„The Mindset”, czyli destrukcyjna mentalność tech-brosów i inwestorów
Douglas Rushkoff jest naukowcem zajmującym się teorią mediów, który zdobył rozgłos dzięki trafnym (i bardzo odległych od głównego nurtu) przewidywaniom na temat rozwoju internetu i powiązanych zjawisk. W trakcie drugiej dekady XXI wieku został w pewnym momencie wynajęty do poprowadzenia prywatnego wykładu dla grupy ultrabogatych inwestorów, w luksusowym ośrodku na pustyni. Byli to ludzie ze środowiska funduszy venture capital, inwestujących w obiecujące nowe firmy. Dość szybko okazało się jednak, że panowie* nie są zbyt zainteresowani jego wykładem, a zamiast tego chcą go podpytać o perspektywy na kwestie naprawdę istotne z ich perspektywy. Np. jak zadbać o to by, jak już dojdzie do Wydarzenia**, ich ochroniarze w ich prywatnych postapokaliptycznych bunkrach, wyspach ukrytych na oceanie, itp. się nie zbuntowali przeciwko nim? Opcje „po prostu bądź dla nich dobry teraz i zbuduj przez lata lojalność” jakoś zupełnie do nich nie trafiały.
Cała ta absurdalna sytuacja dała jednak Rushkoffowi okazję do opisania czegoś, co nazwał „The Mindset”, „Mentalnością” czyli bardzo specyficznego sposobu myślenia jaki przenika wiele firm technologicznych czy środowisk inwestorów venture capital. O ile książka „Survival of the Richest” w której opisuje „The Mindset”, ma swoje słabsze miejsca, o tyle sam opis „Mentalności” jest czymś co pięknie zebrało i nazwało mi szereg cech, które tak frustrowały mnie u części znajomych czy dyskutantów***, a których dotąd nie potrafiłem nazwać. Stwierdziłem więc, że temat zasługuje na wpis i podsumowanie.
*a byli to tylko panowie i jest to punkt do którego jeszcze wrócę
**”The Event”, bliżej niezdefiniowane załamanie cywilizacji, np. w wyniku katastrofy klimatycznej, wojny, itp. Koncepcja bardzo popularna w kręgu „Mentalności”, bo większość z tych osób ma świadomość konsekwencji swoich działań dla świata.
***tak, to również byli tylko panowie, dziwnym i zaskakującym zbiegiem okoliczności ciekawe czemu ;)
Co składa się na „Mentalność”?
Jest szereg powiązanych ze sobą czynników, które zestawione razem dają „Mentalność”. Nie wszystkie musza wystąpić, ale jeśli występuje tak 75% z nich… cóż, należy mieć się na baczności. Jeśli rozpoznajesz w tym opisie siebie, być może warto zrobić duży krok wstecz i się sobie przyjrzeć. Jeśli widzisz kogoś sobie bliskiego, współpracownika, lub co gorsza szefa… Cóż, to może być niepokojąca świadomość.
Tak jak sygnalizowałem na początku, „Mentalność” spotykamy dużo, dużo częściej u mężczyzn, niż u kobiet. Jest to wynikiem kilku różnych czynników: zmaskulinizowanej kultury większości środowisk high tech i venture capital, dużo większego uprzywilejowania mężczyzn (tym bardziej, że „Mentalność” jest wyjątkowo częsta osób na intersekcji całego szeregu uprzywilejowań) skutecznie chroniącego przed zauważeniem ogromnej części subtelności świata, tudzież naszej kultury, która łatwo wpycha mężczyzn w takie rywalizacyjno-heroiczno-technofanatyczne podejście do świata. Nie bez powodu powstał zresztą termin „tech bros”, łączący „brosów” z amerykańskiej kultury uczelnianych bractw studenckich, często z mocno mizoginistyczno-rasistowskimi skłonnościami, z sektorem technologicznym. Tacy „tech bros” są bowiem doskonałym przykładem „Mentalności”.
No dobrze, ale dość ogólników. Przyjrzyjmy się kluczowym elementom „Mentalności”. O co w niej chodzi?
Wizja nieograniczonego rozwoju
U podstaw mentalności jest założenie nieograniczonego rozwoju i wzrostu. Pod tym kątem mentalność bardzo mocno wiąże się z podejściem współczesnego kapitalizmu (który zakłada ciągły wzrost PKB czy wartości aktywów), czy z podejściem technologicznym (bo usuwając te wszystkie „zbędne” ludzkie czynniki technologia daje, przynajmniej przez pewien czas, złudzenie, że wzrost może być nieskończony).
Oczywiście kluczowym problemem jest tutaj to, że żyjemy w skończonym świecie, w którym żaden wzrost nieskończony być nie może. Ba, nawet w technologii Prawo Moore’a już od ponad 10 lat łapie zadyszkę… Błyskawicznie rosnące portale jak Facebook czy Netflix w końcu dochodzą do granicy wysycenia, gdzie liczba użytkowników zaczyna wręcz spadać… I zaczynają panikować, co dalej. Wbrew temu jak myśli „Mentalność”, nieograniczony rozwój nie jest możliwy. Nigdy nie był.
Jest to tym bardziej problematyczne, że zwykle w ramach „Mentalności” wzrost staje się często celem samym w sobie. Nie chodzi o poprawę ludzkiego życia, zbudowanie bardziej sprawiedliwego świata czy tworzenie lepszych produktów. Chodzi o wzrost, rozwój, zdobywanie kolejnych rynków, przekraczanie kolejnych granic. „Tak, musimy teraz polecieć na Marsa, bo kiedyś musimy opuścić Ziemię, a to, że przy obecnym podejściu doprowadzimy do sytuacji w której przez klęski klimatyczne w zasadzie nie będą możliwe loty w kosmos? (Bo rejon planety najlepszy do startów jest jednocześnie najbardziej podatny na ekstremalne zjawiska klimatyczne.) Detale, liczy się wzrost teraz, a problemy jakoś później rozwiążemy!”
Co gorsza, cały ten wzrost niesie ze sobą tonę kosztów zewnętrznych, które musimy płacić wszyscy. Pogoń za nieustannym wzrostem PKB sprawia, że jesteśmy właśnie w toku kryzysu klimatycznego. Pogoń za nieustannym wzrostem zysków prowadzi do przepracowania i wzrostu nierówności, które, z kolei, drastycznie sabotują ten cały wzrost PKB, np. ze względu na więcej popełnianych błędów z przepracowania czy gorszy poziom edukacji i zdrowia pracowników.
Wykres hokejowy
Pochodną wizji nieograniczonego rozwoju jest oczekiwanie, by dowolne projekty, za które zabiera się „Mentalność” rosły w charakterystyczny sposób. Mowa tu o tzw. „hockey-stick curve”, „wykresie kija hokejowego”. Innymi słowy taki, który na początku jest dość płaski, a potem ostro i nieustannie pnie się w górę. (Przynajmniej do chwili, gdy inwestorzy mogliby się wycofać, wyciągając swoje pieniądze z dużym zwrotem. Dalszy los firmy jest mniej istotny.)
Oczekiwanie takiej krzywej prowadzi do powstawania szeregu absurdalnych modeli biznesowych, w dużej mierze opartych o założeniu, że oto teraz będziemy za wszelką cenę rośli, nie biorąc pod uwagę jakiejkolwiek opłacalności tego wzrostu. „Odkujemy” się (jak dobrze pójdzie) gdy będziemy już tak duzi, że wszyscy będą musieli korzystać z naszych usług. Liczy się skalowalność, a ta wymaga minimalnego możliwego zatrudniania ludzi. (A tam gdzie zatrudniamy, to zatrudniajmy ich na najgorszych możliwych warunkach… i tak nie mają wyboru, bo korzystając z naszego niemal nieograniczonego zaplecza finansowego wybiliśmy większość konkurencji u której mogli znaleźć lepsze warunki zatrudnienia. Konkurencja musiała bowiem na siebie zarabiać, my nie. Taki Uber? Wciąż nie jest dochodowy i to mimo wydawania absurdalnych pieniędzy na lobbing, dzięki czemu firma nie została w ogóle zamknięta za łamanie szeregu praw na całym świecie.) Duża część współczesnego świata technologii skupia się nie na zapewnieniu wartościowego produktu czy usługi, tylko na zapewnieniu najlepszych okazji wyjścia z inwestycji dla inwestorów.
To ma zaś dwa bardzo negatywne koszta zewnętrzne. Prowadzi do psucia dobrych firm, oferujących fajne produkty, które zostają przejęte przez inwestorów i przepoczwarzone w wydmuszki służące pompowaniu wyceny akcji. Jako gracz jestem w stanie wskazać na niezliczoną ilość takich historii. Bioware czy Blizzard to tylko niektóre z przykładów studiów produkujących gry, które po przejęciu przez dużego korpowłaściciela i zarządzaniu przez ludzi skupionych na wynikach giełdowych i wzroście, a nie na jakościowym produkcie, zmieniły się w potworki. Oczywiście, taka firma może też nie zgodzić się na przejęcie… Ale wtedy z kolei rywalizuje na rynku z firmami, które mają nieograniczony budżet i nie mają potrzeby zarabiania, tylko przejmowania klientów innych firm, za wszelką cenę. A z czymś takim rywalizować naprawdę trudno, nawet gdy robisz bardzo jakościowe rzeczy dla bardzo lojalnych klientów. W efekcie wiele innych dobrych firm jest przez ten model biznesowy niszczonych, ponieważ stają w pozycji rywalizacji z monopolistą. Nie ma tu równego pola gry. To jak gra w pokera przeciwko graczowi, który ma nieograniczony budżet. Jak dobrym graczem byś nie był, prędzej czy później musisz przegrać, mówi o tym czysta statystyka.
Nie znaczy to, że pewna skalowalność biznesu czy działania nie ma wartości. Może ją mieć. Nie powinna być nigdy celem samym w sobie, tak jak wzrost. Bycie w stanie powiedzieć „ej, jesteśmy wystarczająco duzi, więcej nie potrzeba ani nie ma sensu” jest przejawem mądrości. Ale w świecie „Mentalności” jest przejawem frajerstwa i przegrywstwa.
Technologia rozwiąże problem
„Jeśli tylko będzie dość do zarobienia, na pewno ktoś znajdzie sposób! W końcu zobacz, jak potrzebowaliśmy szczepionki na pandemię to się zebraliśmy i to zrobiliśmy! A jakby presja była jeszcze większa? Na pewno coś stworzymy!”
„Mentalność” zakłada, że ostatecznym rozwiązaniem każdego istotnego problemu jest rozwój technologiczny. Nawet jeśli dzisiaj technologia nawet nie zbliża się do jego rozwiązania, a czas na rozwiązanie problemu jest mocno ograniczony, cóż, to tylko kwestia braku odpowiednich zachęt! Jeśli wolny rynek dostanie odpowiedni impuls, to na pewno znajdzie rozwiązanie. W końcu jesteśmy ludźmi! Dokonaliśmy tak niesamowitego skoku technologicznego w tak krótkim czasie! (Nie, nie mówmy o tym jakimi kosztami zewnętrznymi i w jakim stopniu był to skok na kredyt, oparty na spalaniu ograniczonego zasobu…) Tym razem na pewno nam się uda. A jeśli problem nie jest rozwiązany, to znaczy tylko, że potrzebujemy jeszcze więcej technologii!
To podejście jest przy o tyle absurdalne, że w rzeczywistości od kilkudziesięciu lat mamy w większości nauk ogromny zastój. Brak inwestycji w badania podstawowe (w które typowo inwestują państwa, bo dla korporacji są zbyt ryzykowne), połączone z wykorzystaniem większości „nisko rosnących owoców” poprzedniej rewolucji naukowej sprawiły, że od dłuższego czasu nasza nauka w dużej mierze stoi w miejscu. Nie odczuwamy tego aż tak bardzo, gdyż cały czas zalewani jesteśmy inżynieryjnie usprawnianymi wdrożeniami istniejącej technologii. To jednak doskonalenie tego co mamy, a nie tworzenie zupełnie nowych rzeczy. Zresztą i to wydaje się tak nieco, cóż, zwalniać. Wyobraź sobie, że zapadasz w śpiączkę na 12 lat w różnych okresach naszej obecnej historii. Nawet niech będzie, że nie w Polsce, tylko np. w Wielkiej Brytanii, czy Szwecji, tak by zlikwidować wpływ żelaznej kurtyny. Wyobraź sobie, że zasypiasz w 1980, w 1990, w 2000 i w 2010. Jak bardzo zmienił się świat, gdy się budzisz, w każdym z tych scenariuszy, nie na poziomie polityki itp. tylko na poziomie technologii w codziennym życiu? W ostatniej dekadzie w zasadzie… wcale? Mamy nieco lepsze telefony czy komputery, może nieco większej paneli słonecznych, ale to by było na tyle.
Co gorsza, podejście to ignoruje problem tzw. induced demand, wywołanego popytu. To zjawisko polegające na tym, że technologiczne i inżynieryjne usprawnienia mające przynieść oszczędności i poprawę sytuacji zamiast tego typowo przynoszą pogorszenie, gdyż skłaniają ludzi do gorszych wyborów. Jeśli wprowadzamy tanią energię elektryczną, to nagle przestajemy pilnować gaszenia światła, bo po co? Jak poszerzymy drogi by zredukować korki, więcej osób zacznie jeździć samochodami i korki wkrótce będą równie złe lub wręcz gorsze niż wcześniej. Jeśli wprowadzimy technologie wychwytujące lepiej CO2 z atmosfery, jego produkcja wzrośnie. To problem człowieka, który idzie na siłownię, trenuje by schudnąć, ale potem stwierdza, że może sobie pozwolić na większy obiad po ciężkim treningu… I zjada dwa razy więcej dodatkowych kalorii niż spalił podczas treningu.
Technologia tego nie rozwiąże. Tu potrzebne są zmiany polityczne i społeczne. Niestety, to spotyka się z oporem, dużo łatwiej uwierzyć w bajki o technologicznych magicznych jednorożcach, które uratują nas z tarapatów, w które sami się wpędziliśmy… Wszystko, byle nie musieć iść na jakiś kompromis, z czegoś zrezygnować, odstąpić z linii ciągłego wzrostu.
Meta-mania
Ważnym aspektem „Mentalności” jest nieustanne skupienie na wejściu na wyższy (meta-) poziom. Zamiast firmy oferującej usługę, agregator wszystkich firm oferujących usługi… a potem agregator wszystkich agregatorów. Zamiast firmy produkującej AGD, powiedzmy General Electric, firma sprzedająca kredyty na to AGD… a z czasem nawet nie swoje AGD, bo kredyty okazują się być bardziej opłacalne, więc działy produkcyjne można sprzedać… Aż w pewnym momencie (tak w okolicach 2008) jednak kredytowe eldorado się kończy i mamy problem. (Zresztą upadek tego eldorado też był wynikiem uprzedniego szeregu meta-zmian na rynku finansowym, sprzedaży instrumentów pochodnych od instrumentów pochodnych od instrumentów pochodnych…)
Wszystko cyfrowe jest w tym ujęciu również postrzegane jako będące na meta poziomie względem rzeczywistych obiektów, a więc naturalnie lepsze. W końcu może i cyfrowe dane nie są idealnie nieskończone (gdzieś je trzeba zapisywać), ale jednak cyfrowe zdjęcia kota można mnożyć zdecydowanie łatwiej niż fizyczne zdjęcia tegoż kota, nie wspominając o mnożeniu samych fizycznych kotów.
Guru „Mentalności” tacy jak Peter Thiel twierdzą, że nowy pomysł na biznes powinien być 10x lepszy niż istniejąca konkurencja, dosłownie o rząd wielkości lepszy. Meta-biznes. Te próby nieustannego wyskoczenia przed szereg, zamiast, cóż, po prostu zrobić dobry produkt czy usługę, jeszcze bardziej odcinają zwolenników „Mentalności” od codziennej rzeczywistości. Co istotne, meta-mania odnosi się też do samych osób ulegających „Mentalności”. Siebie również postrzegają w narcystycznej fantazji jako kogoś stojącego ponad zwykłymi ludźmi, oddalonego o co najmniej rząd wielkości od nich. (Często dosłownie, „Mentalność” bardzo się lubi między innymi z różnymi koncepcjami naziolsko-rasistowskimi. Vide wspomniany Thiel.)
Oświecone przywództwo
„Mentalność” to narracja heroiczna. Ludzie nie realizują różnych rzeczy razem, wspólnym wysiłkiem. Nie, sukces jest dziełem jednego oświeconego przywódcy, którego błyskotliwa wizja prowadzi firmę/kraj/ludzkość w odpowiednim kierunku. (Niezbędna praca niezliczonych ludzi realnie napędzających daną firmę jest pomijalna, sprowadzana do jeszcze jednego surowca.) To obiektywistyczna fantazja rodem z wizji Ayn Rand. Wybitna jednostka, którą zasady i normy społeczne mogą co najwyżej hamować i której wizja sięga poza horyzont.
Co istotne, w ramach „Mentalności” ważne jest MOJE przywództwo. Nie chodzi o dołączenie do istniejącego procesu czy organizacji i go wspieranie. Mam zrobić coś swojego! Wielkiego! Przełomowego! Z jakiegoś powodu nawet psychodeliczne doświadczenia „otwierające na świat”, zostawiają ludzi z „Mentalnością” wciąż narcystycznie sfokusowanych na sobie. Celem może już nie być zarabianie pieniędzy, a zmiana świata, ale to wciąż JA mam zmienić ten świat i tylko JA mogę to zrobić. A najlepiej zrobić to poza ograniczeniami prawnymi i moralnymi państw, bo przecież JA wiem lepiej.
Tymczasem większość ruchów realnie zmieniających świat to ruchy oddolne, budowane na współpracy i wzajemnym zaangażowaniu. Oświecone przywództwo nie tylko takie ruchy ignoruje, ale często wręcz aktywnie zwalcza. W końcu są ograniczeniem dla wzrostu „prawdziwych” ruchów.
Myślenie o życiu jako o kodzie lub grze komputerowej
Jednym z najlepszych jednozdaniowych podsumowań „Mentalności” jakie spotkałem dotychczas było „Koleś, który myśli, że wie jak kodować, to wie też jak usprawnić dowolny inny obszar, bo przecież nie może być on bardziej złożony od kodowania.” Faktycznie, „Mentalność” ma tendencje do drastycznego upraszczania rzeczywistości do prostych wzorców, głębokiego efektu Dunninga-Krugera, nieświadomości jak wiele się nie wie i zakładania, że swoje proste, naiwne modele rzeczywistości opisują ją całą. (I niekiedy dla takich osób faktycznie opisują całą rzeczywistość, której zaznały, ale to tylko dlatego, że były na różne sposoby zabezpieczone przed konfrontacją z tym jak świat naprawdę wygląda i działa.) Świat sprowadzany jest tu do, cóż, odpowiednika gry komputerowej i to niezbyt złożonej. Raczej Starcraft, niż Hearts of Iron.
Problem z grami jest taki, że upraszczają rzeczywistość, wycinając całą masę realnych zjawisk. W efekcie rozwiązania proponowane przez „Mindset” przypominają sposób Mao Zedonga na podniesienie wyników rolniczych: pozbycie się ptaków, które wyjadają ziarno. A że ptaki te wyjadały też szkodniki, a akcja była prowadzona na taką skalę, że zaniedbano zasiew, efektem było kilka lat ekstremalnego głodu w Chinach. Fiksując się na pojedynczych kryteriach, gubią niezliczoną ilość pobocznych, ale równie istotnych. (Moim ulubionym przykładem jest tu Elon Musk twierdzący, że promieniowanie kosmiczne nie jest za dużym problemem w locie na Marsa i nie ma co się przejmować zabezpieczeniem załogi.) W Sim City budujesz miasto w wirtualnej przestrzeni. Gdy próbujesz robić to samo w prawdziwym świecie… tam już są istniejące ekosystemy, współzależności, często ludzie – rzeczy, które musisz zniszczyć, rzeczy, których model Sim City w ogóle nie dostrzega. Nawet gdy mają dobre intencje, np. projekt laptopów dla dzieci z krajów rozwijających się, nie biorą pod uwagę takich kwestii jak to, czy będą dostępni nauczyciele, którzy w ogóle wiedzą jak taki komputer obsługiwać… Albo czy w danym rejonie jest stabilnie dostępna elektryczność.
Przypomina mi się tu znajomy „Mentalnościowiec”, który kiedyś na jednym ze spotkań rzucił, że opracował „model na dobry seks heteroseksualny”, coś w stylu „dominacja partnera razy częstotliwość ruchów frykcyjnych” i był mocno zaskoczony reakcjami politowania ze strony innych rozmówców. Ale „Mentalność” tak właśnie działa. Nadmiernie upraszcza, nie czując jakiejkolwiek potrzeby weryfikacji czy głębszego sprawdzania swoich tez. Niedobory wiedzy równoważy narcyzmem.
Tylko rewolucja, nigdy ewolucja
Wszystkie powyższe tendencje powiązane z „Mentalnością” sprawiają, że jest ona typowo głęboko niechętna wobec jakichkolwiek progresywnych zmian. Zmiany mają być ekstremalne, całościowe, albo nie ma co na nie zwracać uwagi. Nie „znajdźmy ulepszenia w sposobie redystrybucji zasobów”. Nie „zobaczmy jak możemy tu i teraz wpłynąć na naszą emisję CO2”.
To ma być rewolucja. Społeczeństwo 2.0! Przełomowe technologie, które uratują nas przed katastrofą klimatyczną! Kolonia na Marsie, dzięki której unikniemy najgorszego Meta-poziom. „Wy jeszcze myślicie o tym jak uratować ziemię, ja już wiem, że się nie da i trzeba zrobić kolonię na Marsie i tam przetrwać”.
Problem w tym, że takie rewolucyjne zmiany może i mogą zajść przy agregacji stron sprzedażowych… Ale niespecjalnie w realnym świecie. Ten wymaga w dużej mierze zmian stopniowych, częściowych, negocjowanych. Te są dużo mniej ekscytujące, dużo słabiej wpisują się w scenariusz o heroicznych wizjonerach prowadzących nas naprzód ku sukcesowi… Ale mają szanse na osiągnięcie realnych celów.
W efekcie (co w sumie nie powinno nas dziwić biorąc pod uwagę niektóre wcześniej wspomniane czynniki) „Mentalność” ma podtekst silnie reakcjonistyczny. Może się to wydawać paradoksalne, w końcu „rewolucja, nie ewolucja”… Ale gdy rewolucja jest nieosiągalna, opiera się na mrzonkowej meta-fantazji lub fikcyjnych przyszłych technologiach… To czekając i czekając i czekając na rewolucję możemy doskonale utrwalać status quo.
Dlaczego to wszystko jest problemem?
No dobrze, ta cała „Mentalność” jest, cóż, problematyczna. Ale czemu powinno nas to obchodzić? Różni ludzie mają różne odloty, techbrosi i ventureinwestorzy mają swoje…
No cóż, problem w tym, że w porównaniu z resztą świata wpływ osób z „Mentalnością” jest ponadprzeciętnie duży. Ponieważ ta ideologia jest silnie memetyczna w środowiskach nowych technologii i inwestorskich, w tym wśród najbogatszych, jej wpływ jest nieproporcjonalnie duży. Mówimy tu o osobach, które mają środki by wpływać na wyniki wyborów (i wiele aktywnie z tych środków korzysta). Mówimy tu o osobach, które mają środki by korumpować polityków. Mówimy tu o osobach, które po prostu „bywają” w odpowiednich kręgach i mogą swoje pomysły mniej lub bardziej subtelnie tymże politykom sprzedawać. A nawet jakby do polityków to nie dotarło – mają dość środków, by próbować sprzedawać swoje wizje szerokiej publiczności. Innymi słowy, ich wpływ na kształt świata jest ponadprzeciętnie duży.
Co gorsza, tacy ludzie nie finansują swoich pomysłów sami, ale dzięki swoim wpływom mogą narzucać swoje wizje innym. Dla przykładu miliarder Charlie Munger zaoferował Uniwersytetowi Santa Barbara dofinansowanie do budowy nowego akademika… Ale tylko jeśli zbudują go według jego amatorskich planów, które między innymi wymagały braku jakichkolwiek okien w pokojach. Podobny projekt już został zrealizowany przez Uniwersytet Michigan. Ktoś mógłby powiedzieć: płaci, to wymaga. Tyle, że Munger płaci zaledwie 200 milionów z przewidzianych kosztów 1.5 miliarda. Resztę wykłada podatnik.
To mniej więcej tak, jakby jakiś milioner zaoferował Ci, że pokryje Ci 15% kosztów dentysty, ale tylko pod warunkiem, że to on może operować wiertłem, bo jest dentystą-hobbistą(-sadystą). A, z tą różnicą, że jeśli Ty odmówisz, ludzie raczej uznają Cię za rozsądną osobę. Ale jeśli odmówi rada takiego uniwersytetu, to jest spore ryzyko, że organ kontrolny zarzuci im niegospodarność, z której będą się musieć tłumaczyć. Ups.
No dobrze, ale to miliarderzy. Wiadomo, gilotyny powinny pójść w ruch**** . Czemu jednak „Mentalność” miałaby być problematyczna szerzej?
****Jeśli nie dosłowne, to zdecydowanie bezwzględne gilotyny ostrego, mocno progresywnego podatku majątkowego… ale w sumie rozważmy dosłowne, ok? Wiem, wiem, niehumanitarne. Psujecie zabawę, marudy jedne…
Cóż, nawet u mniej wpływowych osób „Mentalność” wciąż szkodzi. To mniejsi inwestorzy, którzy oczekują od swoich firm absurdalnych ścieżek wzrostu, zamiast skupić się na dobrym produkcie. Bo w „Mentalności” nie zarabia się na produkcie, tylko na wzroście, nawet jeśli firma przynosi straty. (Że przy okazji często wykorzystuje się dość ekstremalnie pracowników? Cóż, to nawet można sobie racjonalizować rzekomymi udziałami, które mieliby dostać, gdy w końcu firma osiągnie sukces.) To mniej lub bardziej wpływowi intelektualiści i pseudointelektualiści, nie tyle wprost negujący katastrofę klimatyczną, co wbrew danym argumentujący, że „nie będzie aż tak źle”, „technologia rozwiąże problem”, a koniec końców „oni się dopiero teraz nachapali i też by chcieli zaznać trochę życia”. To ludzie bezmyślnie powtarzający hasła różnych tech-guru, racjonalizujący ich potworności i liczący, że to guru zbawią świat (więc oni sami nie muszą nic w tym kierunku robić).
„Mentalność” jest podejściem dającym tylko dwie opcje – narcystyczną, lub bezsilną. Albo postrzegasz siebie wśród wybitnych liderów prowadzących ludzkość (niezdolną do własnych decyzji) w „prawidłowym” kierunku… albo wśród ludzkiej masy, bez możliwości zrobienia czegokolwiek. Bo przecież zmiany są wynikiem rewolucji, nie ewolucji, więc Twoje działania nic nie zmienią.
Narcyzm, albo wycofanie. Urwanie lewej nogi czy usunięcie prawego płuca? To typowe podwójne wiązanie, z którego jest tylko jedno dobre wyjście: odrzucić cały tak zdefiniowany wybór. Uświadomić sobie, że cała „Mentalność” to po prostu bajka, jaką stworzyła dla siebie grupa ludzi tak bardzo odizolowanych od życia miażdżącej większości świata, że równie dobrze mogliby być głęboko psychotyczni. Że wbrew temu, co próbują nam wcisnąć jej zwolennicy, mamy inne opcje. Potrzebujemy po prostu je dostrzec.
A ich „mentalnościowe” mrzonki? Cóż, można je po prostu wyśmiać.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: