Aborcja jest ok

Szczerze mówiąc, trochę mi trudno uwierzyć, że znowu musimy o tym mówić. Planowałem w tym tygodniu pisać o szkoleniach zdalnych, a w kolejnym o koncepcji osób wysoko wrażliwych (jest prawdziwa, ale w inny sposób niż twierdzą jej promotorzy). Ale widzę, że w internetach powiela się wciąż kilka tych samych bzdurnych argumentów i warto je chyba ostatecznie dobić.

No więc po kolei:

 

 

Abortujemy tkankę, nie „człowieka”, „dzieciątko” czy inne tego typu antropomorfizacje…

Tematyce tego od kiedy mówimy o rozpoczęciu życia/człowieka przyglądaliśmy się już w jednym ze starszych wpisów, odeślę więc zainteresowanych tam. Kluczowa kwestia – do 29-30 tygodnia płód nie jest w stanie nawet odczuwać bólu, co pokazują badania. (Np.  Fetal Pain: A Systematic Multidisciplinary Review of the Evidence JAMA. 2005;294(8):947-954 ) Nie mówiąc tu o jakichkolwiek bardziej złożonych uczuciach czy pragnieniach. Do tego okresu płód jest po prostu tkanką rozwijającą się w macicy kobiety, a jakakolwiek osobowość czy podmiotowość mu przypisywana jest tylko i wyłącznie naszą narracją, skłonnością do antropomorfizacji czegoś, co cech ludzkich nie ma. To naturalny ludzki błąd poznawczy, skłonność do przypisywania celowości, osobowości itp. obiektom ich pozbawionym. Naturalnie robimy to nawet z figurami geometrycznymi, od bardzo młodego wieku potrafiąc tworzyć historie typu „białe kółko chciało podejść do niebieskiego kwadratu, ale zielony trójkąt je wystraszył”. Na sawannie, gdzie dość dużo rzeczy wokół nas chodziło i kminiło jak nas żeżreć, było to całkiem użytecznym przystosowaniem. Niestety dziś może nam mocno szkodzić w trafnej ocenie rzeczywistości.

Ponieważ mówimy o usunięci nic nie czującego zlepka komórek, odpowiada to też na popularnie rzucany argument typu „lewica przejmuje się zwierzętami, a nie przejmuje się abortowanymi dziećmi”. Ano. Bo to nie są dzieci,tylko nie czujące tkanki. Tymczasem zwierzęta którymi zajmuje się lewica czuć już są w stanie. Argument ten miałby sens dopiero, gdyby lewica była przeciwko aborcji u zwierząt, a za aborcją u ludzi. Mimo usilnych starań jedynym źródłem jakie udało mi się znaleźć, które w ogóle próbowało rozważać ten problem, był jakiś artykuł w obskurnym piśmie filozoficznym (a i tam wniosek był taki, że można ew. mówić o jakimś dylemacie w wypadku wyjątkowo późnych ciąż ograniczonej grupy bardziej rozwiniętych ssaków, np. delfinów). Innymi słowy – nikt na poważnie nie wysuwa argumentu pt. „aborcja u zwierząt nie, u ludzi tak”. Bo kryterium różnicującym jest tu po prostu zdolność do czucia. Zwierzęta je mają. Ludzie je mają. Płody do 29-30 tygodnia jej nie mają.

Warto też wskazać, że poza debatą o prawie kobiet do kontroli nad swoim ciałem (jakim cudem to jest debatowalne w XXI wieku!?) nigdzie indziej w prawie nie traktujemy płodu jako istoty ludzkiej. Morderca kobiety w ciąży z trojaczkami nie jest sądzony za mord czterech osób, tylko za mord jednej. Nie wypłacamy 500+ czy innych zasiłków od momentu zapłodnienia. Nie domagamy się alimentów od momentu zapłodnienia. Płód jest traktowany jako podmiot tylko, gdy służy jako pretekst do kontroli nad ciałem i seksualnością kobiet. Co pokazuje, że to nie o płody chodzi, tylko o ograniczenie praw kobiet właśnie.

Życie ponad wszystkim to zasada, której absolutnie nikt nie przestrzega

Nawet gdyby z jakiegoś powodu zignorować powyższe zastrzeżenia i uznać płody pozbawione rozwiniętego układu nerwowego za ludzi, którym przysługuje ochrona życia, to wciąż nie uzasadnia to zakazu aborcji. Możemy bowiem rzucać hasłem o tym, że życie jest najwyższą wartością. Łatwo jednak dowieść, że w praktyce nikt tego hasła nie przestrzega. Żadna z osób czytających ten tekst nie oddała ot tak swojej nerki i dużej części wątroby, jak również paru innych organów, osobom czekającym na przeszczep. Ze względu na brak organów do przeszczepów, część z tych oczekujących zmarło. Gdyby życie było faktycznie najwyższą wartością, takie oddawanie organów byłoby przymusowe i umocowane w prawie. Ale nie jest. Podobnie jak nie jest przymusowe oddawanie całego swojego majątku, poza minimum niezbędnym do przeżycia, do ratowania umierających dzieci w krajach trzeciego świata. Podobnie jak nie mamy zdelegalizowanych papierosów – a przecież na wywołane ich paleniem nowotwory umiera masa osób.

Innymi słowy, w realnym świecie takie rzeczy jak „życie”, „wolność”, „ochrona majątku” czy „wolność słowa” są traktowane nie jako „najwyższe wartości”, a jako kierunki w których w miarę możliwości podążamy. Nie są to sztywne reguły, ale rzeczy, które staramy się brać pod uwagę stanowiąc prawa i budując naszą umowę społeczną. Nawet więc gdyby uzasadnione było traktowanie płodu jako „dziecka, którego życie należy chronić” to ta ochrona wciąż musiałaby być równoważona dbaniem o prawa i wolność kobiety, w której macicy ten płód się rozwija. Te prawa się jednak zupełnie ignoruje w tej debacie, co demonstruje, że nie chodzi w niej o życie, tylko o przedmiotowe traktowanie kobiet jako chodzących inkubatorów.

Jeśli nie zgadzasz się z tą kwestią, cóż, zabierz głos po wstawieniu dokumentów poświadczających oddanie nerki i połowy wątroby do przeszczepu. Kolejka oczekujących na przeszczep rośnie. Do czasu gdy samemu nie jesteś skłonny ponieść takiej ofiary, oczekiwanie jej od drugiej osoby jest czystą hipokryzja.

 

Syndrom postaborcyjny to mit

Z jakiegoś powodu ten mit uporczywie nie chce umrzeć, nawet u w miarę umiarkowanych osób, mimo ton badań pokazujących, że to po prostu ściema. Została wymyślona w połowie ubiegłego wieku przez amerykański ruch na rzecz zniewalania kobiet/pro-life, bez jakichkolwiek podstaw medycznych. Ogromna ilość badań, w tym podłużnych czy systematycznych przeglądów badań jasno pokazuje, że nie ma takiego zjawiska. Kobiety, które przeszły aborcje mają wręcz mniejsze ryzyko jakichś problemów psychologicznych, niż kobiety, które urodziły dzieci, zwłaszcza dzieci z wrodzonymi problemami.  (Np. Abortion and long-term mental health outcomes: a systematic review of the evidence. Contraception. 2008 Dec;78(6):436-50. )

Szczególnie istotnym źródłem informacji na temat psychologicznych skutków aborcji jest tzw. Turnaway Study. Badanie to jest ważne, ponieważ kobiety które decydują się na aborcje i kobiety, które nie podejmują takiej decyzji to typowo nieco odmienne grupy. W pierwszej dużo częściej spotykamy się z trudniejszymi warunkami życiowymi czy finansowymi, albo brakiem wsparcia, niż w drugiej. (Nie znaczy to, że kobiety z wysokim wsparciem społecznym, dobrym stanem finansowym itp. nie decydują się na aborcje, natomiast dzieje się to rzadziej.) Dlatego realna ocena efektów aborcji bywa utrudniona, bo różnice pojawiają się już na poziomie doboru grupy badawczej. Turnaway Study obchodzi ten problem śledząc przez pięć lat losy kobiet którym udało się dokonać aborcji, oraz które próbowały aborcji dokonać, ale odmówiono im tego zabiegu. (Czynnikiem różnicującym był stan zaawansowania ciąży, np. jeśli w danym stanie USA aborcja była możliwa do 12 tygodnia, część kobiet otrzymała zabieg bo zgłosiły się w 11 tygodniu, a inne nie, bo zgłosiły się w 13, porównywano wyniki między tymi dwiema grupami, analizowano też trzecią grupę, kobiet które dokonały aborcji w pierwszym trymestrze.)

Wszystkie wyniki Turnaway Study – kilkadziesiąt opublikowanych artykułów peer review – pokazują, że kobiety które skorzystały z aborcji miały równie dobry lub lepszy stan psychiczny, fizyczny i społeczno-ekonomiczny, jak kobiety którym aborcji odmówiono. Np.

Risk of violence from the man involved in the pregnancy after receiving or being denied an abortion BMC Med. 2014; 12: 144. – kobiety które poddały się aborcji spotykały się z mniejszą ilością przemocy w związku, niż te, które urodziły

Socioeconomic Outcomes of Women Who Receive and Women Who Are Denied Wanted Abortions in the United States Am J Public Health. 2018 March; 108(3): 407–413. – kobiety zmuszone do urodzenia były w dużo gorszej sytuacji społeczno-ekonomicznej, częściej potrzebowały zasiłków, rzadziej pracowały

Mental Health Diagnoses 3 Years After Receiving or Being Denied an Abortion in the United States Am J Public Health. 2015 December; 105(12): 2557–2563. – brak istotnych statystycznie różnic między problemami psychologicznymi u kobiet które dokonały i nie dokonały aborcji (plus nieistotny statystycznie efekt większej ilości zaburzeń u kobiet, którym odmówiono aborcji)

Receiving Versus Being Denied a Pregnancy Termination and Subsequent Alcohol Use: A Longitudinal Study Alcohol Alcohol. 2015 Jul; 50(4): 477–484. – kobiety które dokonały aborcji nie piją więcej w wyniku aborcji (zmuszone do urodzenia piją mniej ze względu na dziecko)

Does abortion increase women’s risk for post-traumatic stress? Findings from a prospective longitudinal cohort study BMJ Open. 2016; 6(2). – brak różnic w zakresie zespołu stresu pourazowego u kobiet, które dokonały aborcji

A, za każdym razem konsekwencje odmowy aborcji były dużo bardziej negatywne, niż konsekwencje aborcji. Dopiero w perspektywie 4-5 lat sytuacja poprawiała się i zrównywała dla kobiet, które były zmuszone do urodzenia.

Omówienie całego Turnaway Study: https://www.ansirh.org/research/turnaway-study

Podsumowując – aborcja nie ma żadnych negatywnych skutków psychologicznych czy zdrowotnych dla kobiet w porównaniu z doniesieniem ciąży. Może mieć natomiast skutki pozytywne, zarówno krótko, jak i długoterminowe. Syndrom postaborcyjny jest po prostu propagandowym mitem.

 

Aborcja jest ok

Część osób ma problem z hasłem „aborcja jest ok”. Odbiera to jako trywializowanie tematu. Tymczasem sens tego hasła jest inny – aborcja jest czymś normalnym. Jest ok – to znaczy jest czymś do czego masz prawo i nie jest niczym wyjątkowym.

Tak, to jest inwazyjny zabieg medyczny. Nikt nie będzie się na niego decydował dla zabawy czy z ciekawości, tak jak nikt nie decyduje się na leczenie kanałowe czy gastroskopię dla zabawy. Jednocześnie jednak nikt nie robi z gastroskopii czy leczenia kanałowego jakiegoś niezwykłego wydarzenia życiowego. Ot, po prostu niezbyt przyjemny zabieg medyczny, ale decydujemy się na niego, bo da konkretne, pozytywne konsekwencje w naszym życiu.

Podobnie wygląda sytuacja z osobami decydującymi się na aborcję. Tyle tylko, że kulturowo (a zwłaszcza religijnie) zrobiliśmy z aborcji coś wyjątkowego. Przynajmniej w ostatnim stuleciu, bo tak do końca XIX wieku nawet kościół katolicki nie miał szczególnych problemów z aborcją (płodu męskiego do 40 dnia, kobiecego do 90 dnia – biorąc pod uwagę brak badań prenatalnych pozwalających na stwierdzenie daty zapłodnienia oraz płci, w praktyce oznaczało to akceptację dla każdej aborcji do ok. 100-120 dnia ciąży). No, z wyjątkiem krótkiego epizodu 1588-1591 gdy przez 3 lata aborcja była przez kościół postrzegana jednoznacznie źle. Przez resztę czasu? Seks oralny był w tej religii uznawany za coś dużo gorszego niż aborcja.

Nasze społeczne podejście do aborcji jest więc obecnie irracjonalne. A hasło „aborcja jest ok” mówi tylko o odrzuceniu tego archaicznego podejścia na rzecz bardziej uzasadnionego. Aborcja jest ok. To normalny zabieg do którego kobiety mają takie samo prawo, jak faceci do badania prostaty. Nie ma tu trywializowania. Jest przywracanie normalności.

 

Zakaz aborcji to w efekcie zepchnięcie do podziemia, ryzykowanie zdrowiem oraz przemoc finansowa wobec ogromnej rzeszy kobiet

Szacuje się, że 80-200 tysięcy kobiet korzysta w Polsce co roku z aborcji. Większość nielegalnie, 10-15% w krajach ościennych. (np. Polish Abortion Tourism). Kilkanaście-kilkadziesiąt procent nie stać na żadną z tych opcji więc rodzi dzieci niechciane, nad którymi nie jest w stanie się efektywnie opiekować, w rodzinach patologicznych. Albo po prostu próbuje popełnić samobójstwo (np. The timing of attempted suicide during pregnancy, Acta Paediatr Hung. 1987;28(3-4):259-60).

Zakaz aborcji nie oznacza, że aborcji nie ma. Nie oznacza nawet, że istotnie zmniejsza się ich liczba. Przynajmniej nie u osób średnio i bardzo zamożnych, które stać czy to na nielegalną aborcję, czy na wyjazd do sąsiednich krajów i aborcję tam. Prawa do aborcji zostały pozbawione jedynie kobiety z rodzin ubogich. Dokładnie te same, które są równolegle oskarżane o „bezmyślne robienie dzieci”.

Zakaz aborcji oznacza natomiast, że kobieta, której coś się stanie w ramach nielegalnego zabiegu nie ma zapewnionego odpowiedniego zabezpieczenia prawnego czy medycznego. Innymi słowy, prowadzi do zbędnego torturowania i cierpienia kobiet bez żadnego realnego uzasadnienia.

 

Argument dodatkowy: Protesty mają mało istotny lub żaden wpływ na przebieg epidemii

Argument, który czasem pada w temacie to wskazanie, że protesty tak, ale nie teraz, bo prowadzą do wzrostu zachorowań w pandemii. Argument ten wydaje się być uzasadniony, duże zgromadzenia ludzi faktycznie mogą być potencjalnie silnym czynnikiem sprzyjającym rozwojowi pandemii. Jak się jednak okazuje – być może ze względu na to, że to zgromadzenia na zewnątrz, co wpływa na stężenie wirusa w powietrzu – realny poziom zagrożenia nie jest specjalnie duży. Badania z wpływu protestów Black Lives Matter – podobnie licznych i zorganizowanych w okresie wzrostu pandemii w USA – pokazały, że wpływ protestów na rozwój wirusa był żaden (The State of the Naton: A 50 State Covid Survey czy Black Lives Matter prostests, social distancing, and COVID-19) lub był minimalny (patrz np. analiza czynników działających w UK).

Oczywiście, jeśli należysz do grupy wysokiego ryzyka lub często wchodzisz z takimi osobami w interakcje (np. mieszkasz z dziadkami), udział w protestach wciąż może być indywidualnym ryzykiem. Nie wydaje się jednak przekładać na globalny wzrost zachorowań.

 

Na razie tyle. Jeśli pojawią się dodatkowe bzdurne argumenty do obalenia, artykuł będzie uzupełniany.

 


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis