Kończąc cykl Metafory w Polityce, chciałem przyjrzeć się temu, jak te kwestie wyglądają na naszym rodzimym poletku. Jakie są polskie metafory w polityce?
Z góry uprzedzam, że modele te są zdecydowanie mniej usystematyzowane niż Lakoffowskie – on pracował nad nimi ładnych kilkanaście lat, moje są efektem dużo krótszych prób zaadaptowania ich do naszych warunków.
W poprzednich częściach cyklu mówiliśmy o tym, że główne metafory w polityce amerykańskiej to „Państwo jako rodzina autorytarna/ metafora surowego ojca” oraz „Państwo jako rodzina wspierająca„. W polskiej polityce te metafory jednak się nie sprawdzają, a przynajmniej nie do końca. Jest tak prawdopodobnie dlatego, że w okresie, w którym kulturowo wykształcały się takie, a nie inne metafory, państwa polskiego tak naprawdę nie było. Praktycznie przez cały czas mieliśmy nad sobą obcą władzę i nauczyliśmy się myśleć o niej, jako o kimś/czymś zewnętrznym. Wciąż traktujemy państwo jako rodzinę, ale jest to rodzina niepełna. Rodzina, w której zamiast ojca (wspierającego lub surowego) jest ojczym – ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Państwo to ojczym
Dla dużej części Polaków, państwo to coś obcego, zewnętrzna władza, która zawłaszczyła sobie kraj (matkę), ale której nie należy ufać. Najlepiej, by trzymało się od obywateli (dzieci) z daleka, ew. wspierało jak potrzebują pomocy, zapewniało ochronę (chciało się być ojcem? to niech ma!), ale zdecydowanie niczego nie narzucało.
Bo nie ma prawa. Bo nie jest prawdziwym ojcem, który miałby do tego prawo.
Dlatego właśnie najwyższy poziom zaufania społecznego mają u nas ci politycy, którzy odbierani są w roli „dobrego, odległego wujaszka”. Takiego bardziej odległego mężczyzny, który czasem rzuci jakiś dowcip, da jakiś prezent, nawet czasem się nieco ośmieszy, tak by nie stanowił zbytniego zagrożenia, ale przede wszystkim trzyma się swoich spraw i nie wtrąca się w nasze. No bo nie ma do tego prawa i niech mu się nie wydaje, że ma.
Z tego podejścia wynika oczywiście szereg dalszych konsekwencji:
– Państwo to coś obcego, podział na „ich” i „nas” jest bardzo wyraźny.
– Państwo można oszukiwać i pozostać uczciwym człowiekiem, bo przecież uczciwy to taki, który nie oszukuje „nas”. „Ich” można. To bardzo wyraźna różnica między nami, a państwami anglosaskimi czy nordyckimi, gdzie jak ktoś oszuka na podatkach, to przedstawia się to jako „oszukał podatnika” (czyli każdego innego obywatela). U nas „oszukał fiskusa” albo „oszukał państwo” – kogoś obcego. Luzik.
– Współpraca z państwem jest podejrzana, bo przecież to „oni”, więc jak z nimi się dogadujesz, to przestajesz należeć do „nas”. Działania zgodnie z „nimi” a przeciw „nam”, np. zgłoszenie do urzędu kogoś łamiącego przepisy sanitarne czy bezpieczeństwa, są moralnie naganne, są zdradą.
– Państwo ma wobec nas zobowiązania, my nie mamy wobec niego żadnych – skoro chce się pchać do roli ojczyma, to niesie to ze sobą zobowiązania, natomiast my nie dopraszaliśmy się takiej osoby w naszym życiu, więc czemu my mielibyśmy mieć jakiekolwiek zobowiązania? Cokolwiek zrobi dobrze, to był jego psi obowiązek, a i tak było to za mało.
Jak widać, jest to z natury układ mocno konfliktowy i niesymetryczny. Będzie rodził konflikty, bo po prostu nie ma innej opcji. Rozwiązaniem – ale przygotowanym na lata – byłoby przekonanie obywateli, że ten „ojczym” nie jest kimś obcym, że razem mogą tworzyć rodzinę. To trudne zadanie nawet w fizycznych rodzinach, a co dopiero w metaforycznych? Wymaga przede wszystkim dużo dialogu, a tego, mam wrażenie, mocno brakuje. Zamiast tego są dwa dominujące nurty.
Model heroicznego ojca
Prawicowy (w rozumieniu polskiej prawicy) model rodziny startuje z perspektywy „państwo to ojczym”, ale kontrastuje tego „fałszywego ojca”, tego uzurpatora prawdziwej władzy, z wyidealizowanym obrazem „prawdziwego ojca” – zmarłego lub wygnanego. Zwolennicy takiego ujęcia stawiają siebie albo w roli najstarszego syna, który będzie kultywował chwałę ojca i gdy zyska dość siły, wygna „uzurpatora” przywracając rodzinie moralną czystość, a w efekcie dobrobyt.
Model ten jest adaptacją klasycznego modelu surowego ojca, ale z zastrzeżeniem, że tego ojca obecnie nie ma -bo rządzi ojczym. Prowadzi to do istotnych modyfikacji w kilku obszarach. Przede wszystkim sukces życiowy, który za władzy surowego ojca faktycznie byłby pochodną moralności i dyscypliny, teraz nie może taki być. Surowy ojciec ma bowiem monopol na moralność, tak więc jeśli ktoś obecnie osiągnął sukces, to musiał to zrobić w niemoralny sposób, zdradzając „nas” i wchodząc sojusz z uzurpatorem. Rola uzurpatora jest tu elastyczna – czasem jest nim Rosja, czasem Unia Europejska, czasem „wielka światowa finansjera”, „żydokomuna”, „masoneria”.
Zresztą, kto powiedział, że ma być tylko jeden ojczym? Wielu może krzywdzić matkę Polskę!
Dlatego właśnie „starszy syn” musi okazać siłę i moralność, odzyskać władzę w rodzinie, wyzbyć się zdrajców i osób spaczonych wpływem uzurpatora (lub je odpowiednio reedukować).
Innymi słowy – w moralnym państwie, państwie gdzie włada moralność surowego ojca, sukces będzie faktycznie nagrodą za moralność i wtedy będzie można odnieść wszelkie zasady płynące z modelu surowego ojca. Obecnie i w etapie przejściowym sukces jest jednak sygnałem niemoralności i współpracy z „obcymi”. Takie osoby należy więc ukarać a ich niecnie zdobyte dobra zarekwirować i rozdysponować między moralnych i za swoją moralność cierpiących.
Swoją drogą, model ten bardzo ładnie wyjaśnia popularność „zagrań z przodka” (dziadek w Wermachcie, Resortowe Dzieci, itp.) po prawej stronie sceny politycznej. Dla centrum czy lewicy te zagrania nie mają większego znaczenia, ale w metaforze heroicznego ojca doskonale podkreślają niemoralność oponentów.
Model dobrego ojczyma
Centrum podchodzi do tych kwestii nieco inaczej. Tam również funkcjonuje model ojczyma, ale jest to model dobrego ojczyma, ojczyma, który chce zadbać o wszystkie (nie)swoje dzieci. Traktuje je z pewną pobłażliwością i protekcjonalnością, to w końcu dzieci, a dorosły wie lepiej. To oczywiście wspomniane dzieci frustruje i skłania do wielu zachowań typu „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Nikt nie lubi czuć, że patrzy się na niego z wyższością i ludzie mają tendencję do buntu przeciwko temu.
Ten ojczym bywa również miejscami zbyt pobłażliwy i słaby, co skwapliwie wykorzystują zwolennicy „modelu heroicznego ojca” z ich surową moralnością.
Dobry ojczym powinien być przede wszystkim niewidoczny, nie narzucać się specjalnie, nie wymagać za dużo. Jest tu pewien paradoks, bo w zasadzie powinien reagować raczej na kryzysy, ale też jego odpowiedzialnością jest to, żeby kryzysów nie było, dlatego często brak jakichkolwiek wieści n.t. tak postrzeganego rządu będzie prowadził do wzrostu jego popularności, a przynajmniej zaufania do niego.
Taki ojczym bywa postrzegany trochę jako dobroduszny frajer, ktoś, od kogo można cwaniactwem wszystko uzyskać – co bywa skwapliwie wykorzystywane. W końcu to wciąż „on”, ktoś „obcy”.
Wspierającemu ojczymowi brakuje też zwykle ikry, czegoś ekscytującego, przez co ludzie często się nim po prostu nudzą.
Jest to więc model rodziny wspierającej, ale model wykazujący dużo większy dystans państwa do obywateli, niż w amerykańskim odpowiedniku. Tak, jesteśmy rodziną wspierającą, ale pamiętajmy kto jest kim, kto zajmuje jakie stanowisko. Dlatego np. centrowy prezydent lub premier w Polsce nigdy nie zademonstrowałby takiego dystansu do siebie, jaki zademonstrował wielokrotnie np. Obama. Bałby się utraty tych strzępków autorytetu, które ma jako ojczym.
A gdzie w tym wszystkim lewica?
Patrząc na powyższe opisy mamy prawicę (PiS, Ruch Narodowy), mamy centrum (PO), mamy bezpośrednie przeniesienie modelu surowego ojca z USA (Korwiniści), ale gdzie jest lewica?
Krótka odpowiedź jest taka, że jej nie ma. Że tą rundę po prostu do cna przegrała. Dała się uwiązać w metaforach prawicy i w jej metaforyce surowego ojca, w dyskusji o moralności z tej perspektywy. I do czasu gdy nie wykształci własnej metaforyki, własnego wyrazistego przekazu, nie ma najmniejszych szans na dotarcie do mas.
Na pewno nie pomaga też lewicy fakt, że SLD konceptualnie wręcz uwiązane jest z ideą ojczyma i to tego najgorszego sortu. W jakimś sensie ta partia musi się skończyć jako główna na lewicy, zanim możliwa będzie tu wyraźna zmiana.
Krótkotermionowo próbował tu coś zrobić Palikot, uderzając w metaforę zbuntowanego nastolatka. Jednak stał się zbyt powtarzalny i przewidywalny, za mało popisowy by utrzymać tą grupę, która szybko znalazła sobie nowych i nowych/starych idoli (Korwina, który w końcu zdołał, przynajmniej na chwilę, zgromadzić wokół siebie również tą grupę wyborców, oraz Kukiza do której uciekła ona obecnie). Nastolatek, jak to nastolatek, szybko się nudzi, zmienia zdanie i potrzebuje nowych podniet.
To powiedziawszy, sądzę, że lewica nie powiedziała w Polsce jeszcze ostatniego słowa. Różnego rodzaju ruchy obywatelskie czy takie osoby jak Robert Biedroń robią nam całkiem solidne podwaliny pod nowy model, który mógłby stać się bardzo popularny, bo dotyczy tej jednej rzeczy, którą wszystkie inne ignorują. Model „ojczyma-partnera”, czyli prób komunikacji z obywatelami na zasadzie dialogu.
Jeśli im to się uda, sukces w wyborach mają niemal zapewniony.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: