Jest jedno hasło, które – jeśli tylko usłyszę je o jakiejś książce, szkoleniu czy nagraniu „rozwojowemu” – niemal zawsze znaczy „nic mi nie dało”.
Tym hasłem – jak zapewne się domyśliłeś po tytule tego artykułu – jest „było bardzo inspirujące”. Oznacza to w praktyce „nic nie zmieniło w moim życiu, nic realnego mi nie dało, ale poczułem się przez chwilę fajnie”.
Bo co to w praktyce znaczy, że coś było inspirujące?
Inspirujące, czyli:
1) Pozwoliło na chwilę spojrzeć na jakiś temat z innej perspektywy? Super, tylko co z tego? Czy podjąłeś jakieś dalsze kroki w związku z tym? Takie spojrzenie z innej perspektywy jest zwykle przyjemne, bo wiąże się ze skokiem dopaminy, która – pośród innych jej ról – jest jednym z hormonów szczęścia. Tylko jeśli skok ten nie jest powiązany z realnym i wdrożonym w życie programem działania, to nie będzie się różnił niczym od skoku jaki daje działka kokainy czy innej używki wpływającej na gospodarkę hormonalną w zakresie dopaminy. Jasne, przyjemne – tylko niekoniecznie zdrowe czy produktywne.
2) Motywujące do działania? Pisałem już przy różnych okazjach, że motywacja na zasadzie inspiracji – na zasadzie krótkich, intensywnych przebłysków chęci do pracy – jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogą się człowiekowi przytrafić. Z tego względu, że po kilku godzinach czy dniach przebłysk mija i wtedy co? Kolejny kurs czy książka? To kosztuje czas i pieniądze… A dodatkowo prawdopodobnie zacząłeś już jakieś działania. Zadeklarowałeś się przed innymi ludźmi. Może coś zarezerwowałeś. To kosztuje. Kosztuje pieniądze i czas, ale co ważniejsze, kosztuje Twoją wiarygodność, a to rzecz, która raz poświęcona jest dużo trudniejsza do odzyskania.
Jasne, ludzie wybaczą Ci jeśli raz czy dwa coś zawalisz. Jeśli zapowiesz coś i tego nie zrealizujesz. Wszyscy są ludźmi i każdy potrafi coś takiego zrozumieć. Jeśli jednak przesadzisz – a znam niestety wiele osób w środowisku rozwojowym, które funkcjonują w oparciu o taki „inspirowany” styl działania – to z czasem Twoje nazwisko stanie się synonimem słomianego zapału i nikt nie będzie traktował Twoich projektów na poważnie. Po co zapisywać się na szkolenie, o którym wiadomo, że zostanie odwołane? Po co nakręcać się na książkę, która nigdy nie powstanie? Po co angażować się w projekt, którego autor zaraz pogoni za nową zabawką, za nową inspiracją?
3) Motywujące do podjęcia ryzyka? Czasem podejmowanie ryzyka jest dobre i oczywiście bez podejmowania jakiegokolwiek ryzyka trudno liczyć na sukces… Historie (inspirujące, a jakże!) ludzi sukcesu pełne są osób, które decydowały się na ryzyko, stawiały wszystko na jedną kartę i odnosiły ogromny sukces. To musi się sprawdzić, prawda? W końcu nie słychać historii o ludziach, którzy decydowali się na ryzyko, stawiali wszystko na jedną kartę i zaliczały porażkę z której już nigdy nie zdołały się podnieść?
Tylko, no właśnie – kupiłbyś taką książkę? Poszedłbyś na szkolenie o ludziach, którzy ponieśli porażkę?*
To nie byłoby zbyt inspirujące, prawda? Zwłaszcza, gdyby na tym szkoleniu okazało się, że te same strategie, które zwykle przypisuje się ludziom sukcesu, były stosowane również przez tych, którzy odnieśli porażkę – ba, że odnieśli oni porażkę właśnie w wyniku tych strategii!
Jeśli podrzucisz monetę wystarczająco dużo razy, w końcu wypadnie 10 orłów czy reszek pod rząd. To czysta statystyka. Raz na kilka lat zdarza się osoba, która trafia szóstkę w lotka więcej niż raz, przez czysty przypadek. Jeśli grających jest dostatecznie dużo, albo jeśli próbują dostatecznie dużo, jest niemal pewne, że takie sytuacje będą się zdarzały (podobnie, oczywiście, jak sytuacje odwrotne, ludzie którzy przez czyste prawdopodobieństwo zaliczają negatywne zdarzenie za negatywnym zdarzeniem). Popularną (i inspirującą!) propagandą rozwojową jest to, że nie ma szczęścia i pecha, ale to tylko myślenie życzeniowe. Owszem, szczęściu można pomóc, można wpłynąć na swoje szanse, ale nigdy nie zadecydujemy o nich w stu procentach. Czy to się komuś podoba, czy nie, podlegamy prawdopodobieństwu. Inspirujące hasełka sprawiają jednak czasem, że ludzie o tym zapominają i podejmują ryzyko, które jest po prostu nieprzemyślane i zbędne.
Nie chodzi o to, żeby nie sięgać po swoje marzenia. Po prostu sięgaj po nie po dobrym przygotowaniu, inaczej masz ogromne szanse na odkrycie, że marzenia stały się koszmarem. Nie wierzysz mi? Polecam (mało inspirujący) show Gordona Ramseya „Kitchen Nightmares” (u nas, w gorszej moim zdaniem wersji, „Kuchenne Rewolucje” z Magdą Gessler też nieco tego pokazują). Wiele z tytułowych koszmarów jest efektem tego, że ludzie marzyli o posiadaniu własnej restauracji i otwierali ją nie mając na ten temat najmniejszego pojęcia, pod wpływem inspiracji. Co szybko i bardzo boleśnie się na nich mściło.
4) Dające pomysł na dzieło sztuki, publikację, wynalazek? To w zasadzie jedyny obszar, gdzie inspiracja może mieć jakąś wartość. Sęk w tym, że tutaj aby inspiracja dała jakikolwiek efekt najpierw trzeba mieć za sobą ogromne przygotowanie – nie oparte na inspiracji. Doświadczeni pisarze funkcjonują zwykle niezależnie od inspiracji, pisząc regularnie, dzień po dniu. Większość z tych najlepszych zdobywała swoje szlify na zawodowym pisaniu, np. scenariuszy do seriali, seryjnych opowiadań, itp. Na regularnej, ciężkiej pracy. Podobnie z innymi artystami, naukowcami, itp. Wtedy, kiedy jest zbudowana ta podstawa, inspiracja ma jakąś wartość. Problem w tym, że ludzie szukają NAJPIERW inspiracji, a potem może ewentualnie chcą się wziąć za te inne, dodatkowe rzeczy. Nie ta kolejność
Żadne rozwiązania, które wymagają regularnego przywoływania, nie będą dobrymi rozwiązaniami. Pewność siebie, którą trzeba regularnie nakręcać by poczuć „jaki to jestem pewny siebie” to nie pewność, tylko kpina. Motywacja, którą trzeba ładować regularnymi filmikami, szkoleniami, nakręcaniem się, itp. to nie motywacja, tylko marny narkotyk – realna motywacja polega nie na tym, że zawsze Ci się chce, ale na tym, że nawet jak serdecznie czegoś masz dość, to i tak robisz i pracujesz. Tak samo inspiracja – jeśli potrzebujesz regularnych dawek inspiracji, żeby działać, to rzecz, którą robisz raczej nie jest warta jej robienia.
„No dobrze, a co ze mną, moim bratem, wujkiem, ciotkiem, kuzynem Zegrzysławem i teściową Otylią? Przeczytał/a/em inspirującą książkę X i to był początek zmiany jego/jej/mojego życia!” Zaprotestują niektórzy.
Czy jednak pewnym jest, że to akurat ta książka była tego przyczyną? Czy może raczej przyczyn było więcej, a książka była akurat tym, co ktoś przeczytał w danym momencie i czemu przypisał tak ogromną moc sprawczą?
Może jestem tu zbyt sceptyczny, ale głęboko wątpię w moc jednej inspirującej książki do realnej zmiany czyjegoś życia. Wierzę, że książka zawierająca dokładny, konkretny program działania może coś takiego wywołać – jeśli program jest faktycznie dobry i jeśli czytelnik go zrealizuje. Ale książka inspirująca? Cóż, mam tu nieco inną tezę, a brzmi ona tak: wspomniany kuzyn Zegrzysław (czy ktokolwiek o kim mówimy w tym kontekście) był w sytuacji życiowej, która go naprawdę męczyła na jakimś poziomie. I na tym etapie nie miało większego znaczenia co go „zainspiruje” – bo inspiracja była tylko wymówką, racjonalizacją dla zmiany układu, który już zbyt doskwierał. Równie dobrze taką wymówką mógł być krowi placek na łące – nagle spacerując Zegrzysław złapałby się za głowę i wykrzyknął „moje życie jest jak to krowie łajno!” i pobiegł zmieniać siebie. Czy mówilibyśmy wtedy, że zainspirował go krowi placek? Nie, zapewne szukalibyśmy jakichś innych wyjaśnień, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
„Oj Artur, a czy ty nigdy nie byłeś czymś zainspirowany?” Oczywiście, że byłem. Pomijając inspiracje do pisania artykułów (które i tak bym napisał, po prostu na inny temat), jest wiele rzeczy, które mnie inspiruje. Jak słyszę „Wander, my friends” z soundtracku Battlestar Galactica, mam ochotę stanąć na baczność. Zaliczyłem niejedną książkę czy film, po których czułem ogromną inspirację. Tylko… Tylko potem był kolejny dzień i kolejne rzeczy do zrobienia ;) I jak to bywa z inspiracją – gdzieś się rozmyła.
Dlatego wolę jednak perspirację, czyli po prostu ciężką pracę. Nie jest tak emocjonalnie przyjemna i nakręcająca – ale daje zdecydowanie lepsze i trwalsze rozwiązania. Inspiracja zaspokaja głównie głód emocjonalny, chęć poczucia pewnych emocji, nie daje jednak praktycznych rozwiązań. To mało inspirujące – przeczytanie tego nie poprawi Ci zapewne humoru – ale być może po przeczytaniu tego przynajmniej niektóre osoby uzależnione od polowania na inspiracje stwierdzą, że potrzeby emocjonalne można zaspakajać inaczej i łatwiej. A do rozwiązywania konkretych sytuacji, sięgną po prostu po konkretną pracę i wysiłek, bez potrzeby inspiracji.
*Ja bym poszedł, a dość nieliczne książki dostępne na rynku z tego zakresu cenię zwykle nawet bardziej, niż książki o sukcesie, ponieważ dopiero dzięki nim możliwe jest uzyskanie pełnego obrazu sytuacji. Jednocześnie jestem też tym gościem, który zwykle dostaje po głowie za nadmierne krytykowanie, więc wiesz, mam spaczone gusta ;)
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: