Na temat ewolucji jest wiele mitów i nieporozumień. Wiele z nich rozbrajałem już tu na blogu. Jednak niedawna lektura „A Darwinist Survival Guide”, autorstwa dwójki biologów ewolucyjnych pokazała mi, że jest jeden kluczowy mechanizm, który rozumiałem (i tłumaczyłem) błędnie. Co jest o tyle ważny, że ten mechanizm bardzo mocno kształtuje nasze myślenie o świecie i społeczeństwie. Ma też ogromne znaczenie pod kątem własnego rozwoju, pracy nad sobą, czy podobnych kwestii.

Chodzi tu o mechanizm doboru naturalnego, którego popularne zrozumienie wywodzi się nie z biologii Darwina, tylko z socjologii Herberta Spencera. Ten, jak się okazuje, postawił oryginalne koncepcje Darwina na głowie, bo tylko w ten sposób mógł usprawiedliwić wiele z elementów ówczesnego świata. Kolonialne zbrodnie mogą być uzasadnione, jeśli cały świat polega na nieustannej walce o zasoby i nie da się tego zmienić! To z prac Spencera, osoby o mocno konserwatywnych poglądach, wyszły takie koncepcje jak Darwinizm Społeczny, czyli taka organizacja społeczeństwa by najsłabsze jednostki po prostu wymarły/nie były w stanie się rozmnażać, czy Eugenika, próby selektywnej kontroli urodzin tak, by doprowadzić do powstania optymalnej ludzkości. Koncepcje te nie tylko nie są wspierane przez prace Darwina, ale są wręcz z nimi sprzeczne – i Darwin mocno protestował przeciwko pewnym nadinterpretacjom Spencera. (Choć skorzystał z jego terminu „dobór naturalny” w późniejszych edycjach swojej książki.)

 

No dobrze, więc jak wygląda popularne rozumienie doboru naturalnego, jak wyglądało moje dotychczasowe, a w końcu jak powinno wyglądać naprawdę?

 

 

 

Dobór naturalny – bardzo błędna interpretacja

W popularnym wyobrażeniu dobór naturalny to walka o przetrwanie między najsilniejszymi. Jeśli okażesz się najsilniejszy, najbardziej podstępny, najskuteczniejszy, wygrasz i przekażesz dalej swoje geny. Słabsi polegną lub po prostu nie zdołają przekazać swoich genów. Z biegiem czasu prowadzi to do powstawania coraz lepszych i lepszych odmian, wyścigu zbrojeń, który ma doprowadzić do powstania najwspanialszych możliwych istot. Taki dobór naturalny jest kierunkowy, ma swój jasny cel, a śmierć i cierpienie w drodze do tego celu jest usprawiedliwiona, bo celem jest przecież powstanie najwspanialszych możliwych stworzeń. Napędzany jest ciągłą rywalizacją w warunkach ograniczonych zasobów, które po prostu wymuszają nieustanną walkę.

Takie rozumienie doboru naturalnego jest głęboko błędne. Wiedziałem o tym już wcześniej, choć nie doceniałem jak bardzo jest ono nietrafne.

 

 

 

Dobór naturalny – nieco lepsza interpretacja

Głównym zarzutem, jaki dotychczas miałem do takiego rozumienia doboru naturalnego było to, że jest to mechanizm deskryptywny, a nie perskryptywny. To nie „przetrwają najlepiej dopasowani”, tylko „przetrwali najlepiej dopasowani”. Innymi słowy nie jesteśmy w stanie z góry przewidzieć co będzie optymalnym przystosowaniem w świecie. (Jasne, jesteśmy to w stanie zrobić w sztucznych, ściśle kontrolowanych warunkach eksperymentalnych, gdzie z góry założymy odpowiedź typu „najlepszym przystosowaniem będzie odporność na konkretną substancję, której stężenie zaraz podbijemy”, ale rzeczywistość jest dużo bardziej złożona.) Po prostu opisujemy, że jeśli coś przetrwało, to dlatego, że było to najlepiej dostosowane.

Dużą różnicą jest tutaj to, że taki dobór naturalny nie ma kierunku. Nie prowadzi do optymalizacji, powstawania coraz lepszych odmian. Bo zmiana warunków może doprowadzić do sytuacji, w której to co kiedyś było dobrym przystosowaniem, nagle okazuje się kontrproduktywne. Np. Łatwość budowania masy, która chroniła przed głodem staje się problemem w warunkach nadmiaru pożywienia… ale może znów stać się zaletą gdy tego pożywienia zacznie brakować. To jak rozumiałem dobór naturalny wykraczało już poza spencerowską perskryptywność. Dobór naturalny nie był dobry, ani zły, dostosowanie nie było jakąś cnotą. Było opisem tego co zaszło. Coś przetrwało, a jeśli przetrwało, to znaczy, że było najlepiej przystosowane do rywalizacji o zasoby.

 

 

 

Dobór naturalny – jak działa naprawdę?

Ten model wciąż był jednak niepełny. Był zamknięty w perspektywie ograniczonych zasobów i rywalizacji o nie. Jak się okazuje, faktyczne obserwacje darwinowskie mniej skupiały się na walce o zasoby w ograniczonym terytorium. Jasne, ta także się zdarzała, ale tylko jeśli z jakiegoś powodu odcięto możliwość migracji, zmiany terytorium na bardziej sprzyjajace. Tymczasem typowym zachowaniem jest raczej ekspansja mniej dostosowanych jednostek na inne tereny. (Współcześnie koncepcja ta jest znana jako „room to roam”, „przestrzeni na podróże” i pojawia się coraz więcej dowodów na to, że to właśnie poszukiwanie nowych habitatów, a nie bezpośrednia rywalizacja jest odpowiedzialna za większość biologicznej różnorodności, jaka nas otacza.)

Dlaczego taka strategia może działać? Ponieważ tak jak wskazywałem powyżej, bardzo dobre dostosowanie może jednocześnie okazać się bardzo słabym. Wystarczy, że warunki nieco się zmienią. Zamiast uporczywie próbować i tak przetrwać w zmienionych warunkach, lepszym wyborem może się okazać migracja i poszukanie lepszych alternatyw. Ba, migracja może się opłacać po prostu gdy warunki nieco się zmienią, obfitość zasobów nieco spadnie. Nie na tyle, by szkodziło to najlepiej dopasowanym jednostkom, one dadzą sobie radę. Ale już gorzej z tymi mniej optymalnie dopasowanymi. W „klasycznym” rozumieniu doboru naturalnego oczekiwalibyśmy, że po prostu wyginą, ale wystarczy się chwilę zatrzymać i pomyśleć, żeby zobaczyć, że to dość absurdalny scenariusz. Lepszą opcją będzie właśnie próba migracji, poszukania lepszych opcji gdzie indziej.*

*

Swoją drogą, czy powyższe nie brzmi trochę znajomo? Zwłaszcza dla tych czytelników, którzy nieco siedzą w tematyce biznesowej? Dokładnie. Strategia tzw. błękitnego oceanu w biznesie jest odmianą (dość ekstremalną) takiego modelu „room to roam”.

 

Oczywiście będą sytuacje, gdy taka migracja może się okazać niemożliwa – i wtedy faktycznie będziemy mieli do czynienia z bezwzględną rywalizacją o zasoby. Dzieje się tak jednak w bardzo konkretnym i relatywnie rzadkim przypadku, w którym możliwości migracji zostaną odcięte. W tym zakresie „A Darwinian survival guide” łączy się bardzo ciekawie z „The Dawn of Everything” Graebera i Wengrowa. Oni również podkreślali jakim problemem dla ludzkości było odrzucenie możliwości swobodnego odejścia, jeśli warunki – w tym wypadku polityczne – okazywały się dla nich nieakceptowalne. Jak przez większość historii naszego gatunku migracja okazywała się optymalnym rozwiązaniem różnych problemów. To możliwość migracji wydawała się być czynnikiem decydującym o tym na ile przemocowy jest nasz gatunek. Jeśli brakowało zasobów, ale migracja była możliwa, byliśmy dość pokojowi. Jeśli natomiast zasobów brakowało, ale migracja była niemożliwa (np. dlatego, że przez dziesięciolecia osiadłego życia utraciliśmy zdolności pozwalające na przetrwanie jako łowcy-zbieracze), wtedy dochodziło do krwawych i okrutnych walk o zasoby.

 

 

Co istotne, standardowe rozumienie doboru naturalnego było typowo wiązane z modelem adaptacji w momencie kryzysu. Tzn. zmieniają się warunki i wtedy te jednostki, które mają akurat nieco cechy bardziej sprzyjające nowym warunkom jakoś ledwo przetrwają. Ponieważ przetrwały tylko osobniki z takimi cechami, ich potomkowie zaś będą mieli te cechy mocniejsze, ich potomkowie jeszcze mocniejsze, itp. Faktyczny model darwinowski mówi co innego. Mówi: czas na eksperymenty jest wtedy, kiedy żyjemy w warunkach obfitości. To wtedy mogą powstawać nowe warianty, które nie są wprawdzie idealnie przystosowane do danych warunków, ale te są na tyle bogate, że pewien poziom niedpasowania aż tak nie boli. W sytuacji kryzysowej, gdy zasobów jest za mało, nie ma na takie eksperymenty czasu i zasobów, ewolucja jest tu po prostu zbyt wolna. Jeśli jednak mamy nieoptymalne warianty, które powstały w okresach obfitości, to jest dużo większa szansa na to, że niektóre z nich będą akurat dobrze dopasowane do nowych warunków, albo że gdy zacznie brakować zasobów, dokonają migracji ku nowym terytoriom, gdzie ich dotychczas umiarkowane dopasowanie może się okazać bardzo przydatne.

Innymi słowy, klasyczne wyobrażenie ewolucji sugeruje, że w warunkach suszy jakieś ryby akurat zdołały odrobinę funkcjonować na lądzie i ich potomkowie coraz bardziej byli selekcjonowani pod tym kątem, w odpowiedzi na funkcjonowanie w warunkach lądowych. Autorzy „A Darwinian Survival Guide” określają to mianem opowieści heroicznej, wysiłku na dopasowanie się do niesprzyjających warunków. Wskazują też, że ta opowieść jest całkowicie fałszywa. Skamieniałości jasno pokazują, że poszczególne adaptacje umożliwiające funkcjonowanie na lądzie występowały na długo przed tym, nim nastąpiła migracja na ląd. Najpierw było przystosowanie – nieoptymalne w dotychczasowych warunkach, ale po jakimś czasie procentujące. W tym znaczeniu używane przez biologów ewolucyjnych „przetrwanie najmniej niedostosowanych” („survival of the least inadequate”) nabiera zupełnie innego znaczenia. Dobór naturalny nie jest surową kosą obcinającą wszystko, co nie jest idealnie dopasowane, ani nawet po prostu większość niedopasowanych. Dobór naturalny to przede wszystkim generowanie masy niedopasowanych wersji, po to by mieć zapas opcji gdy sytuacja się zmieni i to co wcześniej było idealnie dopasowane, nagle okaże się być potężnie niedopasowane.

 

Co to zmienia? Co z tego wynika?

Taka optyka doboru naturalnego zmienia potwornie dużo. Całkowicie zostawia za nami Spencerowskie myślenie w kategoriach ciągłego konfliktu, ale też i ubóstwa oraz rozpaczliwego przymusu. Zasobów jest wiecznie mało, więc musimy się o nie zawsze i wszędzie bić, ale nawet jak wygramy to i tak będziemy musieli ciągle pilnować, bo zaraz może być ich jeszcze mniej. Świat jest w nieustannej walce wszystkich przeciwko wszystkim, to istne piekło na ziemi, a okrucieństwo i egoizm są uzasadnione, bo świat po prostu taki jest, tak działa natura.

Jasne, potrafię zrozumieć czemu XIX-wieczny zamożny Brytyjczyk próbujący poukładać sobie ówczesny świat mógł przyjąć taką mentalność. Potrzeba uzasadnienia ogromnych nierówności, cierpienia i niesprawiedliwości, jakie go otaczały. Problem w tym, że ze względu na szereg historycznych czynników jego model stał się modelem uniwersalnym, podstawą do tego jak myślimy o świecie.

 

Tymczasem faktycznie Darwinowski świat jest niemożebnie bogatszy. Owszem, miewa miejsca i okresy niedostatku. Nawet ten niedostatek rzadko kiedy prowadzi jednak do bezpośredniego konfliktu, dużo częściej po prostu do tego, że część osobników idzie sobie poszukać lepszego miejsca dla siebie. Dużo częściej mamy jednak do czynienia z warunkami obfitości, a dowodem na to jest bogactwo form życia, jakie nas otaczają, form, które mogą powstawać tylko w warunkach obfitości, gdy mamy dość zasobów na eksperymenty z nieoptymalnymi (w danych warunkach) rozwiązaniami. Darwinowski świat jest bogatszy, żywszy i jednocześnie mniej konfliktowy. Oczywiście pod warunkiem zachowania mobilności i elastyczności. To ograniczenie tej mobilności, zablokowanie możliwości zmiany i migracji prowadzi do konfliktów i przemocy.

 

Już to jako wizja świata zmienia szalenie dużo. Ale są też pewne bardziej konkretne wnioski, które wynikają z tego rozumienia doboru naturalnego. Na przykład w kontekście biznesowym czy rozwojowym. Mówi nam bowiem, że to cenna jest różnorodność dla samej różnorodności**. Że powinniśmy o nią dbać nie wtedy, gdy stanie się przydatna, gdy będziemy potrzebować danych umiejętności (czy to u siebie, czy u członków naszego zespołu), ale gdy wydaje się, że wszystko jest ok i nie potrzebujemy nic zmieniać. Bo gdy pojawi się potrzeba zmian, będzie już zwykle za późno na uczenie się nowych rzeczy, eksperymentowanie czy rekrutację nowych osób***. Dlatego to w chwilach gdy wszystko dobrze działa powinniśmy poświęcać czas i zasoby na nowe eksperymenty, na większą różnorodność, nawet kosztem tymczasowego spadku wydajności. Dla przykładu, choć przed pandemią szkolenia zdalne nie były znaczącym obszarem rynku korporacyjnego, te firmy, które mimo wszystko włożyły zasoby w budowanie takich szkoleń zdecydowanie łatwiej przeszły na pracę zdalną, gdy pojawiły się ograniczenia związane z Covidem.

**

Pomijając oczywiście tonę badań pokazujących, że różnorodne zespoły są po prostu bardziej efektywne, kreatywne i lepsze w rozwiązywaniu problemów.

***

Muszę tu przyznać, że jako społeczeństwo niestety przespaliśmy tą lekcję. Ostatnich pięćdziesiąt lat było okresem, w którym funkcjonowaliśmy, przynajmniej w większości Europy i Ameryki Północnej, w warunkach dużej obfitości. To był czas na eksperymentowanie, na testowanie nowych opcji, na generowanie badań podstawowych, z których wiele nie zadziała, ale mamy na to zasoby. Zamiast tego poszliśmy w kierunku maksymalizacji dochodów, co wprawdzie było optymalnym dopasowaniem do niszy ekologicznej w jakiej się znaleźliśmy… Ale jednocześnie jest katastrofalnie groźne gdy ta nisza zacznie się zmieniać, a my nie mamy alternatyw.

 

Mówi nam też wiele o radzeniu sobie z sytuacjami konfliktu i niedoboru. Spencerowski model uczy nas walki i rywalizacji. Owszem, czasem ta jest niezbędna, ale generalnie jest potwornie zasobożerna dla wszystkich zaangażowanych. Nikt z niej nie wychodzi silniejszy. W większości wypadków migracja, poszukanie alternatywnych opcji, może się okazać dużo lepszym wyjściem. Zamiast rywalizować w rejonach, w których szanse na sukces są niewielkie, można się skupić na tych, które pozostają niewykorzystane.

 

Mówi w końcu dużo o cenie specjalizacji. O tym, że wydajność jest zawsze kontekstowa. Że nie ma jednego kryterium „lepszości”, jednego kierunku rozwoju. Że zawsze jest to kwestia dopasowania do tu i teraz, oraz możliwości długoterminowego przetrwania, długoterminowej adaptacji.

 

Samo „A Darwinian survival guide” porusza szereg innych kwestii. Np. jak nie tyle zdołamy przetrwać jako cywilizacja katastrofę klimatyczną, (bo nie zdołamy), ale jak potencjalnie moglibyśmy zredukować koszta. Tak by po katastrofie odbudowa była kwestią jednego-dwóch pokoleń, a nie spiralą w dół. Choć wiele tych aspektów wydaje mi się i tak nadmiernie optymistycznych, jest to przynajmniej ten rodzaj klimatycznego optymizmu i nadziei, który potrafię jeszcze postrzegać jako relatywnie możliwy. Nie to, że uda nam się katastrofy uniknąć. Nie uda się, to przesądzone, pytanie o to czy będzie ona apokaliptyczna, czy tylko tragiczna. Oraz czy po niej będzie szansa na odbudowę jakiejś formy zaawansowanej technologicznie cywilizacji. Tu faktycznie widzę szansę na pewną nadzieję.

To jednak wtórne. Sednem tego wpisu jest po prostu lepsze zrozumienie doboru naturalnego – bo jeśli go lepiej rozumiemy, możemy dużo lepiej wchodzić w kontakt ze światem, w którym żyjemy.

 


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis