Jakiś czas temu napisała do mnie czytelniczka z prośba o poradę. Pewien jej znajomy wykazywał ewidentnie problematyczne zachowania, jednocześnie ewidentnie nie chciał pomocy w poradzeniu sobie z nimi. Co mogła zrobić, co mogłem zasugerować? Chciała mu pomóc.

Moja odpowiedź brzmiała: tak długo, jak długo taka osoba nie chce pomocy, działania nie mają większego sensu. Nie da się nikomu pomóc na siłę. Wiem, że to trudne, ale trzeba się z tym pogodzić.

pusc

Przyznam, sam miewam z tym duże kłopoty.

Przejrzałem sobie ostatnio kilka archiwów facebookowych rozmów i zdałem sobie sprawę, że bardzo często miałem zdumiewająco powtarzalne wzorce zachowań. Zgadzałem się na zachowania mocno nieprzyjemne, nawet chamskie, licząc, że może kiedyś taka osoba w końcu się ogarnie. Racjonalizowałem, tłumaczyłem, że ktoś jest impulsywny albo młody. Jeśli nawet stawiałem granice, to zwykle akceptowałem ich przekraczanie. Nie potrafiłem odpuścić, skreślić danej osoby i posłać jej na drzewo.

Podobnie zresztą w wielu otwartych dyskusjach i z podobnych powodów. Zawsze miałem gdzieś nadzieję, że jest jakiś sposób, jakaś kombinacja słów i argumentów w końcu do takiej osoby dotrze. W końcu ludzie są racjonalni!* Jeśli więc tylko znajdę jakiś sposób, to zdołam do takiej osoby dotrzeć.

Fakt, w dyskusjach jest trochę łatwiej mi się od tego odciąć. W publicznych dyskusjach wiem, że dyskutuję bardziej pod neutralnych obserwatorów, bo dysonans poznawczy i kilka podobnych zjawisk będą skłaniały dyskutantów do utwierdzania się w swoich postawach. Jednak i tutaj zdarza mi się wpaść w taką chęć dotarcia do drugiej osoby, pomocy jej w zrozumieniu, dotarcia do niej.

*Logicznie wiem, że to nieprawda, ale emocjonalnie chciałem tak myśleć. Wciąż chcę, ale powoli zaczynam chyba od tego odchodzić, na szczęście.


Oczywiście, w praktyce taka chęć zwykle jedynie zraża drugą osobę. Równie oczywiste jest to, że to „kiedyś” z „kiedyś w końcu się ogarnie” nigdy** nie nadchodzi.

**No, prawie nigdy, zdarzają się wyjątki, ale są one skrajnie rzadkie…

Jednocześnie naprawdę nie jest łatwo tak zostawić. Jest to, niewątpliwie, jakaś forma manii wielkości – branie odpowiedzialności za inne osoby, także takie, które tego nie chcą (czy potrzebują, to już inna kwestia). Bo skoro widzę, że przydałaby im się pomoc, skoro jestem w pozycji w której potencjalnie mógłbym pomóc, to znaczy, że jestem odpowiedzialny, żeby pomóc.

Nie. Nie znaczy.

Ale zaakceptowanie tego jest trudne.


Gdy o tym teraz myślę, jest to dla mnie temat tym ciekawszy, że w pracy zawodowej nie mam z tym kłopotów. Nauczyłem się już, że gdy zależy mi na pomocy klientom, to moje efekty są dużo gorsze – bo jestem mniej elastyczny i zbyt zabieram przestrzeń klientowi. Dlatego nauczyłem się odpuszczać i jest to jeden z najcenniejszych zasobów w pracy z drugim człowiekiem. Jest to również powód, dla którego lepiej jest nie pracować coachingowo z rodziną czy przyjaciółmi. Tam jest po prostu dużo trudniej odpuścić, dużo ciężej przestać być przywiązanym do wyników.

Dla mnie jest to ewidentnie projekt na przyszłość, coś czego będę chciał się pilnować – łatwiejsze zostawianie ludzi samych sobie w takich sytuacjach. Stawianie granic i jeśli ktoś nie chce ich przestrzegać, kończenie takiej relacji. Jestem pewien, że nie raz mi to nie wyjdzie tak czy tak ;) ale przynajmniej będzie to kierunek, w którym mogę zmierzać.

A jak u Ciebie? Czy potrafisz zostawiać ludzi samych sobie? Czy dopiero potrzebujesz się tego nauczyć?



Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis