Przez długi czas w dyskusjach na temat toksycznej męskości wskazywałem na to, że termin ten nie obejmuje całej męskości, tylko konkretne aspekty tego modelu, które krzywdzą ludzi w nie wierzących. (Oraz osoby w otoczeniu takich ludzi.)

Jednocześnie, im dłużej zajmuje się tym tematem, tym bardziej moje poglądy ewoluują w kierunku tezy, że faktycznie nie można mówić o czymś takim jak nietoksyczna męskość. Przynajmniej nie w naszej kulturze. Toksyczność wpisana jest w samą ideę męskości, jest z nią nierozrywalnie związana. Jest tak dlatego, że męskość tak jak ją rozumiemy jest czymś społecznie przyznawanym. To nie Ty samemu decydujesz, czy jesteś wystarczająco męski. Decydują o tym inni ludzie. Co więcej, to nie jest pojedyncza decyzja, jeden egzamin do zdania, bariera do przejścia po której już z górki. Męskość jest czymś, co może Ci zostać odebrane w dowolnym momencie. Dlatego trzeba nieustannie mieć się na baczności. Pilnować jej. Demonstrować ją aż do przesady. Ostro i natychmiast reagować, gdy jest w jakiś sposób podważana.

 

I to jest właśnie sedno całej toksyczności. Ta nieustanna groźba „obdarcia” z męskości, nieustanna potrzeba jej udowadniania i presja, jaka z tego wynika.

(Kluczowe rozróżnienie na start: mówiąc o męskości mówimy o kulturowej koncepcji męskości, bycia mężczyzną, nie o fizjologicznych kategoriach. Faktem jest, że osoby wpisujące się w pewne fizjologiczne kryteria są typowo socjalizowane do tej kulturowej koncepcji męskości, czynią z niej część swojej tożsamości i traktują krytykę tej koncepcji jako krytykę ich samych. Trzeba więc jasno rozróżnić, że to dwie różne kwestie.)

 

 

Obszar wiecznego kryzysu

Można się często spotkać z opinią, że żyjemy teraz w czasach kryzysu męskości. Tyle, że jakby się zastanowić, to te opinie jakoś tak przewijały się w tle ciągle, prawda? Pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia czy dwadzieścia pięć lat temu też mówiono o kryzysie męskości. A to nie koniec!

Patrząc historycznie, czy kiedykolwiek żyliśmy w czasie gdy takiego „kryzysu” nie było? Zawsze jako ten okres „prawidłowej” męskości przedstawia się jakąś mityczną przeszłość. Jeśli jednak sięgniemy do źródeł z danego, rzekomo „niekryzysowo męskiego” okresu? Bez cienia wątpliwości znajdziemy tam autorów (bo to niemal zawsze są autorzy, nie autorki) narzekających na to, jak to współczesna męskość jest w kryzysie. Dziś często jako „wzorcowy” dla męskości przywołujemy okres lat 50-tych ubiegłego wieku, z ich binarnym podziałem płciowym i (przynajmniej na zachodzie w klasie średniej) modelem mężczyzny zarabiajacego na życie i kobiety ogarniającej życie domowe. Tylko to z 1958 pochodzi narzekanie historyka Artura Schlesingera Jr. na to, jak to amerykańscy mężczyźni się zagubili. No to może wcześniej? W 1835 Waszyngton Irving narzekał, jak to rodziny wysyłają chłopców do Europy, gdzie ci mieli „zniewieścieć”. Sztuki starożytnej Grecji zawierają niezliczone odwołania do obaw o „nie bycie prawdziwym mężczyzną”. Takie przykłady znajdziemy w każdym okresie historycznym, w każdej grupie. Zawsze było za mało, zawsze było niewystarczająco. Zawsze był kryzys.

 

Bo męskość, przynajmniej męskość rozumiana tak jak ją postrzegamy w naszej kulturze, nie jest w stanie istnieć bez kryzysu. Jest on wpisany w samą jej naturę, bez kryzysu zanika ona i przestaje w końcu w ogóle mieć znaczenie. Męskość bez kryzysu to męskość, której nie trzeba udowadniać. A męskość, której nie trzeba udowadniać, którą po prostu się ma i już, to nie prawdziwa męskość. Nie w ramach tego, jak nauczyliśmy się o niej myśleć. Tak długo, jak nasza koncepcja męskości będzie trwać, będzie też trwał „kryzys męskości”.

 

 

Broń swego honoru

Idea męskości osadzona jest na ramach kultury honoru. To model dzielący kultury na dwie główne kategorie, kultury honoru i kultury godności. W pierwszej wartość, szacunek itp. są czymś przyznawanym (i odbieranym) przez otoczenie. W drugiej wartość i szacunek są czymś należącym bezpośrednio do danej osoby, pierwotnym prawem, które może być w bardzo ograniczonym stopniu modyfikowane przez innych. Kultury honoru to typowo kultury pasterskie (lub wywodzące się z kultur pasterskich), a więc sytuacji gdzie trudno było o sprawną społeczną samoobronę, kluczowe było więc zbudowanie reputacji osoby, z którą nie warto zaczynać. Kultury godności typowo wywodzą się z kultur rolniczych, a więc osiadłych społeczności, w których bezpieczeństwo gwarantowała grupa, nie było więc potrzeby budowania reputacji zabijaki. Wręcz taka reputacja mogła nam szkodzić, zniechęcając sąsiadów do pomocy. Choć obydwie kultury wpłynęły na to jak rozwijały się nasze społeczeństwa, koncepcja męskości była jedną z tych rzeczy, które wykształciły się całkowicie w oparciu o kulturę honoru. (Nie bez powodu właśnie takie kultury wykazują jednocześnie silny „machoizm”.) Tak jak honor, męskość jest czymś przyznawanym społecznie. (W niektórych kręgach wręcz honor i męskość są traktowane jako coś tożsamego.) Jest też czymś, co grupa może odebrać. Oczywiście mówiąc o grupie mówimy o tych, których uznajemy za uprawnionych do przyznawania takiej pozycji – innych mężczyznach.

W tym rozumieniu „kryzys męskości” polega na tym, że jakaś część mężczyzn nie chce, nie może lub nie potrafi ubiegać się o przyznanie tego „zaszczytnego tytułu prawdziwego mężczyzny”. Albo, co gorsza, otwarcie podważa sens całego tego rytuału, odmawia udziału w grze. Tyle, że nawet gdyby wszyscy grali, jak zobaczymy później, niektórzy i tak musieliby nie kwalifikować się jako „prawdziwi mężczyźni”. Jest to bowiem wpisane w sam system. A skoro niektórzy się nie kwalifikują, a wszyscy „powinni”, to już wystarczy by mówić o kryzysie męskości.

 

 

Ten społeczny aspekt męskości wyjaśnia czemu ogromna jej część jest tak naprawdę performatywna. Innymi słowy, męskość jest grą odgrywaną na potrzeby innych mężczyzn, by przypadkiem nie wykreślili nas z grona mężczyzn. Fajną ilustracją są tu słowa byłego szefa studia produkującego gry odpowiedzialnego za grę The Sims. Dla niegrających, The Sims to taka cyfrowa zabawa w dom, na mniejszą lub większą skalę. Mamy swoich podopiecznych (jedną osobę lub więcej), urządzamy im życie, mieszkanie, dbamy o potrzeby, itp. Gdy mężczyźni i kobiety grali w Simsy, ich styl gry był podobny, jedni i drudzy po prostu bawili się w symulowanie życia. Ale gdy na grupie fokusowej opowiadali o swoich doświadczeniach, kobiety mówiły prawdę, a mężczyźni fantazjowali o tym jak to np. mordowali swoich podopiecznych zamurowując ich w płonącym domu. Nie byli w stanie się przyznać publicznie do tego, że po prostu bawili się w „niemęską” rozgrywkę, musieli więc podgrywać zachowania, które postrzegali jako bardziej męskie.

 

Performatywność męskości jest jednocześnie zabawna i smutna. Zabawna, gdy dostrzega się tą grę, nagle zauważa te wszystkie pozy i udawanie. Smutna, bo miażdżąca większość grajacych gra z pewną rozpaczliwą szczerością. Tak, przynajmniej do pewnego stopnia wiedzą, że to co robią to poza. Ale wierzą też, że inni ich pozę kupują. A przynajmniej chcą w to wierzyć. A w razie czego gotowi są zajść w swoim pozowaniu naprawdę daleko, bo postrzegają to jako jedyny sposób na zadbanie o swoje bezpieczeństwo. Tak jak człowiek bojący się o swoje życie może posunąć się do czynów, których normalnie nigdy by nie dokonał, łącznie z „prewencyjnym” morderstwem, tak mężczyzna bojący się o to, że jego poza męskości zostanie przejrzana może dokonać rzeczy naprawdę paskudnych.

 

Performatywna męskość nie jest bowiem niewinna. W pozowaniu można się zapędzić dużo dalej, niż byśmy chcieli. Co gorsza, gdy już się zapędzimy, może być nam trudno zrobić krok w tył. Stąd np. znacząca część tortur czy gwałtów wojennych nie jest powodowana bezmyślnym okrucieństwem, a presją na „pokazanie się” przed innymi mężczyznami. Stąd duża część przemocy jest czymś, czego nie chce żadna z uwikłanych stron, ale obydwie wiedzą, że straciłyby twarz, jakby wycofały się na danym etapie. Stąd wiele zachowań ryzykownych, często prowokowanych przez otoczenie. Tym bardziej, że pozując z definicji nie wiemy co tak naprawdę robimy, więc szanse na to, że coś pójdzie źle są nieporównywalnie większe. (Trzeba przy tym przyznać, że parodie tej performatywnej męskości potrafią być naprawdę zabawne, np. świetny cykl Stratford Soliders vs E19 czy Manotaury z Gravity Falls)

Performatywność męskości jest też w mojej ocenie jednym z powodów, dla których u osób w spektrum autyzmu dużo częściej spotykamy się z niestandardową ekspresją płciową. Po prostu z perspektywy neuroatypowej to neurotypowe pozowanie jest często dużo bardziej absurdalne, dużo łatwiejsze do przejrzenia. (Choć trzeba też wskazać, że część neuroatypowych mężczyzn może się na określonych zachowaniach łatwiej zafiksować, tym wyraźniej sygnalizując toksyczną męskość. Stąd drugi dość często spotykany stereotyp w tym zakresie.)

 

 

Ta performatywność męskości po części tłumaczy nam czemu męskość nie może istnieć bez kryzysu. Jeśli męskość nie jest zagrożona, jeśli nie jest poddana pod wątpliwość, jeśli jest stanem domyślnym, a nie czymś na co sobie trzeba zasłużyć i potem tego zazdrośnie bronić… To znika potrzeba performatywności. Nie musimy pozować, podgrywać, tańczyć tego całego złożonego tańca „paczaj jaki jestem prawdziwie męski”. A skoro męskość nie jest tak obsesyjnie demonstrowana, jej znaczenie spada. Przestaje być tak podkreślana, więc przestaje być postrzegana jako coś istotnego. A więc ludzie zaczynają ją jeszcze mniej cenić i jeszcze mniej ją sygnalizować. Ewentualne sygnały odbierane są jako żarty, lub jako zachowania ekstremalne, nie pełnią więc swojej zakładanej funkcji ochronnej*. By męskość spełniała funkcję, jaką miała w naszej patriarchalnej kulturze, musi być zagrożona, musi być w kryzysie.

*

Na ile ta funkcja była realnie spełniana, a na ile uzyskiwano wręcz odwrotny efekt, to oczywiście inna sprawa. O ile można próbować jakoś argumentować wartość takiej sygnaliacji w warunkach kultur pasterskich 500 lat temu, we współczesnym świecie jej potencjalne korzyści zanikły, a koszty jedynie wzrosły.

 

 

 

Toksyczne zmagania

No dobrze, ale gdzie tu problem? Czemu ta uznaniowość męskości miałaby być automatycznie toksyczna?

Przede wszystkim tak rozumiana męskość jest typowo grą o sumie zerowej, lub wręcz ujemnej. Ponieważ męskość jest przyznawana i odbierana przez innych, jest ona zawsze czymś przeżywanym w kontekście innych osób. A to oznacza, że nieważne jest jak doskonale spełniasz kryteria męskości**, jeśli inni spełniają je bardziej, możesz zostać pozycji mężczyzny pozbawiony.

**

Jakiekolwiek by one nie były, bo pamiętajmy, że historycznie bardzo się zmieniały!

 

A właściwie nie tyle „jeśli inni spełniają je bardziej”, tylko „jeśli inni wydają się spełniać je bardziej”. Tu pojawia się wspomniana performatywność i pozowanie. No, a pozowanie nie ma końca, zawsze coś można dodać. Więc ZAWSZE jesteś zagrożony. Zawsze się musisz obawiać. Zawsze musisz się pilnować. Zawsze musisz pozować. Nigdy nie możesz się poczuć do końca bezpiecznie. Odpuścić. Wyluzować. Odsłonić się. Sięgnąć po pomoc. Porażka oznaczać może nie tylko utratę pozycji w grupie, wykluczenie z grona „prawdziwych mężczyzn”, ale też bezpośredni cios w istotny aspekt Twojej tożsamości. Tego jak się postrzegasz, tego jaką rolę przyjmujesz w życiu.

W jaki konkretnie sposób to mogłoby NIE BYĆ toksyczne? Jak taki układ nie miałby prowadzić do głębokich problemów? Przecież w ten system wpisany jest nieustanny stres, lęk i pozowanie. Pozbawienie się wsparcia. Brak pozwolenia na jakiekolwiek słabości. To nie może być zdrowe.

 

 

Już to byłoby wystarczające, ale to nie koniec problemów. Ta uznaniowość męskości jest bowiem, jak sama nazwa wskazuje, uznaniowa. A to znaczy, że kryteria mogą się zmienić z chwili na chwile. Mogą nie być identyczne dla różnych osób, np. osoby popularniejsze w grupie będą dostawały pieczątkę „męski” za te same rzeczy, za które mniej popularne zostałyby uznane za niemęskie. Tak, pewne czynniki będą uniwersalne (np. status). Zdecydowana większość jest jednak czymś, nad czym nie mamy kontroli. Nie możemy się ich nauczyć. Odpowiednio przygotować, tak by mieć pewność „zdania” „egzaminu na faceta”. Możemy co najwyżej wybrać jakiś kierunek, zmierzać w nim i mieć nadzieję, że się uda.

Czy muszę tłumaczyć, jak to wpływa na kwestie lęku i stresu?

 

 

A skoro mówimy o kryteriach, warto wskazać na to, że przez ten aspekt performatywności, kryteria męskości mają tendencję do eskalowania do absurdalnej postaci. Są przerysowywane w sposób, który jasno pokazuje, że nie da się ich zrealizować. Tu może się przydać prosty eksperyment myślowy. Wyobraźcie sobie najbardziej meskiego, w rozumieniu tradycyjnego modelu męskości, mężczyznę jakiego tylko możecie sobie wyobrazić. Wyobraźcie też sobie najbardziej kobiecą, w rozumieniu tradycyjnego modelu kobiecości, kobietę, jaką tylko możecie sobie wyobrazić.

Czy są to osoby, które mogłyby istnieć w realnym świecie?

 

U większości osób najbardziej kobieca kobieta jest kimś, kogo mimo wszystko potencjalnie mogliby spotkać. Będzie zwykle przeseksualizowana (choć i to nie zawsze), ale będzie kimś potencjalnie realnym. Natomiast najbardziej męski mężczyzna jest typowo nierealną karykaturą, kimś, kto nie mógłby istnieć w rzeczywistości. To Johnny Bravo, to Chuck Norris z żartów (nawet nie z kreskówki!), to Doman (ciekawe kto złapie to archaiczne odniesienie) tak umięśniony, że dysponujący dodatkowymi typami mięśni, nie występującymi u reszty ludzi.

Innymi słowy, idealny mężczyzna jest postacią fikcyjną, kimś, kto nie mógłby zaistnieć w rzeczywistości. Nieważne jak się będziesz starać, nie jesteś w stanie spełnić tych kryteriów. Bo nikt ich nie zdoła spełnić, nie w prawdziwym świecie.

 

 

Podsumowując, mamy nierealne, fizycznie niemożliwe do zrealizowania standardy, których „wystarczające” spełnienie jest całkowicie uznaniowe i których spełnienie jest oceniane na bieżąco, więc nawet jak je zrealizujemy, to po chwili możemy oblać. A, jeszcze spełnienie jest oceniane względem innych, więc mniej ważne jest jak dobrze je realizujemy, ważniejsze jak radzą sobie inni. A, spełnienie tych standardów można pozować i ludzie regularnie to robią, a pozowanie niesie ze sobą szereg realnych zagrożeń.

Czy moglibyśmy sobie wymyślić piękniejszy przepis na katastrofę?

 

 

W pewnym momencie trzeba sobie powiedzieć „it’s not a bug, it’s a feature”. Toksyczność nie jest przypadkową pochodną pewnych aspektów męskości, którą można by wyplenić wraz z usunięciem tych aspektów. Toksyczność jest wpisana w naturę męskości.

 

 

Warto tu też podkreślić, że „ciągły kryzys” męskości nie znaczy, że mężczyźni jako grupa nie są narażeni na konkretne stresory i wyzwania. Patriarchat krzywdzi tak mężczyzn jak i kobiety, po prostu na nieco inne sposoby (+ mężczyzn nieco wynagradza). Te główne zagrożenia dla mężczyzn są wręcz w dużej mierze właśnie pochodną toksycznej kultury męskości. Większe zagrożenie samobójstwami, bezdomnością czy ryzykownymi zachowaniami wynikają wprost z tych aspektów performatywnej męskości: nie przyznawania się do słabości, nie sięgania po wsparcie społeczne, pozowanie. To są konkretne potrzeby, którymi warto się, jako społeczeństwo, zaopiekować. Jednocześnie warto mieć świadomość, że ich występowanie nie jest przejawem tego, że męskość jakoś teraz szczególnie jest w kryzysie. Ponownie – ten kryzys jest w męskość nieuchronnie wpisany. Porzucenie koncepcji męskości będzie w wielu wypadkach pierwszym krokiem do poradzenia sobie z tymi wyzwaniami.

 

 

Co w zamian?

Czy to znaczy, że idea zdrowej męskości jest w ogóle niemożliwa do zrealizowania? Cóż, choć byłem tu skłonny tak twierdzić, moje stanowisko częściowo poluzowały dyskusje z nieocenionym Michałem Zabdyrem-Jamróżem. Obecnie jestem skłonny uwierzyć, że taka męskość mogłaby powstać, ale musiałaby ona powstać w środowisku nie obciążonym tym historycznym podejściem do męskości, jakie spoczywa na nas. Być może nawet gdzieś taka zdrowa norma męskości istnieje, w wiosce w górach Ameryki Południowej albo na wysepce w Azji Południowo-Wschodniej, czekając na podchwycenie przez antropologów i orientalizującą popularyzację. (Choć boję się, że w ramach takiej popularyzacji i tak zostałaby ona wepchnięta w ciasne normy kulturowe w jakich funkcjonujemy.) Nie dostrzegam natomiast sposobu by w ramach naszej kultury i naszego myślenia o męskości mogła powstać zdrowa, nietoksyczna męskość, traktowana jako coś domyślnego, a nie coś na co trzeba sobie zasłużyć. Jako coś, co jest po prostu częścią nas, a nie coś co może nam zostać odebrane.

 

 

W obecnej sytuacji nie widzę więc przestrzeni na funkcjonowanie zdrowej, nietoksycznej męskości jako idei. Tak jak z rozwojem osobistym, całą tą filozofię trzeba zaorać do gołej ziemi i dopiero budować tu coś nowego. A, że nie jest to zbyt realne, to jako zdrową alternatywę widzę odejście od mówienia o męskości na rzecz mówienia o człowieczeństwie.

Człowieczeństwo jest czymś co po prostu mamy, z racji bycia. To cecha z kultury godności, nie kultury honoru. Człowieczeństwo jest jednocześnie czymś nad czym możemy pracować. Jest czymś, co nie ma toksycznego aspektu, groźby swobodnego odebrania w codziennych interakcjach. (Tak, człowieczeństwo bywa odbierane np. w przypadku wojen, to jednak sytuacje ekstremalne.) Nie musimy na codzień dowodzić, że jesteśmy ludźmi***. Jednocześnie możemy być bardziej ludzcy. Wyrażając cechy takie jak empatia, współczucie, współpraca, odpowiedzialność, poświęcenie (cechy pozytywne czerpane zarówno ze stereotypowych modeli męskości, jak i kobiecości). Starając się je w sobie rozwijać. Człowieczeństwo buduje też poczucie wspólnoty, zamiast dzielić. Wskazuje jak wiele mamy wspólnego. Dlatego porzucenie „honorowego” modelu męskości na „godnościowy” model człowieczeństwa jest w mojej ocenie optymalnym rozwiązaniem.

***

Znaczy się jaszczuroludzie jak ja technicznie rzecz biorąc muszą, ale nie syczmy już o tym, moment zjedzenia całej ludzkości już nadchodzi.

 

 

Co ciekawe, wydaje się, że ta intuicja dobrze się sprawdza w praktyce. Wśród nastolatków już solidnych kilkanaście procent przestaje identyfikować się z klasycznym, binarnym podejściem do płci. A to oznacza, że takie binarne podejście stopniowo traci znaczenie. Przestajemy przypisywać się do dwóch ograniczonych, okaleczonych klanów, a zaczynamy przejawiać ludzkie zróżnicowanie w całym jego bogactwie. I bez obawy, że ktoś zaraz pozbawi nas tożsamości, którą sobie wykształciliśmy.

 

 

PS. Uprzedzając potwornie przewidywalne pytanie pt. „a co z toksyczną kobiecością?”, nie ma czegoś takiego. Dla jasności, kobiety mogą być toksycznymi osobami. Kobiety mogą też wyznawać i promować szkodliwe wartości toksycznej męskości. W końcu wszyscy żyjemy w patriarchacie i kształtuje on część naszego myślenia. Ale toksyczna kobiecość nie jest możliwa jako koncepcja, bo kobiecość nie jest tytułem przyznawanym i odbieranym społecznie. W niektórych okresach i kulturach mogła być czymś przyznawanym (np. po pierwszej miesiączce czy urodzeniu pierwszego dziecka), ale raz przyznana nawet tam nie była odbierana. A już zwłaszcza nie podlegała ciągłej groźbie odebrania, tak istotnej jako źródło toksyczności w przypadku męskości. Dlatego właśnie próby symetryzowania nie mają sensu, bo nie ma symetrii między modelami wywodzącymi się z kultur honoru i z kultur godności.

 


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis