojowej banieczce i po prostu nie ma pojęcia jak coaching jest postrzegany w oczach opinii publicznej (lub co gorsza, narcystycznie zakłada, że nie ma to żadnego znaczenia, w końcu oni wiedzą, że są zajebiści). Nie ma doświadczenia z byciem przedstawianym jako „coach, ale oswojony”, z przyjaciółmi mówiącymi, że jak cię poznawali to mieli wątpliwości, bo niby z tego co piszesz wydajesz się spoko, ale jednak coach, więc może być różnie. Co więcej, takie opinie nie są często od zupełnych laików, ale od ludzi którzy już liznęli rozwój osobisty – i tym bardziej wiedzą, że „coach” może się bardzo źle kojarzyć. Wiele osób chyba po prostu nie ma pojęcia jak źle jest.
Cóż mogę powiedzieć? „A nie mówiłem?” Ano mówiłem, ale schadenfraude naprawdę nie jest tak smaczne, jak ludziom się może wydawać. Zdecydowanie bardziej bym wolał się mylić w swoich przewidywaniach, niż widzieć jak spełniają się w tak oczywisty, nieunikniony, „to-było-absolutnie-widoczne-dla-każdego-kto-chciał-tylko-zerknąć” sposób. Bycie Kasandrą nie jest fajne.
Tym niemniej, gdy wydarzyło się dokładnie to, przed czym od długich lat przestrzegałem środowisko… To nijak nie zmieniło swojego podejścia. Nic z tym nie zrobiło. Dalej podążało za dokładnie tymi samymi wzorcami zachowań. Co więcej, na próby wskazywania, że to serio nie działa i że problem jest, jest duży i trzeba coś z tym zrobić reagowało raczej agresją i niechęcią.
Mimo to starałem się. Tłumaczyłem. Tak ludziom jadącym po coachingu, jak i coachom. Tym pierwszym, że to nie tak. Tym drugim, że trzeba coś z tym zrobić innego niż dotychczas, bo sytuacja jest coraz gorsza i będzie się tylko zaogniała.
Aż w końcu się poddałem.
Czemu przestałem się przedstawiać jako coach?
Co się zmieniło? Cóż, w pewnym momencie straciłem jakiekolwiek złudne nadzieje na to, że coaching jako środowisko może się zmienić na lepsze.
Jasne, jest tam nieco wyjątkowo fajnych i wartościowych osób. Jasne, widzę stopniową zmianę mentalności niektórych z tych osób. Ale zbyt mało i zbyt wolno, by dawało to nadzieje na realną poprawę sytuacji w branży. A skoro tak, to w pewnym momencie po prostu przestało mi się chcieć kopać z koniem.
Przyznam, miały tu też znaczenie kwestie personalno- emocjonalne. Gdy jako sojusznik wspieram ruchy feministyczne czy LGBT, gdy jako osoba bezpośrednio zaangażowana wspieram środowisko osób neuroatypowych, cóż – wiem, że zostanie to w jakiś sposób docenione. Niekoniecznie na poziomie głaskania po głowie i ciasteczek (tzw. feminizm ciasteczkowy jest czymś, co sam punktuje), po prostu wzajemnego kiwnięcia głową na zasadzie „no spoko, razem idziemy w sensownym kierunku”. Jakiejś wspólnoty celów i działania.
W środowisku coachingowym dostanę natomiast typowo mniejszą lub większą pałą po głowie. W środowisku coachingowym wygodniej jest strzelać do posłańca wskazującego, że jest jakiś problem, niż zająć się faktycznym problemem. W pewnym momencie pojawia się więc proste pytanie: po co? Tak, jestem hiperodpowiedzialny za innych i mam tendencję do matkowania, nawet kosztem poświęcania własnych granic. Jestem też, jak wskazywałem, idiotycznie uparty. Ale nawet ja w pewnym momencie potrafię stwierdzić, że mam dość i czas odpuścić.
Kwestie emocjonalne są jednak wtórne do poczucia bezsensowności pewnych działań. Coachowie nie chcą zobaczyć, że z branżą jest coś nie tak. Wymagałoby to bowiem głębokiego przemyślenia i autoweryfikacji. Wymagałoby to sprawdzenia, czy ten masowo odczuwany syndrom oszusta nie jest aby uzasadniony. Nie po to, by się dobijać, ale by zakasać rękawy i realnie usprawnić swoje kompetencje i zacząć oferować klientom coś faktycznie wartościowego.
To trudne. To wymagające. Lepiej strzelać do posłańca. Lepiej uznać, że to ze światem coś jest nie tak. Że pozorowane działania typu wysyłania listów korekcyjnych do redakcji „przecież to nie coaching” dadzą cokolwiek realnego.
Co by dało? Np. duże konferencje prasowe organizacji branżowych ilekroć jest jakaś afera okołorozwojowa, odcinające się wyraźnie od tego. Lobbowanie wysyłania stosownych fachowców do telewizji śniadaniowych, by punktowali szurię i wyraźnie od niej się odcinali. (Tak, wymagałoby to ruszenia kontaktów i pewnie jakichś środków, cóż, niech organizacje branżowe pokażą że do czegoś są.) Ale nie ma co na to liczyć ani teraz, ani w przewidywalnej przyszłości.
Jestem bardzo, bardzo, wyjątkowo, idiotycznie uparty. Ale i ja wiem, kiedy powiedzieć dość. Kiedy pacjent umarł, jego zwłoki zostały zjedzone przez stado szczurów, szczury zostały ugrillowane i podane jako szaszłyki, osoby które zjadły szaszłyki zostały zamordowane i skremowane, a ich proch został wsypany do wulkanu. W którym zdetonowano bombę atomową. A następnie planetę zniszczono używając poręcznej Gwiazdy Śmierci czy innego Vorlon Planet Killer.
Czasem trzeba powiedzieć dość.
Umarł coach, wszyscy bili brawo
Miało być „umarł coach, niech żyje psycholog”, ale jakoś tak ten tytuł bardziej mi pasuje do obecnej atmosfery wokół branży ;) Więc stwierdziłem, że mam dość.
Tym bardziej, że po prostu mogę to zrobić. Mogę, koniec końców, spisać coaching na straty. Wciąż używać narzędzi, wciąż uczyć o nich tam, gdzie to ma wartość. Ale przestać się podpisywać jako coach. Przestać się użerać z niezliczonymi ignorantami nie ogarniającymi tematu. Przestać tłumaczyć i wyjaśniać.
Jestem w końcu z wykształcenia psychologiem (a teraz również seksuologiem). Mam alternatywę do coachingu, na której mogę się oprzeć. Ba, przez te wszystkie lata, kiedy opinia o coachingu coraz bardziej pogrążała się w bagnie, opinia o psychologii ulegała stopniowej normalizacji. Mogę więc po prostu usunąć swoje opisy jako coacha, a zacząć podpisywać się częściej jako psycholog. Skoro środowisko coachingowe chce radośnie ignorować problemy, które w nie uderzają, cóż, ma do tego prawo. Ja po prostu przygotuje sobie pianki marshmallow, długi kijek i skoro coaching tak czy tak uparł się spłonąć, to mogę przynajmniej wykorzystać to ognisko i przypiec sobie nieco pianek. Skoro alternatywa nie działa, to można przynajmniej nacieszyć się widowiskiem.
Tym bardziej, że mam to już przerobione. W podobny sposób dałem sobie spokój z określaniem siebie w kategoriach NLP. Tak jak NLPt ma fajny potencjał, tak jak moje Beyond NLP uważam za bardzo wartościowy model, tak po prostu nie chciało mi się walić głową w ścianę. Skoro większość środowiska jest absolutnie beznadziejna, cóż, mogę się po prostu przebrandować. (Wciąż mam jakieś odniesienia do tematu, choć rozważam, czy nawet nie zrezygnować z kursu Beyond NLP na Mindstore – nie znajduje aż tylu chętnych, by uzasadniać okazyjne użeranie się z idiotami, którzy nie ogarniają tematu NLP, ale wciąż chcą go użyć jako młota.) W pewnym momencie uświadomienie sobie, że na tym etapie to ja ciągnę daną działkę w górę, a nie ona wspomaga mnie daje, przynajmniej z perspektywy kariery, jasną perspektywę co do tego co dalej. Jeśli to ja muszę podbijać opinię o coachingu, a nie coaching podbija opinię o mnie, to czemu mam się dalej przedstawiać jako coach? Jasne, mogą być przyczyny sentymentalne. Może być świadomość obiektywnej wartości działki. Może być jakiś efekt utopionych kosztów. Ale finalnie trzeba podjąć racjonalną decyzję i się pożegnać.
Dlatego na spokojnie, bez jakiegoś specjalnego nagłaśniania tematu, w czerwcu 2019 podjąłem decyzję o stopniowym wykluczaniu coachingu ze swojego wizerunku. Wciąż uczę go jako narzędzia, tam gdzie to uzasadnione. Ba, od 2022 wykładam nawet na studiach podyplomowych z coachingu. Ale jednocześnie w moim wizerunku przechodzę na bycie psychologiem, trenerem, od 2022 też seksuologiem.
Niedługo minie w sumie czwarty rok od tej decyzji. Jasne, pandemia była tu nieco zniekształcającym czynnikiem, no ale już trochę do tego trybu przywykliśmy.
Czy wpłynęło to jakkolwiek na moją działalność? Biznesowo na pewno nie, pracy 1:1 mam tyle, ile miałem. Szkoleń nawet więcej, ale to raczej niepowiązane bezpośrednio. Osobiście? Cóż, dużo rzadziej muszę reagować na komentarze typu „Ty coachu”, a jakoś „Ty psychologu” nie zastąpiło pierwotnej obelgi, ciekawe czemu? Zdecydowanie mniej się też angażuje w pożary w branży. Jak ma płonąć, niech płonie, ja swój dyżur w branżowej OSP odsłużyłem z wyróżnieniem.
Innymi słowy, nie mam poczucia, żebym cokolwiek tu stracił. Oszczędziłem za to wiele czasu i nerwów. Wszystko to za cenę całkowitego pozbycia się nadziei odnośnie branży rozwojowej, co na koniec dnia wyjdzie mi pewnie na dobre. Tak, z jednej strony mi to przeszkadza, bo nie chcę być cynikiem. (Tak owszem, dostałem The Cynic’s Dictionary z autografem od autora jako nastolatek, ale co to ma do rzeczy?) Z drugiej chcę postępować racjonalnie, a to wymaga m.in. pogodzeniem się z tym jaki świat jest, nawet gdy jest bardzo niefajny. Czasem to pogodzenie wymaga zaakceptowania, że pewne rzeczy po prostu się nie zmienią. Np. coaching jako branża. Emocjonalnie nie jest to fajne, ale cóż, ogarnę, w końcu mam do tego narzędzia…
Pod tym kątem będę ciekawy dalszego funkcjonowania branży. Tego na ile się będzie dalej sypała, a na ile może raz moje przewidywania okażą się błędne i jednak coś się ruszy. W jakimś stopniu mogę tu wspierać te sensowne osoby. Być może zapewnić jakąś dodatkową edukacje. Koniec końców, jak mawia stara zasada w dowolnej zmianie – nie zmienisz kogoś wbrew jego woli.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: