Trzecia z czterech części wywiadu n.t. etyki z coachingu, który miałem okazję udzielać. Pierwszą część znajdziesz TUTAJ, drugą TUTAJ.

Etyka w pracy psychologa i coacha
Wywiad z Arturem Królem – coachem i trenerem, absolwentem psychologii Uniwersytetu Warszawskiego

Część 3

Daniel: Powiedz coś więcej o kwestionariuszu, którym sprawdzasz osoby zgłaszające się do Ciebie. Co zawiera?
Artur: „Jaki jest problem klienta?” „Czy uważa, że jest on do rozwiązania konkretnie w jego przypadku?” „Gdyby ten problem zniknął to po czym by to poznał?” To jest dość ciekawe pytanie, ponieważ pozwala wyłapać wiele fantazji na temat problemu. Np. jeśli będę bardziej śmiały to będę wstawał pełen energii. Jedno z drugim nie ma żadnego związku, więc przez takie założenia potrafię zobaczyć czy klient ocenia sytuację realistycznie czy bardziej w sposób fantastyczny.


Daniel: Czy w obowiązku coacha jest ucinać te fantazje przed coachingiem?
Artur: Często tak. Bardzo zdarza się tak, że klient oczekuje, że rozwiązanie jednej rzeczy rozwiąże trzy inne. Najbardziej klasyczny przykład: jak będę pewny siebie to będę też towarzyski. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Znam osoby, które są niepewne siebie, miały terapię w tym zakresie, a są bardzo towarzyskie, bo w ten sposób kompensują swój brak pewności. I odwrotnie, znam osoby, które są bardzo pewne siebie, ale które mają w głębokim poważaniu to czy ktoś chce z nimi gadać, bo czują się komfortowo same i nie mają potrzeby posiadania umiejętności towarzyskich. Wtedy jest to kwestia wyjaśnienia, że coaching może pomóc w każdej z tych rzeczy, ale jedna niekoniecznie pomoże w drugiej.

Jest jedno pytanie w kwestionariuszu, które wpłynęło na to jak klienci podejmują pracę na sesji. Wcześniej miałem część klientów, u których na podstawie kwestionariusza oceniałem, że praca jest na cztery sesje. Tymczasem klient stwierdzał (nie mówiąc mi o tym), że pójdzie na jedną i zobaczy czy mu to pomoże, jak nie to trudno. To jest trochę bez sensu, bo gdybym wiedział z góry, że klient ma pieniądze tylko na jedną sesję to może spróbowałbym zrobić coś innego, pracując szerzej, zamiast głębiej, zadając mu różne dodatkowe ćwiczenia do robienia w domu, co dałoby większe szanse na sukces. Jeśli klient, którego oceniam na 2 – 4 sesje, przychodzi na jedną i oczekuje, że w tym czasie będzie pełna zmiana to nie ma sensu. Więc dodałem pytanie p.t. „Co by było gdyby zmiana wymagała więcej niż jednej sesji, po czym poznasz, że daje Ci to efekty, które zbliżają Cię do celu?”

Pytam też o to, co problem zwiększa i zmniejsza. Pytam się o dotychczasowe próby radzenia sobie z problemem. To między innymi sprawdza czy klient korzystał z usług psychoterapeuty bądź psychiatry. Pytam się o to, czy przyjmuje środki psychoaktywne. Oczywiście jest to poufna informacja, ale na początku kariery miałem sytuację gdzie klient chciał mieć wyobrażenia tak bujne i kolorowe jak kiedyś. Pracowaliśmy trochę, coś tam się zmieniło, ale niewiele. Wtedy jeszcze pracowałem na efekt (idiota ze mnie!). Dopiero trzy tygodnie po wszystkim napisał do mnie, że nie wie czy mi wspominał, ale ma zdiagnozowaną schizofrenię, jest na lekach od kilku lat i chciał mieć takie wyobrażenia, jakie miał wtedy, gdy ich nie przyjmował. Chciał mieć tak żywe wyobrażenia jak wtedy, gdy miał w pełni aktywne napady schizofrenii. No cóż, człowiek uczy się na swoich błędach…


Magda: Najtrudniejsza sytuacja pod kątem etycznym i czy ktoś pomagał Ci ją rozwiązywać?
Artur: Nie miałem takiej sytuacji w kontekście pracy z czymś. To dotyczyło raczej tego jak mam reagować w trakcie sesji. Nie miałem na sesji niczego takiego, co było jakimś dużym wyzwaniem o czym musiałem myśleć czy zrobić a czy b.
Była taka sytuacja, gdy nie pracowałem jeszcze jako coach, a byłem osobą bardziej aktywną na jednym z forów rozwojowych. Pisały wtedy do mnie różne osoby z prośbą o rady. Był chłopak, który pisał do mnie z pytaniami jak może przekonywać swoich rodziców, mówił, że ma problem z ich przekonaniem. Później okazało się, że Ci rodzice trzymali go trochę w złotej klatce, sądząc, że świat jest zły i wredny. Miał chodzić do szkoły, wracać i siedzieć w domu. Napisał do mnie na dzień przed Sylwestrem, że ma dość i jest to kolejny dzień, którego nie może spędzić ze znajomymi ze szkoły, więc myśli o tym, żeby włożyć sobie petardę do ust i odpalić. Mój superwizor parę miesięcy później skomentował tą sytuację mówiąc, że chłopak urwałby sobie tylko żuchwę, ale wtedy tak o tym nie myślałem. Był to poważny problem, a ja nie miałem żadnych danych do tej osoby. Nie wiedziałem kim jest, skąd pochodzi. Nie znałem nawet miasta jego zamieszkania. Pisał do mnie na Gadu-Gadu, znałem tylko nicka. Nie mogłem po prostu wezwać policji -gdybym miał taką opcję, pewnie bym wtedy zrobił. To było jakieś osiem lat temu, więc przy naszym działaniu policji nie było możliwe na czas zidentyfikować po IP jaki to jest chłopak i zareagować.

Zacząłem robić coś w rodzaju interwencji kryzysowej. Na szczęście to pomogło mu się ogarnąć. To było dla mnie wtedy największe wyzwanie w tym zakresie.

Pojawiają się innego rodzaju wyzwania, nie na sesji. W tym momencie jestem na takiej pozycji, że dochodzi do mnie bardzo dużo informacji na temat brudów ze środowiska rozwojowego. Zawsze pojawia się tutaj dylemat, ponieważ nie mogę naruszać prywatności źródeł, które informują mnie o tych rzeczach. Więc pytanie, na ile mogę mówić wprost, a na ile mogę wskazywać, że coś jest problematyczne?


Magda: Czy zawierasz kontrakt w pracy z klientem?
Artur: Tylko w pracy długoterminowej. W krótkoterminowych na początku kilka takich sformułowań na zasadzie „materiały, które tutaj masz dostaniesz po sesji na maila”, „liczę tutaj na szczerość, szczególnie w kwestii tego, czy ćwiczenia działają”, wyjaśniam też powody takiego podejścia: np. miałem osoby, które udawały, że ćwiczenie działa, bo nie chciały mi robić przykrości. A dla mnie to, że dane ćwiczenie nie daje efektu często stanowi konkretną, przydatną informację odnośnie tego, co dalej zrobić, potrafi to być bardzo diagnostyczne. Informuję też klientów przy umawianiu sesji, że odwołanie sesji na później niż 36 godzin przed spotkaniem może skutkować naliczeniem kosztów.


Magda: A czy nie jest tak, że niespisanie kontraktu może np. powodować, że klient nas „wciąga” w bieżące problemy? Umawiamy się na konkretną rzecz, a przy okazji „wychodzą” inne rzeczy.
Artur: Jeśli zostanie czas po pracy, którą on mi wysłał w ankiecie przedsesyjnej, to nie ma sprawy. Ale zazwyczaj pracuję z klientem, który przychodzi do mnie z konkretnym problemem, od razu nakierowuję bardzo mocno na to z czym klient przychodzi. Mam też dosyć duże stawki, zwłaszcza przy współpracy krótkoterminowej, w związku z czym przy tego rodzaju pracy klienci są na tyle zdeterminowani, że „Ok – pracuję z tym, a nie kombinuję by pracować z czymś innym”.


Magda: Czy jest coś w kodeksach albo nawet powszechnym myśleniu o etyce z czym się nie zgadzasz? Wiem, że „po pierwsze nie szkodzić”. Czy coś jeszcze?
Artur: „Po pierwsze nie szkodzić” w tym znaczeniu, że jakakolwiek interwencja, która może wywołać zmiany, automatycznie niesie ze sobą pewne ryzyko – zawsze jest bilans zysków i strat. Akurat w części przypadków tej pracy, większość narzędzi można łatwo odwrócić, modyfikując proces, który zaszedł i uzyskać inne zmiany.

Natomiast jest podejście do etyki, które mi przeszkadza. To podejście pt. „traktujemy ludzi jako nieetycznych drani, których tylko nasz kodeks uczy, jak mają postępować”. Zamiast dać wskazanie: „Zachowuj się przyzwoicie. To są możliwe sytuacje, gdzie mogą być problemy. Być może podasz własne, o które możemy uzupełnić tę strukturę”. Chodzi o to, by sugerować rozwiązania tam, gdzie coach może trafić na trudny wybór. Bardziej widzę taki sens kodeksu etycznego niż związek haseł, które … no cóż, są tylko hasłami. Jak ktoś jest draniem, to i tak będzie draniem. Jak ktoś jest uczciwy, to ten kodeks mu niczego nie da. Bardziej jest to kwestia podejścia niż konkretnych zasad.

Jest jeszcze jedna rzecz, z która się nie zgadzam. Nie wiem, czy zawsze to się pojawia w kodeksach etycznych coachingowych. W niektórych na pewno. To jest ta ślepy, głupi, absurdalny kult „czystości coachingu”, założenie „Jak się umawiam z klientem na coaching, to robię coaching”. Na serio widziałem wypowiedzi, które można by tak dokładnie określić. Wydaje mi się, że jednak ważniejsze jest umówienie się z klientem na efekt, po który przychodzi. Oczywiście są jednostki, które chcą się tylko dowiedzieć „co to jest ten coaching” i przetestować. Natomiast większość osób nie przychodzi do coacha, przychodzi do kogoś, kto pomoże im rozwiązać jakiś problem. I ich naprawdę nie interesuje czy to będzie rozwiązane przy pomocy coachingu czy tańca deszczu. Interesuje ich to, że kiedy wyjdą z tej sesji i będą mieć w swoim życiu to, żeby ten problem się nie przejawiał albo żeby jego konsekwencje były mniejsze. Skupianie się na czystości metody zamiast na tym, po co przychodzi klient, jest moim zdaniem nieuczciwe.


Daniel: Czy prowadzisz dokumentację sesji z klientami w razie jakichś pozwów, żeby po prostu wiedzieć i móc się odnieść do zarzutów?
Artur: Przez czas pracy – tak. Natomiast po pewnym czasie od pracy (pół roku – osiem miesięcy) usuwam maile, gdzie wysyłałem klientom ćwiczenia, żeby nie wiedzieć z czym z nimi pracowałem. Usuwam też kwestionariusze dotyczące tego, z czym podejmowałem pracę, żeby też za bardzo nie pamiętać.  Mam o tyle wygodnie, że mam krótką pamięć do ludzi, więc gdybym się mijał z klientem na ulicy, to musiałbym się zastanowić czy z nim pracowałem czy nie. To akurat uważam za dobre, bo wychodzę z założenia, że akurat w takiej roli, przy takim tabu psychoterapii i pomocy psychologicznej w ogóle, jakie panuje w Polsce, witanie się jako pierwszy z klientem może go narazić na nieprzyjemności. Więc jeśli ktoś chce się ze mną przywitać z przyjemnością porozmawiam, postaram się przypomnieć sobie, o co chodziło. Natomiast nie zaczynam przywitania sam. Poza tym jest też kwestia tego, że większość sytuacji jest do siebie bardzo podobnych – 9 na 10 przypadków braku pewności siebie czy 9 na 10 przypadków nieszczęśliwego zakochania ma tę samą strukturę i przejdę przez podobne elementy niemal u każdego klienta. 1/10 będzie miała coś innego, ale przy tych rzeczach, których robię, często jestem w stanie, nie pamiętając sesji, przewidzieć „ok, no to pewnie zaczęliśmy od tego, później było to, potem to albo to, a potem … to robiłem od około 2012, czyli już wtedy zastosowałem tą metodę”. Bo to w większości przypadków proces się powtarza, jest to pewnego rodzaju schemat. Wiem, że jakby znosi podejście „traktujmy ludzi jako indywidualne jednostki itd.” I zgadzam się z tymi jednostkami, ale mamy jednak mniej więcej ten sam hardware, mniej więcej ten sam mózg, mniej więcej te same sposoby działania. I o ile treść może się różnić, o tyle na poziomie procesu będą się powtarzały konkretne struktury.


Daniel: Czy zdarzyło Ci się, że klient złożył reklamację po coachingu? Co wtedy zrobiłeś?
Artur: Zdarzyło mi się, że ktoś pisał, że to nie działa. Dosyć często okazywało się po moim zapytaniu, że osoba nie wykonywała ćwiczeń. Raz miałem klienta od altmedu (wspominałem o nim wcześniej), który opisał sytuację na swoim blogu, na co ja zareagowałem „wiesz – szkoda, że nie pisałeś, bo może mógłbym Ci coś zasugerować, doradzić, jak to robić itd.”, ale generalnie spotkałem się z dużą niechęcią. Nie miałem takiej typowej sytuacji „ok, to nie działa, robię wszystko jak trzeba, ale nie ma efektów”. Jeśli byłaby taka sytuacja, to ja przede wszystkim kieruję się tym, co robiłem na sesji. Staram się być bardzo jasny w kontekście swoich obietnic. Piszę wyraźnie na stronie, że nie mogę gwarantować wyniku, bo to jest praca z żywym człowiekiem, żywym organizmem. To nie jest naprawa samochodu. Tak samo jak lekarz nie może zagwarantować, że minie ból, tak samo terapeuta nie może zagwarantować wyniku. Natomiast staram się oceniać swoje szanse i możliwości, czy mogłem pomóc czy nie. Czasami mam wrażenie „ok, niewiele zdziałałem na sesji”. Zdarza mi się na koniec sesji zaproponować „Wiesz co, płacisz mniej” jeśli ja sam nie jestem z sesji zadowolony. Nie jest to zbyt często, ale gdy się zdarza to daję taką możliwość. Jeśli chodzi o typowe reklamacje, to w przypadku coachingu nie miałem takich sytuacji. Miałem sytuację kiedy ktoś odwoływał sesję przed terminem 36 godzin, kiedy miałem taką informację na stronie i w cenniku, ale nie wysyłałem jeszcze mailowych informacji o tym. I wtedy raz czy dwa zdarzyło się, że oczekiwałem uiszczenia opłaty, a cześć osób twierdziła, że nie bo niby dlaczego? Natomiast to były pojedyncze sytuacje. Nie zawsze też policzę klienta, który sesji nie odwołał, a na nią nie przybył, bo nie wszystko da się przewidzieć. Miałem klienta, któremu zepsuł się samochód w drodze z Krakowa do Warszawy. Wtedy mogę go policzyć za koszta sali, bo je ponoszę, ale nie będę go liczył za sesję, bo wypadki chodzą po ludziach. Zdarzają się też niestety sytuacje w drugą stronę. Ja akurat tego nie miałem, ale znam osoby, gdzie rodzic wynajął sesję dla dorosłego dziecka, a dziecko w dniu sesji nagle stwierdziło, że leci do Francji czy Belgii do pracy. I rodzic wraca do domu, a tam liścik z pożegnaniem.


Magda: Co powinno się zrobić, jeśli zauważmy, że zaczynamy angażować się emocjonalnie w problem klienta? Czasami trudno jest się zdystansować, ale trudno jest też przerwać pracę, szczególnie jeśli mamy do czynienia z jakimś skomplikowanym problemem.
Artur: Superwizja i przyjrzenie się temu, praca nad sobą. Oczywiście po sesji. Na sesji próbować po prostu dotrwać do końca sesji, ogarnąć to jakoś i działać dalej. Z biegiem czasu jest łatwiej, bo im lepiej, im więcej sytuacji widzisz to mniejsze rozważania. Ja miałem to szczęście czy tego pecha, że miałem na początku tego „klienta”, który o mało co się nie zabił. Niedługo potem pracowałem z chłopakiem, który został zgwałcony, co też było ciężką sesją, bo mówiącą bardzo negatywnie o ludzkości jako grupie. Większość takich ciężkich rzeczy miałem okazję „zaliczyć” na początku, przynajmniej w ramach rzeczy, które się mogą trafić na coachingu. Wiem, że w przypadku psychoterapii mogą się jeszcze gorsze rzeczy pojawić. Raczej się nie zdarzają u mnie na sesji sytuacje typu molestowanie czy inne tego typu rzeczy, które by były bardzo trudne emocjonalnie.


Daniel: Dopytam o podejście bardziej procesowe. Czy uważasz, że mimo wszystko da się zaangażować w problem, jeśli pracuje się na samym procesie?
Artur: Jakiś konkret zawsze jest. Jak przyjdzie do mnie klient, który bardzo cierpi, to będą wychodziły jakieś „treściowe” elementy tego cierpienia. Ja będę jednak przerywał i wychodził z treści, bo klient często skupia się na treści, gdy chce być dobrze zrozumiany. Będę ciągnął klienta w stronę procesu – „ok, dobra – a co się działo w Twojej głowie?” Natomiast elementy treściowe też na pewno będą, nie da się tego uniknąć. Zawsze się trochę o kliencie dowiesz…

Ostatnia część wkrótce.


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis