Dlaczego większość książek biznesowych jest bezwartościowa?
Mam problem z książkami biznesowymi. Otwieram je, próbuje czytać i mój poziom wkurzenia błyskawicznie rośnie. Dzieje się tak zwykle nawet z książkami, które polecają mi skądinąd bardzo ogarnięci znajomi. Miażdżąca większość książek w tym zakresie jest dla mnie potwornie męcząca i frustrująca. I to nie z powodu, który byłby w sumie fajny – są tak trudne, a ja tak nie ogarniam, że męczę się, albo wkurzam na swoją ignorancję. Przeciwnie. Większość takich książek jest po prostu potwornie słaba. To taka literatura pulpowa działu non-fiction. Produkowana masowo, ale nie dająca żadnej lub prawie żadnej realnej wartości.
Dlaczego tak jest? Co składa się na problemy z książkami biznesowymi?
1. Lanie wody
Absolutnie największy problem w branży to oceany przelanej wody. Przy wszystkich tych hasłach o tym, jak to ludzie biznesu szanują swój czas, śpieszą się non stop, wstają wcześniej, itp. można by oczekiwać, że będą chcieli połamać ręce każdemu pisarzynie mającemu czelność choć odrobinę rozwlekać tekst i marnować ich bezcenny czas.
Tak jednak nie jest. Zamiast tego padają hasła typu „czasem jedno zdanie jest warte tego, żeby poświęcić dwa dni na jego usłyszenie” i inne racjonalizacje zmarnowanego czasu. Miażdżącą większość książek biznesowych można by skrócić do artykułu – i tylko by na tym zyskały. Wiele nie ma nawet takiej ilości treści. Wypychane są anegdotami, historyjkami, dygresjami zupełnie niepowiązanymi z tematem, wszystkim co tylko może dodać choć kilka znaków i wypchać tom.
Jest to straszne marnowanie czasu czytelnika i przejaw szerszego problemu do którego jeszcze wrócimy – braku szacunku dla odbiorcy, jego czasu i energii.
2. Uznawanie anegdot za dowody
Większość autorów książek biznesowych traktuje anegdoty jako święty graal pisania. Wypycha nimi książki, ale też uznaje je za absolutny dowód na to, że dana treść jest prawdziwa i dane rozwiązania skuteczne. Bo przecież jeśli podamy historyjkę w której ktoś coś zrobił i odniósł sukces, to na pewno dowodzi to tego, że to działa!
W rzeczywistości nie dowiodło to nawet, że zadziałało w tej sytuacji (osoba mogła odnieść sukces WBREW temu co zrobiła, nie dzięki temu), a co dopiero, że funkcjonuje to uniwersalnie. Tym niemniej „dowodowych” anegdot w książkach biznesowych znajdzie się co nie miara. Byłoby ok, gdyby podawano je jako przykłady na wyjaśnienie czegoś albo ilustracje jak dane zjawisko funkcjonuje w rzeczywistości. (Najlepiej z zastrzeżeniem od jakiego zaczynają Chabris i Simmons, czyli „ej, to tylko przykład ilustrujący, nie twierdzimy, że w tej sytuacji na pewno zaszło to i to zjawisko, ale mogło tam zajść”). Niestety takiej wstrzemięźliwości zdecydowanie brakuje.
3. Nadinterpretacja badań (jeśli jakieś w ogóle są)
Oczywiście, zamiast anegdot dużo lepiej gdy pojawiają się badania. Te już mogą być dowodem na jakieś zjawiska. Tu jednak pojawia się kolejny problem książek biznesowych. Jeśli już badania się pojawiają, to zdumiewająco często są potwornie nadinterpretowane. Z małego, precyzyjnego efektu wykazanego w pojedynczym badaniu robi się ogromną regułę decydującą o każdym aspekcie zachowania i pracy człowieka. Popularne jest też przytaczanie badań za wtórnymi źródłami, na zasadzie „ktoś w jednej książce wspomniał o takim badaniu, więc ja też o nim wspomnę, nie czytając go, ale podając odniesienie do samego badania, a nie do tego, że usłyszałem o nim z drugiej (trzeciej, dziesiątej) ręki. Niekiedy wręcz bierze się badanie zupełnie nie powiązane z tematem i na siłę podciąga pod prywatne hipotezy autora. Ten domyśla się bowiem, niestety trafnie, że niemal nikt z czytelników nie sięgnie do oryginalnego materiału żeby zweryfikować, czy aby na pewno to na co się powołuje uzasadnia stawiane tezy.
Korzystanie z badań jest świetne i warto by książki biznesowe to robiły. Zdecydowanie przydatne jest jednak by robić to rzetelnie, bez błędnych doniesień czy nadinterpretacji. To jednak w książkach biznesowych rzadkość.
4. Propaganda mocy
Miażdżąca większość książek biznesowych wręcz przesycona jest mentalnością „jeśli tylko chcesz, to możesz” – niezależnie od prawdopodobieństwa spełnienia obietnic, jakie składają. O tym, że taka postawa jest standardem w rozwoju osobistym wiem i rozumiem skąd to się bierze (choć nie pochwalam). Jednak akurat biznes to działka w której istotne są takie kompetencje jak analiza ryzyka, czyli właśnie szacowanie tego, że coś jednak może pójść nie tak. To zdecydowanie gryzie się z podejściem „możesz wszystko, dasz radę” jakie prezentuje większość książek tego typu. Taka propaganda mocy, ignorująca choćby różnice w warunkach startowych czy konkurencji miedzy firmami wydaje się w kontekście biznesu wręcz absurdalna… a jednak trzyma się dobrze.
No i oczywiście daje to okazje do wypchania książki kolejnymi pustymi treściami, tymi wszystkimi sposobami przekonywania, że tak, dasz radę, a wszelkie wątpliwości czy obawy to tylko bzdurne wymówki… Cóż, minimalna liczba znaków ustalona z wydawcą się sama nie wyrobi…
5. „Okrutny optymizm”, chwalenie bzdurnych rozwiązań
Z propagandą mocy bardzo często łączy się ze zjawiskiem znanym jako „okrutny optymizm”. To zjawisko w której rzecz, która jest przedstawiona jako coś czego powinieneś pragnąć stoi w rzeczywistości na drodze dla Twojego dobrostanu. „Okrutny optymizm” jest bardzo popularnym elementem materiałów rozwojowych i biznesowych. Jego klasycznym przejawem jest tu promowanie bezmyślnej harówki, przemęczenia i niedoboru snu jako środków na osiągnięcie sukcesu życiowego czy biznesowego, ale można znaleźć wiele innych jego przejawów, m.in. promujących zachowania quasi-psychopatyczne, czy po prostu postulujących, że ci, którzy nie odnieśli sukcesu, widać nie starali się wystarczająco. Oczywiście w rzeczywistości obietnice okrutnego optymizmu są ułudą, a podążanie tą ścieżką prostą drogą do skrzywdzenia siebie. Ci, którzy osiągają sukces w takim modelu osiągają go wbrew swoim działaniom, a nie dzięki nim. Niestety, gdy tezy okrutnego optymizmu są promowane w książkach biznesowych może to prowadzić wręcz do kreowania całych kultur firmowych opartych na takim podejściu, tym razem krzywdząc całe rzesze ludzi.
6. Ignorowanie efektu ocalałych
Dlaczego ludzie nie łapią się na tym, że „okrutny optymizm” i podobne wymysły nie działają? Tu pojawia się kolejny z problemów książek biznesowych, czyli ignorowanie tzw. efektu ocalałych. To błąd poznawczy, w którym oceniając skuteczność jakiegoś rozwiązania zwracamy uwagę tylko na tych, którzy osiągnęli sukces je stosując. Mogły to być dwie osoby z tysiąca, co czyniłoby rozwiązanie wybitnie nieskutecznym. Póki nie sprawdzamy ile osób w sumie próbowało z niego skorzystać, nie będziemy tego wiedzieć. Niestety bardzo wiele książek biznesowych opiera się na dosłownie pojedynczej anegdocie, uporczywie twierdząc „W firmie X to zadziałało, więc to musi być super rozwiązanie.” O dwustu konkurencyjnych firmach, które upadły stosując to samo rozwiązanie nikt już nie wspomina.
7. Ignorowanie faktów na rzecz historii
Większość książek biznesowych zdaje się być pisana według kreda dziennikarskiego, które przedstawił kiedyś Malcolm Gladwell: „jeśli fakty przeszkadzają w opowiedzeniu jasnej historii, należy te fakty pominąć”. Jasny, prosty przekaz jest dla takich autorów ważniejszy, niż pokazanie złożoności omawianej sytuacji. Marketingowo jest to dobre – ludzie lubią proste pomysły i łatwe rozwiązania. Problem pojawia się jednak gdy spróbują je wdrożyć i nagle rzeczywistość okazuje się być nieporównywalnie bardziej złożona.
Oczywiście, gdyby autorom chciało się być nieco bardziej starannymi, mogliby zaznaczyć, że pewien przekaz to uproszczenia i choćby w aneksie dodać analizę tego, jak rzeczywiste scenariusze mogą się różnić od uproszczonych modeli. Ale mało komu chce się coś takiego zrobić. Ani to seksowne, ani łatwe, ani konkurencja tego nie robi, więc po co się męczyć?
8. Brak szacunku dla czytelnika
To sprowadza nas do sedna leżącego u podstaw tych wszystkich problemów. Większość autorów książek biznesowych po prostu nie szanuje swoich czytelników. Nie szanują ich czasu i uwagi. Nie szanują tego, że zastosowanie zbyt uproszczonych czy nietrafnych porad może kogoś kosztować karierę czy oszczędności życia. Nie szanują tego, że oferując konkretny produkt z zakresu wiedzy, powinni oferować coś jakościowego i wartościowego.
A ja tam nie lubię być nieszanowany, zwłaszcza przez ludzi, którym płacę za określone usługi. I dlatego większość książek biznesowych mnie tak wkurza.
Dla jasności, nie chodzi mi o to, żeby książki biznesowe były tomami akademickimi typu „wstęp do ekonomii”. Nawet jestem skłonny przeżyć książki tylko umiarkowanie osadzone w badaniach. Chciałbym jednak, żeby – gdy płacę za domyślną wartość – faktycznie taką wartość dostawać.
Swoją drogą, zastanawiałem się przez moment czemu taką frustrację mam właśnie przy książkach biznesowych, a przy rozwojowych po prostu odrzucam szybko jako „ot, kolejny szajs”, bez takich reakcji. I chyba chodzi o to, że w rozwoju już się przyzwyczaiłem do tego, że prawo Sturgeon’a („90% czegokolwiek to gówno”) działa tam do potęgi. A od biznesu, przedstawianego jednak jako działka twarda, konkretna, rzeczowa, itp. mam jakieś większe oczekiwania. Tymczasem raz za razem są one rozwiewane, często bardzo boleśnie. Ba, o ile w rozwoju jestem w stanie mimo wszystko wskazać pojedyncze wybitne książki, przy całym szajsie wokół, o tyle w biznesie mam z tym kłopot. Ale hej, może coś przeoczyłem. Sugestie mile widziane ;)
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: