Recenzja:
The Hidden Spring: A Journey to the source of consciousness
Mark Solms
Dawno nie było na blogu recenzji. W dużej mierze dlatego, że większość książek, jakie czytałem nie zostawiała we mnie jakichś szczególnych przemyśleń. Niektóre były wartościowe, niektóre ciekawe, niektóre przyjemne, ale rzadko kiedy skłaniały do większej refleksji. „Ukrytemu Źródłu” Marka Solmsa się to udało. Choć książka nie podołała ogromnym ambicjom, jakie sugeruje podtytuł, to zdecydowanie warto się nad nią zatrzymać.
Mark Solms, autor książki, jest lekarzem neurologiem i neuropsychoanalitykiem. Jeśli ten drugi termin jest dla Ciebie nowością, to nie jesteś sam/a. Dla mnie też był. Jak się jednak okazało, jest to legitna dziedzina nauki. (Której zresztą Solms był jednym ze współzałożycieli.) Dość młoda, około dwudziestoletnia (na moment pisania tej recenzji), ale całkiem ciekawa. Jej głównym założeniem jest poszerzenie klasycznych badań neurologicznych o aspekt subiektywnych doświadczeń osoby badanej, który to aspekt był zwykle w neurologii pomijany na rzecz obiektywnych, zewnętrznych miar. (Piszę zwykle, bo mamy pojedyncze ważne postacie w neurologii, które doceniały wartość subiektywnych doświadczeń. Klasycznym przykładem jest tu Oliver Sacks, którego prace były zresztą dużą inspiracją dla Solmsa.)
Takie „klasyczne” podejście neurologiczne ma szereg zalet, ale też pewne ograniczenia. Skupienie na zewnętrznych miarach ułatwia porównywanie wyników badań i ich ujednolicenie, jak również replikacje przeprowadzonych eksperymentów. Jednocześnie jednak, ze swojej natury, odcina dość duży zestaw danych. Subiektywne przeżycia osób badanych mogą być bowiem bardzo istotne dla prawidłowego zrozumienia opisywanych procesów. Dla przykładu, klasyczny model neurologiczny zakładał, że pobudzenie „pętli dopaminowej*” jest czymś przyjemnym. W końcu osoby badane, którym zamontowano elektrody umożliwiające pobudzenie tego układu robiły to nieustannie! To znaczy, że musiało być to dla nich przyjemne! Dopiero po latach ktoś wpadł na to by te osoby faktycznie przepytać o ich subiektywne przeżycia. Okazało się wtedy, że całe doświadczenie z eksperymentu było dla nich wybitnie nieprzyjemne, a pobudzanie układu nagrody wywoływało u nich raczej poczucie niezaspokojonej obietnicy satysfakcji i frustrujące próby zaspokojenia czegoś, czego nie byli w stanie zaspokoić. „Robię to, bo to przyjemne” to jednak zdecydowanie inne doświadczenie niż „Robię to, bo mam irracjonalne poczucie, że to powinno być przyjemne, ale wcale nie jest!”
*dopaminergicznego szlaku mezokortykolimbicznego, powiązanego z układem nagrody
Powyższy przykład jest czymś, co znałem z innych źródeł, Solms przytacza natomiast swoje doświadczenie kliniczne z pacjentem z zaburzeniami pamięci. Choć pacjent ten w bardzo nieskładny sposób interpretował otaczającą go rzeczywistość, mieszając przypadkowe zbitki wspomnień ze swoim bieżącym doświadczeniem, to szczegółowy wywiad przeprowadzony z żoną pacjenta pozwolił na dostrzeżenie powtarzalnych wzorców w treściach zaburzonych interpretacji. Pełniły one formę ochronną, pozwalając na uniknięcie konfrontacji z trudnym doświadczeniem uszkodzenia neurologicznego.
Podstawowe założenie neuropsychoanalizy wydaje się więc być wartościowe i obiecujące. Jasne, skupienie na subiektywnych aspektach doświadczenia niesie ze sobą własne zagrożenia. Wnioski z takich badań będą wymagały zaspokojenia wyższych standardów dowodowych, niż z badań opartych na wskaźniki obiektywne. Jednak to, że coś jest trudne nie znaczy, że nie powinno się tego robić!
No dobrze, ale czemu „psychoanaliza” w tej nazwie? Po co wracać do dziadka Freuda, który tak wielu osobom kojarzy się niezbyt dobrze? Cóż, częściowo był to chyba pewien akt buntu ze strony Solmsa, wobec mocno behawioralnych nurtów, jakie panowały w psychiatrii i neurologii. Po części jednak jest to merytoryczne odwołanie do wielu starszych aspektów pracy Zygmunta Freuda. Aspektów, o których dziś dużo rzadziej wspominamy, kojarząc go raczej z hasłami o fazie oralno-analnej, kompleksie Edypa, zazdrości o penisa i całej reszty szajsu, która charakteryzowała późne lata jego kariery. Tymczasem młodszy Freud był naukowcem absolutnie przełomowym i znacząco wyprzedzającym swoje czasy. Był między innymi jednym z pierwszych orędowników nie tylko tego, że umysł jest osadzony w fizycznym mózgu i wytłumaczalny biologicznie, ale też funkcjonalnego podejścia do działania mózgu. Jego pomysły w tym czasie były bardzo ciekawe, a najlepiej podsumowuje je napisany w 1895 „Projekt naukowej psychologii” wyprzedzał ówczesną neurologię o dekady, przewidując między innymi część mechanizmów neurologicznego kodowania pamięci.
Zwróć jednak uwagę, że użyłem słowa „napisany”, a nie „wydany”. „Projekt naukowej psychologii” trafił bowiem do szuflady. Sam Freud napisał go w napadzie inspiracji (być może zasilanym kokainą), ale już miesiąc po skończeniu sam nie był w stanie zrozumieć swojego toku myślenia w momencie pisania. Po ostatniej próbie rewizji w 1896, „Projekt” został porzucony. Nie dostał nawet konkretnego tytułu. „Projekt naukowej psychologii” to tytuł wybrany przez redaktorów wydających to dzieło po śmierci Freuda, w toku porządkowania jego notatek, w 1950.
Przyznam, że ten aspekt dodaje pikanterii historii Freuda. Już wcześniej kojarzyłem, że jego wczesne prace były bardzo wartościowe, w odróżnieniu od, cóż, nawiedzonych teorii z drugiej połowy jego kariery. Historia „Projektu” jest jednak nad wyraz ciekawa. Co się wydarzyło w 1895? Co sprawiło, że Freud najpierw dostał niesamowity wgląd w to jak działa mózg… by chwilę później nie być w stanie zrozumieć swojego własnego tekstu i zamiast tego odejść w nader dziwnych kierunkach? Czy mamy do czynienia z narkotycznym pobudzeniem, czy może odwrotnie, lata używania kokainy w końcu przełożyły się na uszkodzenie neurologiczne, okaleczające wybitny umysł? Nie wiemy tego, ale historia Freuda jest pod tym względem nader ciekawa (i doczeka się kiedyś oddzielnego wpisu).
No dobrze, ale my tu gadu-gadu, a jeszcze w sumie nie wspomnieliśmy o tym czego w ogóle dotyczy ta książka. Cóż, jak podtytuł wskazuje, Mark Solms podejmuje się próby odnalezienia Świętego Graala neurologii, tytułowego „Ukrytego Źródła”, czyli wyjaśnienia tego czym jest i jak powstaje ludzka świadomość. Po co nam ona? Jaką daje wartość?
Czy mu się to udaje? Cóż, w mojej ocenie, tylko częściowo. Udało mu się podważyć kilka poglądów, które miałem. Przedstawia bardzo dobre i zwarte wyjaśnienie kodowania predykcyjnego, czyli modelu mózgu jako narzędzia do symulowania i przewidywania rzeczywistości. Podrzuca kilka nowych koncepcji, których nie znałem, a które realnie wzbogacają moje zrozumienie świata – np. to, że systemy złożone, także nieożywione, naturalnie dążą do stworzenia tzw. koca Markova**. Jednocześnie jednak gdy przychodzi do kluczowych argumentów na rzecz swojego modelu… To wszelkie kontrargumenty jakoś tak po prostu zbywa. Co sprawia, że ja z kolei zbywam jego główny model.
**(W uproszczeniu, złożone systemy naturalnie organizują się w trzy oddzielne obszary, z których najlepiej zorganizowany wewnętrzny nie ma bezpośredniego dostępu do najmniej zorganizowanego zewnętrznego i vice versa. Jedyny wpływ wewnętrznego na zewnętrzny i vice versa zachodzi za pośrednictwem obszaru środkowego. Takim kocem Markova jesteś np. Ty. Obszar wewnętrzny, to Twój system nerwowy, środkowy to granice Twojego ciała, a zewnętrzny to świat wokół Ciebie. Ale kocem Markova jest też np. każda z Twoich komórek. Zjawisko to zachodzi równolegle w bardzo wielu skalach. Jeśli interesuje Cię ten temat, neurolog Karl Friston ma w temacie dobry wykład.)
No dobrze, ale jaki to model? Co z tą świadomością?
Cóż, Solms postuluje, że świadomość powstała jako mechanizm pozwalający wybrać optymalne zachowanie w sytuacji gdy mamy sporne potrzeby oraz niejasne dane na temat możliwości ich zaspokojenia. W związku z tym esencją świadomości według niego mają być uczucia („feelings” zdefiniowane tu konkretnie jako świadomie odczuwane emocje), które są sygnałami na temat potrzeb i preferencji ciała. W tym zakresie postuluje, że esencja świadomości leży nie, jak się typowo uważa, w korze mózgowej, ale w pniu mózgu, a w szczególności w ciele siateczkowatym. Tu jego argumentacja jest spójna i przekonująca dla mnie. Mamy zaobserwowanych ludzi z bardzo poważnymi uszkodzeniami kory, którzy zachowują się w sposób, który określilibyśmy jako świadomy, natomiast uszkodzenie kluczowego fragmentu ciała siateczkowatego w przewidywalny sposób prowadzi do śpiączki lub śmierci (w zależności od skali uszkodzenia). Mniej przekonuje mnie jednak kolejna teza, że to świadome uczucia są podstawą ludzkiej świadomości. Mój problem z tą koncepcja jest dość prosty – mamy tu szereg silnych kontrprzykładów. Mamy Elliota, pacjenta opisanego przez Anthony’ego Damasio, który stracił zdolność jakiegokolwiek odczuwania emocji. Zaburzało mu to bardzo życie (nie był w stanie podjąć nawet najprostszej decyzji, ze względu na brak emocjonalnego motywatora), ale w żaden sposób nie zaburzało jego świadomości. Mamy też zjawisko aleksytemii, czyli zaburzenia identyfikowania i odczuwania uczuć w rozumieniu Damasio. (Aleksytemicy skupiają się na fizjologicznych objawach, często rozpoznają swoje emocje wtórnie, np. „ciężko oddycham, więc chyba jestem zdenerwowany.) Aleksytemia również może utrudniać życie, ale zdecydowani nie blokuje świadomości. Nie wiem, czy Solms jest świadomy przypadku Elliota (choć to dość znany case w neurologii), na pewno jest świadomy istnienia aleksytemii, bo sam jest współautorem (całkiem niezłych!) artykułów naukowych na temat tego zaburzenia. Tym niemniej nie odnosi się do tych kwestii w ogóle w książce, choć obydwie podważają kluczowy element jego teorii.
Co ciekawe, jeśli wykluczymy ten aspekt świadomych uczuć, większość książki wciąż zachowuje sens. Nawet nieuświadomione uczucia i afekt mogą być bodźcami wpływającymi na nasze decyzje (po prostu decyzje te zachodzą poniżej progu świadomości, co jest zgodne z wynikami Libeta i jego naśladowców). System ten jest następnie używany do podejmowania optymalnych decyzji, gdzie optymalność oznacza zaspokojenie potrzeb organizmu oraz zbudowanie trafnej symulacji rzeczywistości (zgodnie z modelem kodowania predykcyjnego). Bez problemu można przyjąć potrzebę istnienia systemu, który podejmowałby mniej lub bardziej złożone decyzje w przypadku sprzecznych sygnałów i niejasnych informacji. Tyle tylko, że taki system, wbrew postulatom Solmsa, mógłby być całkowicie nieświadomy. Po co nam uczucie bólu jako sygnał, skoro pozbawiony uczuć system mógłby po prostu odebrać sygnał „unikaj” z intensywnością „X”, bez świadomego odczuwania cierpienia? Solms całkiem nieźle (no, z paroma babolami, ale nie uderzającymi w główną treść książki) opisał działanie mózgu, jego główne funkcje, mechanizmy za którymi podąża, itp. Wciągnięcie w to kocy Markova i zasady minimum energii było wręcz błyskotliwe. Jednocześnie sedno jego argumentacji, istota świadomości, okazuje się być bardzo słabo uzasadnione. Widać to zresztą we wspomnianym zbywaniu argumentów. Solms nie angażuje się w uczciwą debatę z jakimkolwiek z poważnych kontrargumentów do jego koncepcji. Model emocji Lisy Feldman-Barrett nie pasuje do jego koncepcji? Cóż, to tylko różnica w terminologii… (I pyk, zostawiamy temat nie wyjaśniając jak ta różnica miałaby niwelować problem.) Jakaś koncepcja na temat świadomości mu nie pasuje? Cóż, doświadczenie pokazuje, że jest ewidentnie absurdalna! (I pyk, nie musimy jej poważnie obalać.) Jego model finalnie nie wyjaśnia czemu mielibyśmy odczuwać coś świadomie, zamiast przeliczać to samo jako nieświadomy automat? Cóż, popełniasz tu błąd wyjściowy wychodząc z koncepcji braku świadomości, wyjdź z koncepcji istnienia świadomości i tyle. (I pyk, zostawiamy kluczowy kontargument!) Wspomniane przypadki Elliota czy aleksytemii zostają w ogóle pominięte. Każda z tych kwestii oddzielnie byłaby wystarczająca by odrzucić główny argument Solmsa. Zebrane razem czynią to wręcz niezbędnym.
Szczerze mówiąc? Szkoda. Fajnie byłoby mieć spójne wyjaśnienie świadomości, tego czemu jesteśmy świadomi jakiejś części swoich procesów wewnętrznych, zamiast być automatami/filozoficznymi zombie. Na zewnętrz nie do odróżnienia od samoświadomych ludzi, ale bez jakiegokolwiek świadomego życia wewnętrznego. Wiemy, że moglibyśmy tak funkcjonować. Mamy już potwierdzone przypadki choćby osób somnambulistycznych („chodzących we śnie”, działających aktywnie mimo bycia w głębokim śnie), które potrafiły np. prowadzić bezpiecznie samochód przez kilkanaście kilometrów w nocy czy potrafią rysować (i to w sytuacji, gdy dana osoba na jawie tego nie potrafi). Albo jeść we śnie. Wyjść z domu i uprawiać seks z nowo poznanymi ludźmi. Wspiąć się na 130-metrowy dźwig. Włączyć komputer i napisać maila (nie idealnie składnego, ale zrozumiałego: “Come tomorrow and sort this hell hole out. Dinner and drinks, 4.pm. Bring wine and caviar only.”/ „Przyjdź jutro i ogarnij ten burdel. Obiad i drinki. 4. Zabierz tylko wino i kawior.”). Żadna z tych osób nie była świadoma, a wykonywała złożone działania, co pokazuje, że świadomość nie jest niezbędnym elementem takiego funkcjonowania i koncepcja „filozoficznych zombie” jest jak najbardziej uzasadniona neurologicznie.
Więc po co nam ta świadomość? Czemu cierpimy, a nie tylko dostajemy sygnał bólu? Czemu kochamy, a nie tylko dostajemy sygnał socjalizacji i pożądania?
Wciąż tego nie wiemy. Ale książka jest całkiem spoko.
Poziom: S3 – jeśli chcesz w miarę płynnie podążać, to przydatne jest przynajmniej podstawowe ogarnianie terminologii neurologicznej, dobrze też rozeznawać się we współczesnych debatach neurologicznych
Ocena: 4/5 – ciekawa, skłaniająca do myślenia, choć finalnie nie realizuje swojego (fakt, bardzo ambitnego) celu
Książkę możesz kupić np. tutaj
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: