Ostatnio na jednej z grup coachingowych do których należę pojawiło się pytanie o narzędzie do odkrycia swojego „prawdziwego ja”. Odpowiedzi były na tyle zróżnicowane, że stwierdziłem, że warto by tematowi poświęcić artykuł. Bo z tym „znajdowaniem prawdziwego ja” to trochę jak ze znajdywaniem garnka złota na krańcu tęczy. Najpierw się okazuje, że trzeba jeszcze ubić laprechauna, potem, że złoto to fałszywka, a na koniec jeszcze skarbówka się „uśmiecha” o swoją część…

Jak to się wszystko zaczęło?

Koncepcja „prawdziwego ja”, ma pewien zdroworozsądkowy sens. Wszyscy mamy doświadczenia, w których dostosowywaliśmy się do grupy, otoczenia, warunków, choć nie było to do końca zgodne z naszymi pragnieniami. Wszyscy mamy doświadczenia w których w jakiś sposób pozowaliśmy. Skoro więc wtedy udawaliśmy i zachowywaliśmy się nieautentycznie, to może w innych sytuacjach też tak jest, tylko nie jesteśmy tego świadomi? Pojawiałby się więc podział na „fałszywe ja”, które w różnych sytuacjach gra i pozuje, oraz „prawdziwe ja”.

Odkrycie i ujawnienie swojego „prawdziwego ja” staje się w takich warunkach celem i esencją rozwoju. Rozwijamy się po to, by pokazać „prawdę” o sobie światu.

Cóż, mam pewne wątpliwości co do tej całej koncepcji. Wydaje mi się, że wychodzi ona od trafnych obserwacji, ale potem skręca w bardzo dziwnym i mało zdrowym kierunku.


Idealizacja „prawdziwego ja”

„Prawdziwe ja” jest zwykle obarczane ogromną ilością pozytywnych cech. „Prawdziwe ja” jest dobre, moralne, sympatyczne, spontaniczne i szczere. Jest to o tyle ciekawe, że wydaje się być pewnym międzykulturowym stereotypem, wpisanym w całą koncepcję „prawdziwego ja”. No bo realistycznie, skoro ludzie są różni, to czemu nie mielibyśmy mieć kogoś, czyje „prawdziwe ja” jest prawdziwym dupkiem? Takim totalnym, szczerym, spontanicznym i bezrefleksyjnym bucem? Taki Ash Williams z „Armii Ciemności” czy „Ash kontra Martwe Zło”. Tymczasem ludzie, niezależnie od tego jacy są w rzeczywistości, oczekują pewnych stereotypowych wzorców zachowań od swojego „prawdziwego ja”. Dlaczego?

Jasne, możemy zakładać, że wszyscy ludzie są tak naprawdę w głębi identyczni i tylko socjalizacja czyni ich innymi. A i to sztucznie i tymczasowo…

Tylko, kurcze, jakoś wydaje mi się to strasznie pogardliwe podejście do ludzi. Bo mówi tak naprawdę każdemu „wypchaj się, tak naprawdę jesteś tylko podróbką, ja wiem jaki jest prawdziwy Ty i jest to ktoś inny niż Ci się wydaje, choć całkiem fajna osoba, dużo lepsza od Ciebie”. Nie jestem pewien, czy taka mentalność jest czymś zdrowym i wartościowym…

Z tym motywem idealizacji „prawdziwego ja” jest związane jedno faktycznie ciekawe zjawisko. Mamy pewne badania pokazujące, że ludzie, którzy racjonalnie wybierają np. obraz do salonu są z niego długoterminowo mniej zadowoleni niż tacy, którzy na czas decyzji „zapchają” racjonalne, analityczne procesy myślowe i zdadzą się na emocjonalny wybór. (Choć na początku ci drudzy czują się mniej pewni swojej decyzji, długoterminowo są do niej bardziej przekonani.) Tyle, że jest tak dlatego, że świadomie wybieramy bardziej pod kątem tego jacy chcielibyśmy być, a emocjonalnie pod kątem tego jacy jesteśmy. Tyle tylko, że to jacy jesteśmy będzie dość dalekie od tego wyidealizowanego „prawdziwego ja”, które przewija się w tematyce rozwoju…


Spontaniczne, dziecięce „ja”

„Prawdziwe ja” często jest też często porównywane do dzieci, u których socjalizacja, szkoła itp. miałyby doprowadzić do jego wygaszenia i ukrycia za „fałszywym ja”. Tyle tylko, że jak się przyjrzysz dzieciom, to owszem, są spontaniczne. Ale są też często potwornie okrutne. Spontaniczność oznacza między innymi niehamowanie swoich uwag. Także tych, które mogą kogoś skrzywdzić. Te wszystkie społeczne hamulce, jakie mamy w codziennym życiu, mamy właśnie po to, żeby (zbytnio) nie skrzywdzić innych.

W praktyce wydaje się, że „prawdziwe ja” to raczej takie „idealizowane ja”, to jak chcielibyśmy siebie widzieć i o sobie myśleć. Jeśli zachowamy się tchórzliwie czy nieuczciwie, łatwiej uznać to za przejaw naszego „fałszywego ja” i szukać sposobu na ujawnienie swojego „prawdziwego ja”, niż uznać, że może akurat w tamtej chwili nie byliśmy wzorem cnót… I że może mówi to coś głębszego o nas.

Tyle tylko, że jeśli tego nie uznamy, to szalenie ciężko będzie to coś głębszego zmienić…



Przerwa na reklamę ;)


Książka "Status: Dominacja, uległość i ukryta esencja ludzkich zachowań". Unikatowy tom, wprowadzający Cię w te aspekty ludzkiej komunikacji, które z jakiegoś dziwnego powodu są w psychologii społecznej pewnym tabu. Cóż - ich zrozumienie jest tym bardziej cenne. 

Dostępna w druku i jako e-book, tylko na MindStore.pl

 

Wracamy do artykułu :)



„Prawdziwe ja”, to rzeczy z którymi dobrze się czuję…

Innym popularnym podejściem do „prawdziwego ja” jest założenie, że jest nim to wszystko, co sprawia, że czujesz się dobrze. Tyle tylko, że takie podejście ignoruje fakt, że nasz mózg jest przede wszystkim mechanizmem pomagającym przetrwać na sawannie 50 tysięcy lat temu i większość tego, co sprawia że czujemy się dobrze, to rzeczy pomagające nam przeżyć na tej sawannie. Wtedy i w tamtych warunkach. Dlatego np. cukier sprawia, że czujemy się dobrze, bo na sawannie mieliśmy go odrobinkę w jakimś miodku czy owocach mających go 1/10 zawartość współczesnych brzoskwini czy jabłek. Dlatego seks  sprawia nam przyjemność, ale nasz mózg nigdy nie oczekiwał dostępu do Pornhuba ani Tindera.

Szalenie trudno więc ocenić czy coś sprawia nam przyjemność „faktycznie” czy jako przedłużenie mechanizmu sprzed dziesiątków tysięcy lat, w warunkach zupełnie odmiennych od tamtejszych.


„Prawdziwe ja” w perspektywie czasowej

Jednym z większych problemów, jakie mam z koncepcją „prawdziwego ja” jest domniemana w nim stałość. W tym modelu mamy jakieś jedno, docelowe, ustalone „prawdziwe ja” i kolejne zmiany albo nas do niego zbliżają (rozwój osobisty) albo cofają (regresja).

Tylko znowu, dlaczego?

Dlaczego nie możemy po prostu założyć, że my, jako ludzie, po prostu się zmieniamy. Nie tyle „ujawniamy prawdziwe ja”, co po prostu stajemy się z biegiem lat kimś innym? Może wczoraj zachowaliśmy się inaczej nie dlatego, że byliśmy „fałszywi”, tylko dlatego, że byliśmy kimś innym?

Może to nie jest tak, że „tak naprawdę nie chcieliśmy być lekarzem, tylko rodzice nam wmówili, a teraz odkryliśmy nasze prawdziwe ja i znajdziemy wieczne spełnienie jako grabarz”? Może kiedyś chcieliśmy być lekarzem (tak, pod wpływem również takich uwarunkowań jak sugestie rodziców, czym się one różnią od innych uwarunkowań, jakich doświadczamy w życiu i które kształtują nasze gusta?). A potem mogliśmy zmienić zdanie i już nie chcemy. I pierwsza chęć nie była sztuczna czy fikcyjna. Po prostu była. A teraz jej nie ma i tyle. Jest coś nowego i za tym możemy teraz podążyć, dumnie dzierżąc łopatę!

Oczywiście taki układ ma jedną dużą wadę – gdy zaczynamy myśleć o sobie (i o innych!) jako o zmiennych osobach, świat staje się zdecydowanie mniej bezpieczny emocjonalnie. Zawsze uważaliśmy Zegrzysława za oazę spokoju, a tymczasem teraz jak nie wybuchnie! Jak to możliwe?! Musi być z nim coś nie tak, albo wcześniej musiał grać i pozować! Przecież nie mógł się aż tak zmienić! No bo jeśli mógł, to na czym możemy polegać?


Prawdziwe „ja”? A może raczej prawdziwe „my”?

Na temat „prawdziwego ja” trzeba też spojrzeć z perspektywy subosobowości/aspektów. W momencie gdy zaczynamy na siebie patrzeć jak na swego rodzaju koalicję subosobowości, dyskusja o „prawdziwym ja” robi się nieco bardziej złożona. Choćby dlatego, że jedna subosobowość będzie miała zupełnie inne wartości, niż inne. Może więc oceniać dane zachowanie jako dziwne czy nieautentyczne… ale w tamtej chwili aktywna była inna subosobowość, dla której to właśnie tamto zachowanie i tylko tamto zachowanie było czymś autentycznym i naturalnym.

W takim układzie ocena tego, czy coś było „udawane” czy „prawdziwe” robi się zdecydowanie trudniejsza. Jeśli dopuszczamy opcję, że jest „nas” w nas więcej, to ideę „prawdziwego ja” musimy odrzucić jako nierealną. Co najwyżej możemy uznać, że niektóre swoje subosobowości bardziej lubimy i bardziej chcemy je aktywować – ale to już temat na zupełnie inny rodzaj pracy…


A im bardziej Puchatek zaglądał do słoiczka, tym bardziej nie było tam jego „prawdziwego ja”

Innymi słowy, może szukanie jakiegoś jednego „prawdziwego ja”, jest czymś złudnym?

Może zamiast szukać siebie prawdziwego, lepiej po prostu spróbować się bardziej sobie przyjrzeć i poczuć? Co lubisz, co nie, co Ci pasuje, a co nie?

Może lepiej zaakceptować, że czasem zachowasz się w sposób niepasujący do tego, co podpowiada Ci najpotężniejsza siła we wszechświecie, czyli miłość własna? Tchórzliwie. Słabo. Nieuczciwie. Chamsko. I że to nie Twoje „fałszywe ja” się odezwało, tylko Ty taki/a byłeś/aś. I trudno, ale przynajmniej już wiesz jak było i możesz to na przyszłość zmienić, jeśli chcesz? A jak nie to też luz, w końcu kto niby powiedział, że masz być chodzącym ideałem? (I czemu był tak głupi, skoro to miejsce dożywotnio i przez kolejnych 10 reinkarnacji zarezerwowane jest dla Zegrzysława?)

Może lepiej przyjąć, że czasem spontaniczność jest super, a czasem mogłaby być szczytem draństwa i po coś nam mózg wyewoluował tak, by w dorosłości jednak móc czasem tą spontaniczność hamować?

Może zamiast szukać „prawdziwego ja” po prostu zacząć pracować nad tym, by różne obszary naszego życia były dla nas lepsze?



Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis