Tak jak wspomniałem we wpisie śpiewająco podsumowującym 2013, w ciągu ok. 3-4 miesiecy zrzuciłem – i utrzymuję zmianę od pół roku- jakieś 10 kg. Temat zrzucania wagi jest dość aktualny w okolicach nowego roku i stanowi chyba najpopularniejsze spośród noworocznych postanowień, postanowiłem więc napisać kilka rzeczy odnośnie mojego doświadczenia w tym zakresie.
Bardzo, bardzo ważna rzecz – nie mam zamiaru nawet sugerować, że moje doświadczenia są w jakikolwiek sposób reprezentatywne. Jak od dawna powtarzam – z doświadczeń jednostki nie można wyciągać trafnych wniosków n.t. tego, „co działa”. Po co więc o tym pisać? Cóż, może coś z tego co opisze przyda się jako pomysł do przetestowania dla innych zmagających się z tym problemem.
[br]
Trochę historii
Opcja „fajnie byłoby zrzucić nieco wagi” była w moim życiu praktycznie od zawsze, odkąd pamiętam byłem „przy kości”, choć w okolicach studiów udało mi się to nieco ograniczyć. To jednak było lata temu, a od tego czasu waga stopniowo, ale nieuchronnie rosła (w sumie mniej więcej o wspomniane 10 kilo, zresztą). Miałem jakieś próby radzenia sobie z tym, ale były albo na pół gwizdka, albo skuteczne krótkoterminowo (Ferriss), albo w ogóle nieskuteczne (różne sugestie znajomych). Na szczęście miałem też dziewczynę (obecnie żonę), która bezpośrednio motywowała mnie do tego, by jednak coś ze sobą zrobić. Motywowała bardzo logicznie zresztą -wskazując po prostu, że nie chce być młodą wdową, a nadwaga jest jednym z czynników drastycznie obniżających długość życia, zwłaszcza u mężczyzn. Co prawda, to prawda.
Co dość istotne – nie motywowała mnie przy tym „z widowni”, tylko sama chciała również nieco zrzucić wagi. Niepotrzebnie, ale która kobieta uwierzy, gdy jej to powiedzieć? ;) Było to dość pomocne, ale o tym za chwile.
[br]
Co mogło u mnie zadziałać?
No dobrze, więc jakie były różnice między poprzednimi próbami zrzucania wagi, a tą? Oczywiście, po fakcie nie jestem w stanie wskazać na to, co faktycznie zadziałało, mogę jedynie domniemywać, wymieniając to co robiłem inaczej (i dopuszczając opcję, że zadziałało jeszcze coś zupełnie innego).
1) Oddanie się w ręce doświadczonej trenerki, która zaprojektowała mi dietę i program ćwiczeń, oraz towarzyszyła przy pierwszych kilku treningach. Pomogła też rozwiać ewentualne wątpliwości.
2) Stopniowa zmiana diety – do trenerki udałem się jakieś 4 miesiące po tym, jak zaczęła z nią pracować moja dziewczyna. Oznacza to, że przez cztery miesiące miałem już część „prawidłowej” diety, bo gotując posiłki dla dwóch osób nie było najmniejszego sensu robić czegoś dietetycznego dla niej i czegoś innego dla mnie. Pozwoliło to na przyzwyczajenie się m.in. do jedzenia dużo większej ilości mięsa (oraz do powiązanych z tym kosztów, bo trzeba powiedzieć, że „dodietyzowanie” zakupów spożywczych dla dwóch osób sprawiło, że nasze rachunki za jedzenie skoczyły o ok. 30% w skali roku).
3) Znalezienie w miarę najbliższych odpowiedników moich typowych posiłków – jednym z największych problemów, jakie miałem przy wcześniejszych próbach dietetycznego odżywiania się (choćby diecie Ferrissa), była duża różnica między tym co zwykłem jeść, a tym co miałem jeść. Szczególny problem był ze śniadaniem, od którego oczekiwałem głównie szybkości przygotowania i zjedzenia. (Jako typowa sowa lubię spać jak najdłużej i tak, te dodatkowe dwie minuty mają znaczenie ;) ). Stąd poza dietą była to zwykle miska płatków z zimnym mlekiem. Nie korzystamy z mikrofalówki (nie z przyczyn ideologicznych, po prostu mamy małą kuchnię), więc przygotowanie większości wysokobiałkowych posiłków okazywało się zdecydowanie wolniejsze niż to rozwiązanie. Dopiero moje obecne typowe śniadanie – serek wiejski z suszonymi owocami i orzechami/migdałami – okazało się być na tyle podobne jeśli chodzi o tempo przygotowania i jedzenia, by pozwolić na dość bezbolesną zmianę nawyku.
4) Wygoda treningu – siłownia w sąsiednim bloku w końcu poszła po rozum do głowy i zaczęła być otwarta także w godzinach porannych (fakt, że tylko dwa razy w tygodniu), co uczyniło większość wymówek mało przekonującymi.
5) Pewna elastyczność diety i treningu – założenie, że wszystko jest dla ludzi, co najwyżej trzeba ekscesy w postaci jakiejś pizzy przez kolejne dni równoważyć.
6) Waga żywności – niby drobiazg, ale jednak możliwość weryfikacji wagi jedzenia okazała się być bardzo przydatna.
7) A skoro o wadze mowa – wymiana starej wagi „wskazówkowej”, która była dość nieprecyzyjna, na nową i precyzyjną elektroniczną (która przy okazji dodała nam po 2 kg do zrzucenia, ale to detal ;)
8) Jeśli chodzi o pracę z psychiką – być może pomogło przestawianie granic wagi („przy jakiej biorę się do pracy nad sobą” i „przy jakiej daje sobie na wstrzymanie”) w oparciu o Mindlines. Była też jedna rzecz, która zdecydowanie wywołała dość ciekawą zmianę (drastyczny spadek apetytu na słodycze), ale paradoksalnie było to coś co zrobiłem już po utracie wagi, w dużej mierze przez przypadek i nie ma pewności, czy u innych osób zadziałałoby podobnie. To rozwinięcie metody Dynamic Mindscapes, o którym może za jakiś czas napisze.
I to chyba tyle. Jak już mówiłem – nie twierdzę, że to akurat te rzeczy zadziałały. Przedstawiam je raczej jako coś do przetestowania, na zasadzie „a nuż się przydadzą”. Miłego testowania.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: