10 popularnych mitów na temat seksu
Jakiś czas temu pisałem o nowych koncepcjach, które zainteresowały mnie w seksuologii. Już wtedy poruszałem pewne mity i błędne wyobrażenia, na przykład to, że fizyczne objawy podniecenia mogą być zupełnie niepowiązane z subiektywnie doświadczanym podnieceniem (i vice versa). O ile jednak tzw. arousal nonconcordance jest relatywnie świeżą koncepcją, o tyle jest sporo tematów, które bynajmniej nowe nie są, ale i tak są obarczone masą błędnych wyobrażeń i nieporozumień. Pomyślałem więc, że warto się do niektórych z nich odnieść.
1. Mit rodzajów orgazmu, czyli czemu ludzie nie wiedzą jak faktycznie wygląda łechtaczka…
Idea „rodzajów orgazmu” to jedna z tych bzdur, które „zawdzięczamy” dziadkowi Freudowi. Zygmunt Freud miał nieco fajnych pomysłów, w końcu to on był prekursorem psychoterapii jako takiej, ale w drugiej połowie swojej kariery odleciał dość mocno. Jedną z koncepcji, które zaczął wtedy promować był podział na „dojrzałe” orgazmy waginalne (zachodzące w wyniku stymulacji pochwy podczas penetracji) oraz „niedojrzałe” orgazmy łechtaczkowe. (Nie jest trudno zauważyć, że ten podział jest pochodną archaicznego założenia, jakoby jedynym „prawdziwym” seksem był heteroseksualny seks penetracyjny penis:wagina.) Podział ten istniał długo i skrzywdził wiele kobiet, budząc w nich kompleksy na temat tego, jak doświadczały orgazmy lub wręcz powstrzymując je przed odkryciem stymulacji łechtaczki i możliwości doświadczenia orgazmu. Niektóre kobiety potrafiły dokonywać ekstremalnych wręcz aktów samookaleczenia w pogoni za nieuchwytnym „orgazmem waginalnym”, jak np. księżniczka Maria Bonaparte.
No cóż, postawmy sprawy jasno: jest tylko jeden rodzaj orgazmów.
Za orgazm zawsze odpowiada stymulacja łechtaczki.
Wbrew popularnym wyobrażeniom, łechtaczka jest dużo większym organem niż ta niewielka wypustka nad wejściem do pochwy. To zewnętrzna, odsłonięta część łechtaczki, owszem, ale sama łechtaczka wygląda zupełnie inaczej. Otacza ona pochwę z obydwu stron, w kształcie odwróconej litery Y, głębiej wewnątrz ciała rozchodzą się też dwie kolejne jej odnogi. U kobiet, które mogą doświadczać rzekomego „orgazmu pochwowego” łechtaczka jest po prostu tak zbudowana, że penetracja pochwy mocniej ją bezpośrednio stymuluje. To właściwość tak bardzo anatomiczna, że możemy z ogromnym prawdopodobieństwem ocenić prawdopodobieństwo orgazmów przez stymulację pochwy po prostu mierząc odległość między łechtaczką i cewką moczową. U kobiet u których odległość ta jest mniejsza niż 2.5cm mogą występować orgazmy w wyniku stymulacji pochwy (lub dokładniej: łechtaczki od wewnątrz przez pochwę). U kobiet u których ta odległość jest większa, prawdopodobieństwo takich orgazmów jest bardzo niskie lub wręcz zerowe.
Podział na rodzaje orgazmu należy więc wyrzucić do kosza. Zamiast tego warto po prostu poznać ciało swoje (i swojej partnerki/partnera) i robić to, co dla Was najbardziej stymulujące.
2. Co to znaczy „przedwczesny wytrysk”
Medyczne, a popularne wyobrażenie na temat długości typowego penetracyjnego stosunku bardzo się od siebie różnią. Dużą, niechlubną „zasługę” ma tutaj pornografia, która przedstawia stosunek trwający 20 czy 30 minut jako swego rodzaju standard. W rzeczywistości przeciętna heteroseksualna* penetracja trwa między 3 i 7 minut, a stosunki dłuższe niż 12 minut są dość rzadkie. Co więcej, jest to skok względem pierwotnych badań Kinsey’a z 1948, które wskazywały, że 75% badanych mężczyzn dochodziło w ciągu dwóch minut.
*Dane odnośnie długości stosunków par homoseksualnych są mniej jasne. W przypadku par gejowskich nie mamy danych, w przypadku par lesbijskich mamy z jednej strony rzadsze stosunki niż u par heteroseksualnych, ale gdy już są, są typowo dłuższe, przeciętnie 30 do 60 minut. (W tym przypadku liczymy długość całego stosunku, który często nie jest penetracyjny. Liczony w ten sposób czas seksu heteroseksualnego to typowo od 10 do 30 minut.)
Typowy stosunek trwa więc trzy do dziesięciu razy krócej, niż większości ludzi się wydaje. Co i tak jest poprawą od 50 do 250% względem wyników sprzed pół wieku. Te liczby są czymś, w co wielu osobom trudno uwierzyć, podobnie jak w medyczne kryteria przedwczesnego wytrysku. Amerykańskie kryteria diagnostyczne DSM-5 mówią, że o przedwczesnym wytrysku możemy mówić jeśli dochodzi do niego, wbrew życzeniom danej osoby, w czasie krótszym niż minuta od penetracji, w co najmniej 75% przypadków. Poprzednia wersja, DSM-4-TR mówiła o 2 minutach. Wyróżniamy też warianty umiarkowany (poniżej 30 sekund) i poważny (poniżej 15 sekund). Niekiedy podawanych jest też liczba 9 ruchów frykcyjnych. Wszystkie, jak widać, mocno odstające od tego, co typowo wyobrażają sobie ludzie.
Ta niezgodność popularnych wyobrażeń i seksualnej rzeczywistości robi się na tyle poważna, że w literaturze fachowej coraz częściej mówi się też o „postrzeganym przedwczesnym wytrysku”. Taka osoba cierpi psychicznie ze względu na wytrysk zachodzący w normalnym lub wręcz ponadprzeciętnym czasie, ale wciąż zbyt krótkim według kryteriów, w które uwierzyła pod wpływem popkultury, porno, itp. Wiąże się to nam zresztą z kolejnym mitem…
3. Mylenie opóźnionego wytrysku z zaburzeniami erekcji
Opóźniony wytrysk jest relatywnie rzadkim (choć znacznie rosnącym z wiekiem) zaburzeniem, prowadzącym do trudności lub wręcz niemożności osiągnięcia orgazmu przez mężczyznę. Niekiedy jest uogólniony, czyli dotyczy wszystkich kontekstów, ale dużo częściej jest sytuacyjny. Taka osoba może np. być w stanie dojść podczas masturbacji czy seksu oralnego, ale nie podczas penetracji. Niekiedy jest to powodowane przyczynami organicznymi, ale dużo częściej ma podstawy psychologiczne.
Jakie? Cóż, wyjaśnieniem popularnym w popowych publikacjach seksuologicznych jest „podświadoma** obawa przed ciążą”, jednak mimo intensywnych poszukiwań nie udało mi się znaleźć jakichkolwiek badań, które potwierdzałyby taką koncepcję, nie znał ich też nikt kogo pytałem. Co więcej, gdyby to uzasadnienie było prawdziwe, moglibyśmy np. oczekiwać, że zabieg wazektomii prowadziłby do znaczącej redukcji przypadków opóźnionego wytrysku. Nic takiego nie zostało jednak zaobserwowane. Dlatego dużo bardziej sensownym wydaje się szereg innych wyjaśnień psychologicznych. Po pierwsze, dla pewnej grupy mężczyzn orgazm nie musi stanowić istotnego punktu docelowego w trakcie seksu. (Widzimy to szczególnie często u mężczyzn po 60 roku życia.) Po drugie, może występować cały szereg procesów świadomie zaburzających podniecenie seksualne takiego mężczyzny – od fizycznego przemęczenia, przez nadużywanie alkoholu czy narkotyków, poprzez stres (wliczając w to między innymi stres odnośnie samego stosunku, a nawet odnośnie osiągnięcia orgazmu, gdy opóźniony wytrysk pojawiał się już wcześniej). W niektórych przypadkach przyczyną mogą być także problematyczne nawyki masturbacyjne, opierające się na bodźcach trudnych do powtórzenia w trakcie normalnego stosunku.
Gdzie w tym wszystkim kwestia zaburzeń erekcji? Cóż, w przypadku opóźnionego wytrysku po jakimś czasie stosunku erekcja zwykle zaniknie. Czasem dzieje się tak naturalnie – również przy dłuższych pieszczotach erekcja czasem jest silniejsza, a czasem słabsza. Niekiedy zaś podniecenie stopniowo opada coraz bardziej, a wraz z nim erekcja. Tacy mężczyźni często idą później do seksuologa poszukując pomocy na zaburzenie erekcji. Sęk w tym, że praktycznie nigdy nie dochodzi do niego w ciągu wspomnianego powyżej kryterium dwóch minut. Ba, bardzo często u takich mężczyzn penetracja trwa dłużej, a nawet dużo dłużej niż przeciętnych 3-7 minut, czy niż wspomniana powyżej granica 12 minut, nieosiągalna dla większości par. Nie można więc mówić o zaburzeniu erekcji. Próby pracy terapeutycznej z takimi rzekomymi zaburzeniami erekcji, zamiast z kwestią opóźnionego wytrysku, są zaś wysoce bezproduktywne. Co ciekawe, w niektórych przypadkach samo uświadomienie pacjenta co do danych w temacie może mieć efekt terapeutyczny: redukując stres związany z oczekiwaniami wobec siebie w trakcie stosunku, a dzięki temu ułatwiając osiągnięcie pobudzenia umożliwiającego orgazm i wytrysk.
**Dla jasności, problemy z wytryskiem w wyniku ŚWIADOMEJ obawy przed ciążą, zaburzającej proces podniecenia są jak najbardziej prawdopodobne, a ich mechanizm podobny do innych stresorów odciągających uwagę od stosunku.
4. Jeszcze o czasie… i długości oraz kształcie
A skoro mówimy o czasie stosunku, warto tu wrócić do tych standardów wyciągniętych z pornografii. Widzowie pornografii nie zdają sobie bowiem sprawy, że typowy czas stosunku w porno jest nie tylko zdecydowanie wydłużony względem rzeczywistości, ale też to co oglądają jest w wielu wypadkach kompilacją kilku-nastu oddzielnych stosunków, nagrywanych jednego dnia. Rzeczywisty seks u większości ludzi trwa dużo krócej. Co jeszcze ważniejsze, długość stosunku nie mówi wiele o jakości. A nawet może być dla tej jakości szkodliwa, między innymi za powstające mikrootarcia. Odpowiednia lubrykacja, czy to naturalna czy sztuczna może tu nieco pomóc, ale i tak penetracja trwający 10-30 minut wpadała już wg. wielu seksuologów w kategorię „za długa”. (Typowe przedziały: 1-2 min „za krótka”, 3-7 „odpowiednia”, 7-13 „pożądana” i 10-30 ” za długa”.) O ile dla niektórych osób dłuższa penetracja może być atrakcyjna, dla innych może być nieprzyjemna i frustrująca i to nawet jeśli zadbamy o odpowiednią lubrykację. Po prostu wolą dużo krótsze stosunki. (Warto wskazać, że powyższe dane mówią o samym czasie penetracji, bez gry wstępnej oraz tzw. afterplay, pieszczot po stosunku.)
Porno buduje również bardzo nierealistyczne oczekiwania odnośnie wyglądu, zarówno u mężczyzn jak i u kobiet. U aktorek preferowany jest jeden specyficzny kształt sromu (symetryczny, małe wargi sromowe tak większe jak i mniejsze) oraz obfity biust, u aktorów duże członki, pasujące do kulturowego stereotypu „duży penis świadczy o męskości i dominacji”. (Warto wskazać, że ten stereotyp jest bardzo zmienny w czasie. Spójrzcie na posągi z antycznej Grecji. Członki tam są dość niewielkie i nigdy nie są w stanie wzwodu. Jest tak, gdyż starożytni Grecy uważali małe członki za idealne, a duże i w stanie wzwodu za obrzydliwe. Dlaczego? Cóż, ideałem starogreckiej męskości była samokontrola, inteligencja i sprawność wojskowa, rzeczy wymagające skupienia i siły woli, zaś duży członek kojarzył im się z prymitywnymi barbarzyńcami niezdolnymi do świadomych wyborów.)
Trzeba tu podkreślić, że tego typu wyobrażenia i oczekiwania są bardzo szkodliwe dla obydwu płci. O ile w wypadku kobiecych atrybutów wiążą się one z postrzeganą atrakcyjnością, w wypadku męskich obok atrakcyjności pojawia się też stereotyp seksualnego spełnienia, „tylko duży członek jest w stanie naprawdę zaspokoić kobietę”. Cóż, jak już wspominaliśmy, orgazmy są pochodną stymulacji łechtaczki, ta zaś otacza wejście do pochwy i nie sięga w jej głąb. Długość członka nie ma więc istotnego znaczenia dla satysfakcji seksualnej. (Pewne znaczenie może mieć obwód, ale i tu jest ono mniejsze niż się ludziom typowo wydaje.) Potwierdzają to też badania preferencji – o ile ledwie nieco ponad połowa mężczyzn jest zadowolona z rozmiarów swojego członka, między 84 i 100% kobiet (w zależności od badania) było zadowolonych z rozmiarów członka swojego partnera. (Co równie ciekawe, o ile wymiary członka partnera nie były dla kobiet typowo ważne, to już jego estetyka miała większe znaczenie.) Co więcej, jeśli kobieta nie jest zadowolona z rozmiarów członka partnera, problem może być odwrotny od oczekiwanego. Zbyt duży członek może być bowiem po prostu bolesny i nieprzyjemny, zwłaszcza przy dłuższej penetracji. Sytuacja nieco zmienia się w przypadku par homoseksualnych, gdzie obydwaj partnerzy mogą być pod wpływem kulturowej męskiej presji na rozmiar członka.
W rzeczywistości jednak, tak jak nie ma „złych” kształtów sromu, tak też nie ma „złych” wymiarów członka. Co więcej, tak jak w wypadku wyobrażeń o czasie penetracji, również wyobrażenie o wymiarach członka jest bardzo wyolbrzymione. Po części przez porno, a po części przez to, że duża część badań przez lata opierała się na deklaracjach badanych mężczyzn. To zaś oznaczało, że 1) zwykle sobie „co nieco” dodawali (3-4 cm przeciętnie) i 2) prawdopodobnie do badań zgłaszali się częściej mężczyźni z większym niż z mniejszym od przeciętnej członkiem. Gdy zaczęto badać bardziej reprezentatywne próby i brać pod uwagę pomiary dokonywane przez badaczy, okazało się, że średnie wymiary członka w stanie wzwodu to około 13 cm. (A, przy okazji, warto wskazać na to, że wymiary członka we wzwodzie nijak nie są powiązane z wymiarami członka w stanie spoczynku.) Pochwa typowej kobiety ma wymiary 7-8 centymatrów i choć w stanie podniecenia robi się bardziej elastyczna, biologicznym problemem może być co najwyżej nadmierny, a nie zbyt mały rozmiar. Nawet w przypadku członków zdecydowanie poniżej normy (7.5 cm lub mniej w stanie wzwodu) lekarze zajmują się raczej dla komfortu psychicznego pacjenta w świetle współczesnych stereotypów, niż z jakiejkolwiek medycznej potrzeby.
Oczywiście, mogą się zdarzyć pojedyncze osoby, którym bardzo zależy na konkretnych wymiarach członka partnera. Tak samo jak znajdą się osoby, którym bardzo zależy na tym, by iść do łóżka akurat z osobą rudą, z niebieskooką, z bardzo szczupłą, z mającą nadwagę, z kobietą z dużymi piersiami, z kobietą z małymi piersiami, z osobą z wyraźnie wystającymi kręgami kręgosłupa, z pieprzykiem obok ust, czy z dowolną inną prywatną preferencją odnośnie wyglądu partnera/partnerki. Należy traktować to w kategoriach indywidualnych preferencji i mając świadomość, że nie da się przypasować każdemu, docenić to ciało, jakie się ma. Zamiast gonić za standardami z porno – czy to odnośnie długości, czasu trwania, czy zachowań w trakcie stosunku, dużo lepiej komunikować się z drugą osobą i skupić na tym, czego WY chcecie. To w końcu nie test tego, czy spełniacie jakieś arbitralne zewnętrzne kryteria, tylko coś co robicie razem i to Wam ma być przyjemnie! Odnośnie przyjemności zaś…
5. Czy zainteresowanie seksem analnym oznacza skłonności homoseksualne?
Prawo nagłówków-pytań w internecie jest i tu spełnione: NIE, oczywiście, że nie.
Tym niemniej warto się przyjrzeć temu mitowi, tym bardziej, że wciąż można się niestety spotkać z tego rodzaju myśleniem. Zarówno po stronie mężczyzn, którzy w ekstremalnym przypadku unikają nawet dobrego przemywania rejonu swojego odbytu, bo jakakolwiek stymulacja tam jest „gejowska” w ramach toksycznomęskich modeli które wyznają, jak i ze strony kobiet, które niekiedy pytają seksuologów czy jeśli ich partner wykazuje zainteresowanie seksem analnym to jest to sygnał, że jest homoseksualistą, bo przecież stereotypowo to tak wygląda seks homoseksualny?
Mamy tu jak widać całą kombinację stereotypów i problematycznych wyobrażeń, które warto rozpakować.
Zacznijmy od sedna – zainteresowanie stymulacją analną, własną i/lub cudzą, nie ma żadnego powiazania z orientacją seksualną. Stymulacja i/lub penetracja odbytu jest elementem relacji seksualnej wielu heteroseksualnych par. Około 45% heteroseksualnych mężczyzn i 40% heteroseksualnych kobiet próbowało seksu analnego, a około 35% uprawiało taki seks przynajmniej raz w ciagu ubiegłego roku. Co więcej dane te mówią tylko o penetracyjnym seksie analnym (przy użyciu penisa, wibratora, itp.) i nie obejmują innych form stymulacji analnej, np. stymulacji palcem. O ile w przypadku męskich par homoseksualnych stosunki analne są częstsze, to aż 20% takich osób nigdy nie uprawiało tego rodzaju seksu. (Co ciekawe, również procent homoseksualnych kobiet które próbowały seksu analnego jest nieco większy niż w przypadku kobiet heteroseksualnych!) Zainteresowanie tego rodzajem stymulacji nie ma więc przełożenia na orientację.
Stymulacja analna może być przyjemna tak dla strony pasywnej jak i aktywnej. Odbyt jest silnie unerwiony, do tego u wielu mężczyzn stymulacja tego rejonu prowadzi do stymulacji gruczołu prostaty, natomiast u wielu kobiet rozgałęzienia („nogi”) łechtaczki sięgają aż do tego obszaru i mogą być tą drogą stymulowane. Niezbędne jest jednak zadbanie o kilka istotnych kwestii, gdyż źle przeprowadzony stosunek analny może być nieprzyjemny i ryzykowny dla zdrowia. Przede wszystkim, w odróżnieniu od pochwy, odbyt nie ma żadnych mechanizmów nawilżających, więc użycie odpowiedniej ilości lubrykantów jest kluczowe. Zwykle zalecany jest też stopniowy progres w takich stosunkach, od drobnej stymulacji (np. małym palcem), przez różnego rodzaju zabawki, aż do penetracji penisem czy wibratorem, tak by stopniowo przyzwyczaić odbyt do rozciągania. BARDZO ważne jest też dbanie o bezpieczeństwo seksualne. Ze względu na brak naturalnego lubrykantu penetracja odbytu wiąże się z dużo większym ryzykiem drobnych uszkodzeń niż penetracja pochwy, co z kolei znacząco zwiększa ryzyko chorób przenoszonych drogą płciową. Jeśli zadbamy o te trzy podstawowe kwestie, z perspektywy seksuologicznej stymulacja analna czy seks analny mogą stanowić bardzo wartościowy element ludzkiej seksualności. (Oraz oczywiście zadbamy o zgodę partnerów, ale o tym chyba nie musze wspominać, prawda? Zawsze musimy się upewnić, czy coś nowego co chcemy wprowadzić do sypialni ma akceptację drugiej strony.)
Skąd więc tego typu stereotypy? Faceci wstydzący się umyć tyłek, kobiety podejrzewające swoich partnerów o skłonności homoseksualne? Cóż, w dużej mierze z tego, jakim tabu jest w naszej kulturze ten rodzaj stosunków seksualnych. Ponieważ o nim nie mówimy, łatwo robimy z niego obiekt najróżniejszych dziwnych wyobrażeń. Podobnie zresztą jak inny aspekt seksualności…
6. „Wszystkie kobiety chcą, by je w łóżku dominować”
Ten stereotyp wywodzi się z modelu w którym „prawdziwy” mężczyzna jest w łóżku dominujący, a kobiety tak naprawdę chcą uprawiać seks tylko z takimi „prawdziwymi” mężczyznami, więc najbardziej chcą być w łóżku zdominowane. Widzimy tu pochodną XIX-wiecznych ról płciowych (często racjonalizowaną pseudoewolucyjnym sosikiem). Jak jest w rzeczywistości?
Cóż, owszem, niektóre kobiety chcą być w łóżku zdominowane. Podobnie jak niektórzy mężczyźni. Inne chcą dominować. A większość nie stawia za bardzo ani na bycie dominowanymi, ani na dominowanie.
Mamy natomiast dwa inne zestawy badań, które są tu bardzo interesujące. Po pierwsze, kobiety nie tyle chcą być dominowane, co bardzo często w reakcji na dominujące i agresywne zachowania mężczyzny w łóżku ustępują, milczą, lub odgrywają oczekiwaną od nich rolę. Robią tak dlatego, że boją się jeszcze większej agresji w reakcji na ewentualny opór. (Co w świetle skali przemocy, w tym seksualnej, wobec kobiet jest absolutnie zrozumiałe.) Z perspektywy mężczyzny sytuacja taka może jednak błędnie sugerować, że dominacja jest czymś pożądanym przez kobiety, tym samym nakręcając błędne koło takich zachowań. Ktoś mógłby tutaj oczywiście próbować argumentować, że tak naprawdę takie kobiety racjonalizują sobie swoje zachowanie, gdyż nie akceptują swoich „prawdziwych” preferencji, a tak naprawdę są z takiej sytuacji zadowolone. Cóż, nie tylko jest to formą dość ostrego gaslightingu, ale też po prostu nie jest potwierdzane badaniami.
Drugie badania również są ciekawe. Sprawdzały one bowiem zależność między doświadczeniami związkowymi kobiet oraz ich podejściem do późniejszych partnerów seksualnych. Pokazał on ciekawą zależność. Kobiety, których pierwsze doświadczenia seksualne były z agresywnymi, dominującymi mężczyznami, niekiedy doceniały potem bardziej równościowe podejście do seksu, a niekiedy wciąż preferowały dominujących partnerów, uznając równościowych za zbyt nudnych. Ten element wydawałby się w teorii wpisywać we wspomniany stereotyp… Tyle tylko, że nie istniała odwrotna zależność. Kobiety, których pierwsi partnerzy byli egalitarni i wspierający również długoterminowo poszukiwały partnerów egalitarnych i wspierających, partnerzy agresywni i dominujący nie byli dla nich w żaden sposób atrakcyjni. Innymi słowy, o ile niektóre kobiety mogły zostać faktycznie uwarunkowane na preferowanie dominujących partnerów w ramach swoich pierwszych doświadczeń seksualnych, domyślną opcją okazuje się być oczekiwanie równości. (By być fair, trzeba przyznać, że to badanie miało dość niewielką skalę, było typowym badaniem jakościowym, nie ilościowym.)
W odpowiedzi na takie uwagi, zwolennicy koncepcji dominacji wskazują na popularność scenariuszy tego typu w książkach zbierających kobiece fantazje seksualne (np. „The secret garden”) czy popularność literatury typu „50 twarzy Graya”. Jest to argument mniej więcej tak sensowny, jak sugerowanie, że popularność gier typu FPS (strzelanin, często w tematyce wojennej) mówi, że jako społeczeństwo po prostu marzymy o wojnie i z wielką przyjemnością bralibyśmy w niej udział. Podstawowa różnica między fantazją, a realnym scenariuszem jest taka, że nad fantazją mamy pełną kontrolę. Możemy ją przerwać, zmienić, wystartować od nowa. Jak stwierdzę, że mam dość wojny na komputerze, mogę ją po prostu odinstalować. Jak fantazja zrobi się zbyt realistyczna, można ją zakończyć. To kolosalna różnica względem prawdziwej sytuacji.
7. „Niehigieniczność” włosów łonowych
84% kobiet przynajmniej częściowo goli włosy łonowe. 54% z nich twierdzi, że robi to z przyczyn higienicznych. Rejonem tym regularnie zajmuje się też około 50% mężczyzn, a 63% z nich podaje higienę jako powód.
Tylko jeden problem: we współczesnym świecie usuwanie włosów łonowych zmniejsza naszą higieniczność, zamiast ją zwiększać.
Włosy łonowe mogły być niehigieniczne, owszem. Ponad sto lat temu, gdy wszawica łonowa była realnym ryzykiem, a jedynym naprawdę skutecznym rozwiązaniem było usunięcie środowiska, w którym wszy mogły funkcjonować. Wtedy faktycznie, przycięcie włosów łonowych mogło pomagać higienie (choć, co ciekawe, było przez długi czas odbierane jako przejaw braku zdrowia). Dziś natomiast depilacja włosów łonowych może być wręcz problematyczna. Stanowią one bowiem ochronę naszych genitaliów przed uszkodzeniami, otarciami, a nawet infekcjami. Dodatkowo nawet bardzo delikatna depilacja prowadzi do powstania mikrourazów naskórka, które zwiększają ryzyko złapania chorób przenoszonych drogą płciową.
Owszem, włosy łonowe mogą przechwytywać pot w większym stopniu niż goła skóra. Pot w tym rejonie jest jednak bogaty w nasze feromony i pewna jego ilość jest zdecydowanie korzystna w kontekście seksualnym. Owszem, zgromadzony pot może w końcu prowadzić do nieprzyjemnych zapachów, ale rozwiązaniem tej kwestii nie jest usunięcie włosów w tym rejonie, tylko po prostu częstsze mycie się. (Przy czym i tu warto nie przesadzać, zwłaszcza ze środkami przeciwbakteryjnymi, które mogą paradoksalnie prowadzić do gorszych infekcji.) Zresztą obsesja na temat zapachów genitaliów zasługiwać by mogła na oddzielny wątek sama z siebie. Upraszczając – naturalne zapachy genitaliów nie tylko nie są niczym złym, ale mogą być wręcz atrakcyjne, m.in. za sprawą wspomnianych feromonów. Jak wszystkie zapachy mogą jednak ulegać rozkładowi po pewnym czasie. Dlatego warto dbać o higienę, ale nie popadać tutaj w ekstrema. Niestety, zwłaszcza w wypadku kobiet powstał cały duży rynek oparty na wmawianiu potencjalnym klientkom tego, że „tam na dole na pewno brzydko pachnie” i muszą kupić specjalny drogi środek by o to zadbać.
Oczywiście, mogą być inne powody usuwania włosów łonowych, jak preferencje estetyczne, czy kwestie powiązane z komfortem seksu oralnego. Zawsze warto się tu jednak upewnić czy postępujemy tak ze względu na nasze preferencje, czy próbując dopasować się do pewnych kulturowych stereotypów. Jesteśmy bowiem obecnie kulturowo mocno skrzywieni w kierunku sterylności, często odcinając się w ten sposób od czynników, które mocno wiążą się się z satysfakcją seksualną.
8. Okres, a uprawianie seksu
Nasze kulturowe skrzywienie w kierunku sterylności łączy się z inną problematyczną kulturową normą, postrzeganiem kobiecego okresu jako czegoś nieczystego. (Ponownie, warto mieć świadomość, że to kulturowa konwencja. Są kultury, które podchodzą do krwi menstruacyjnej neutralnie, są wręcz takie, które traktują ją jako coś wyjątkowego, stanowiła historycznie między innymi element wielu „eliksirów młodości”. ) Z tego względu niektóre osoby mają bardzo negatywne podejście do uprawiania seksu w okresie miesiączki (lub boją się, że ich partner/ka ma takie podejście, a nie omawiają tej kwestii z tą osobą). Tymczasem menstruacja nie tylko nie przeszkadza w uprawianiu seksu, ale może być pod wieloma względami korzystna. Krew menstruacyjna może stanowić dobry lubrykant (przy czym warto często w takiej sytuacji skorzystać z ręcznika), zaś sam stosunek (a zwłaszcza orgazm) może pomóc zredukować bóle miesiączkowe (ze względu na powiązane z nim skurcze mięśni).
Oczywiście, dla niektórych kobiet okres jest tak ciężkim przejściem, że po prostu nie mają wtedy siły ani chęci na uprawianie seksu. Nie chodzi tu więc od wywieranie dodatkowej presji na siebie. Ot, warto mieć świadomość, że jest taka opcja. A, tylko koniecznie pamiętajcie, menstruacja nie chroni w żaden sposób przed zajściem w ciążę! Odpowiednia ochrona wciąż jest niezbędna… Co prowadzi nas do kolejnego mitu, a dokładniej ich kategorii.
9. Kwestie zdrowia seksualnego i ryzyka ciąży
Tych mitów jest dużo i warto się do nich odnieść sumarycznie.
a) Jedynym co skutecznie chroni przed ciążą są środki antykoncepcyjne (względnie już bycie w ciąży).
- Można zajść w ciąże podczas pierwszego stosunku.
- Można zajść w ciążę podczas okresu.
- Można zajść w ciążę w okresie karmienia piersią.
- Można zajść w ciążę nie mając orgazmu.
- Można zajść w ciążę podczas niechcianego stosunku.
- Można zajść w ciążę podczas stosunku przerywanego.
- Można zajść w ciążę stosując kalendarzyk.
- Można zajść w ciążę nie uprawiając seksu waginalnego (to mało prawdopodobne, ale możliwe, np. sperma z wytrysku na ciało może być przeniesiona do waginy)
- Jakiekolwiek masz inne pomysły – tak, prawdopodobnie można mimo tego zajść w ciąże.
JEDYNYM co skutecznie chroni przed niechcianą ciążą są PRAWIDŁOWO STOSOWANE środki antykoncepcyjne.
b) Jedynym co skutecznie chroni przed chorobami przenoszonymi drogą płciową są prawidłowo stosowane prezerwatywy i (w wypadku seksu oralnego w którym kobieta jest osobą pasywna) koferdam/dental dam, czyli cienki kawałek lateksu ustawiany między ciałem osoby pasywnej i osoby aktywnej. (Nazwa „dental dam” odnosi się do faktu, że pierwotnie było to akcesorium używane w zabiegach dentystycznych.) Istnieją pewne rodzaje seksu bardziej ryzykowne i pewne rodzaje seksu mniej ryzykowne pod kątem złapania chorób przenoszonych drogą płciową, ale koniec końców ryzyko istnieje zawsze. Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, choćby najmniejsze, co do historii seksualnej partnera/ki, nalegaj na odpowiednie środki zabezpieczające. Pamiętaj również, że skryte zdjęcie prezerwatywy w trakcie stosunku (tzw. stealthing) jest formą gwałtu, gdyż oznacza doprowadzenie podstępem do rodzaju stosunku, na który nie zgodziła się druga osoba. W Polsce jeszcze chyba nie mieliśmy takiej sprawy sądowej, ale w innych europejskich krajach (w tym mocno konserwatywnych pod względem praw kobiet, jak Szwajcaria), takie wyroki już zapadały.
10. Co o danej osobie mówi zainteresowanie BDSM czy innymi mniej standardowymi formami seksualności?
Zaczynaliśmy od dziadka Freuda i na dziadku Freudzie skończymy. Innym jego dziedzictwem było postulowanie, że skłonności sadystyczne, masochistyczne, oraz inne zainteresowania mniej standardowymi formami seksualności są przejaw zaburzeń i patologii, na przykład nadmiaru nagromadzonej „przemocowej energii”. Choć dawno już zostawiliśmy za sobą idee Freuda, sceptyczne podejście do środowisk sadomasochistycznych pozostało, podobnie jak np. podejście do osób poliamorycznych (pozostających w równoległych związkach z wieloma osobami, w układzie w którym wszyscy o wszystkich wiedzą). Do dziś nawet wielu seksuologów, zwłaszcza ze starszych pokoleń, ma duży dystans lub wręcz niechęć do takich osób. (Choć na szczęście zmienia się to powoli na lepsze.) Co gorsza, wiele takich osób spotyka się z dyskryminacją np. w toku spraw rozwodowych czy w codziennym życiu, gdy ich preferencje seksualne są stosowane jako emocjonalny argument przeciwko nim.
Tymczasem przeprowadzone badania nie pokazały żadnych różnic osobowościowych między osobami uprawiającymi BDSM czy funkcjonującymi w relacjach poliamorycznych od reszty populacji. Najnowsza, jedenasta edycja podręcznika diagnostycznego ICD, nie uznaje już sadyzmu czy masochizmu w relacji ze zgadzającą się osobą za zaburzenia. (Nowym zaburzeniem jest w nim natomiast tzw. „coercive sexual sadism disorder”, czyli zaburzenie seksualnego sadyzmu opartego na przymusie, ekscytacja seksualna konkretnie przemocą i upokorzeniem osoby która na takie zachowanie wobec siebie się nie zgadza.) Powoli wyrastamy jako społeczeństwo z wiktoriańskiej moralności i dochodzimy do zrozumienia, że wszystko dla ludzi. Pod warunkiem, rzecz jasna, entuzjastycznej zgody wszelkich innych zaangażowanych osób.
To tyle na ten moment. Chcecie, żebym poruszył na przyszłość jakieś inne mity, albo inne kwestie związane z seksualnością? Dajcie znać :)
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: