Jedna z rzeczy z mojego prywatnego życia, o której wielu czytelników nie wie: jestem graczem. Zarówno graczem w gry planszowe (stąd blog Niedzielni Gracze), jak i komputerowe.  Jestem graczem od zamierzchłych czasów 386 i monitora hercules wyświetlającego czarno-pomarańczowy obraz. Wiem, że to hobby nie bywa traktowane zbyt poważnie („jakieś tam gierki”), albo wręcz bywa traktowane zbyt poważnie („gry produkują seryjnych morderców!”). W praktyce, jest to po prostu hobby. Może być luźne, może stać się czymś profesjonalnym (mistrzowie e-sportu zarabiają całkiem przyzwoite pieniądze). Może być puste, może dawać konkretne, przydatne umiejętności – jak pokazuje choćby współczesny trend gryfikacji, który jest mi zresztą bardzo bliski.


Jak każde hobby, gry mogą stać się też po prostu bardzo czaso- i zasobochłonne. Ponieważ uznałem, że zaczyna dotyczyć to mnie… i coraz bardziej dotyczy to mnie… i w sumie to już ładny kawałek czasu temu uznałem, że za dużo czasu poświęcam na granie…

Ekhm!

Jako, że uznałem, że za dużo gram, postanowiłem przetestować terapię (prawię) szokową, czyli dać sobie miesiąc całkowitej przerwy od grania. No, dla pełni uczciwości – zdarzyło mi się zagrać w coś prostego na Ipadzie w autobusie albo przed snem, natomiast „typowe” granie w pełni odstawiłem.


Było to ciekawe doświadczenie i pomyślałem, że opiszę to, czego się w tym okresie nauczyłem i co zmieniłem. Aby wyjaśnić wcześniejszą sytuację – jeśli miałem akurat intensywny okres, to oczywiście nie grałem, ale jeśli miałem nieco luźniejszy czas i okres na projekty długoterminowe, często odkładałem je na później i potrafiłem poświęcić po kilka godzin na tego typu rozrywkę.


Ogólne efekty: Najważniejsze pytanie, które pewnie się w tej sytuacji pojawia: „czy miałem więcej czasu na różne rzeczy?” Krótka odpowiedź – „tak, ale” ;)

Tak: Przez ten czas byłem, jak mi się wydaje, bardziej produktywny i zrobiłem więcej, niż zrobiłbym trzymając się gier. Nie wszystko w tym „więcej” było znowu aż tak produktywne – np. nadgoniłem sporo filmów, które miałem zaległych z ubiegłego roku, co trudno uznać za przejaw szczególnej wydajności. Ale mimo wszystko zrobiłem więcej. Nadgoniłem nieco Courserę z szeregiem szkoleń, w jakich tam uczestniczę. Podgoniłem też pisane książek – Jak zwiedzić Japonię z ograniczonym budżetem pewnie bym skończył i tak, ale kilka innych pisanych tomów zapewne nie posunęłoby się do przodu aż tak bardzo.

Jednocześnie jednak…


Nie: Tak przez pierwszy tydzień od zostawienia gier nie byłem ani odrobinę bardziej produktywny. Nie byłem też chyba mniej produktywny, po prostu nie widziałem żadnych korzyści z tego, że nie gram. Robiłem zamiast tego sporo innych, nieproduktywnych rzeczy – dłuższa obecność na facebooku, itp.

Również wzrost produktywności po tym tygodniu nie był nagły. Po prostu stopniowo coraz częściej z różnych rzeczy do zrobienia wybierałem te, które dawały mi długoterminową korzyść. Tak jak pisałem już wcześniej, nie wbierałem wyłącznie ich, ale wybierałem ich więcej i więcej.


Dwie ważne rzeczy, które z tego wyciągnąłem:

1) Lepsze zrozumienie procesu zmiany nawyków, zwłaszcza możliwej frustracji z tego początkowego etapu, gdy traci się korzyści z dotychczasowego zachowania, a oczekiwane nowe korzyści jeszcze się nie pojawiają. To mocno podkreśla potrzebę przygotowania klienta na ten okres, wyciągnięcia go na światło i otwartej rozmowy o nim.

2) Prawo Parkinsona (i odwrócone prawo Parkinsona), które dotychczas regularnie stosowałem przy pracy nad zarządzaniem czasem zostało tutaj dość mocno podważone.  Oczywiście, jest to anegdotyczne, ale też prawo Parkinsona było samo z siebie pewną generalizacją. Jeśli nie znasz go – w skrócie, mówi, że ile masz czasu na wykonanie danego zajęcia, tyle Ci to zajęcie zajmie. (Odwrócone PP mówi, że nawet jeśli zmieni się ilość wolnego czasu w Twoim życiu, to wciąż nie będziesz w stanie zrobić dokładnie tych samych rzeczy, których nie byłeś w stanie zrobić wcześniej –  oczywiście jeśli nie podejmiesz innych kroków.)

Zmiana w stronę większej produktywności nie była u mnie zgodna z prawem Parkinsona.  Jeśli już, wiązała się bardziej ze zmianą łatwo dostępnych działań, co skłania mnie do docenienia większej roli „nudgeów”,  lekkich środowiskowych wpływów, oraz ogólnie rozumianej łatwości w rozpoczynaniu działania. Daje to nieco ciekawych pomysłów do „lifetravel” (nazwa robocza) – alternatywnej wersji „zarządzania czasem” nad którą pracuję.


Co z tego: Jeśli chodzi o to co dalej – wzrost produktywności był na tyle duży, że nie widzę możliwości, bym wrócił do dawnych nawyków, jednocześnie nie chcę w pełni zrezygnować z grania, wprowadzę więc pewnie jakieś konkretne ograniczenia w rodzaju „tylko w ten i ten dzień tygodnia”.

Ogólnie był to ciekawy eksperyment i zachęcający do podejmowania innych takich krótkoterminowych testów. Jeśli wymyśle jakieś ciekawe – na pewno przeczytasz o nich na blogu :)


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis