Przeważająca większość osób na tym świecie wierzy w zasady – ale tylko pod warunkiem, że odnoszą się do innych osób. Odnośnie siebie samych… Cóż, woleliby, żeby nie obowiązywały. Żeby ich nie było. Żeby dało się je jakoś obejść. Nie chodzi mi tutaj o duże zasady moralne, typu „nie kradnij” czy tym bardziej „nie zabijaj”, ale o klasyczne zasady przyczynowo-skutkowe, które pojawiają się w codziennym życiu.  Zasady typu „jeśli chcesz stracić na wadze, jedz mniej i ruszaj się więcej”. Albo „jeśli nie masz pieniędzy, przede wszystkim ogranicz wydatki i zacznij szukać możliwości zwiększania przychodów.”

Te zasady ludzie próbują obchodzić, tak na codzień. Bo w odróżnieniu od „nie zabijaj”, któremu rzadko musimy przeciwdziałać, takie proste zasady pojawiają się na codzień i na codzień, często wielokroć w ciągu jednego dnia, trzeba się ich trzymać. A to nie jest takie proste.

Stąd samousprawiedliwianie się i „wyjątki” od reguł, które sobie stawiają („Tylko ten jeden raz”, „Jestem tak zmęczony po pracy, jeden batonik nie zaszkodzi”, „Chyba zasłużyłem na jakąś nagrodę”, itp.)

Stąd oczekiwanie, że inni zaakceptują takie wyjątki i usprawiedliwienia („Przepraszam za spóźnienie, zaspałem bo do rana pracowałem nad ważnym projektem.”)

Stąd również popularność wszelkiej maści diet-cudów, cudownych metod (najlepiej pasywnego!) zarabiania pieniędzy i innych podobnych rozwiązań. Cała działka „life-hackingu” a’la Tim Ferriss, tak modna w ostatnich latach, opiera się właśnie na tym pragnieniu obejścia/złamania zasad i w oparciu o nie jest sprzedawana.

Powiedziałbym wręcz, że w moim doświadczeniu to „obchodzenia zasad” dotyczą te przekonania i podejścia, których ludzie najbardziej kurczowo się trzymają,  najbardziej agresywnie reagują na informacje zwrotne z nimi związane, itp.

Sęk w tym, że koniec końców nie da się obchodzić zasad. A przynajmniej nie da się tego robić w powtarzalny sposób. Znajdą się jednostki, dla których przez czysty przypadek, przez łut szczęścia, obejście zasad zadziała raz, czy nawet kilka razy. Jednak patrząc długoterminowo, opieranie się na obchodzeniu zasad jest strategią skazaną na porażkę. Koniec końców, żeby dokonać zmian, trzeba zaakceptować pewne zasady, trzeba zrozumieć, że nie ma „magicznej pigułki”, która wszystko rozwiąże. Trzeba również uświadomić sobie, że wymówki i usprawiedliwienia nie mają sensu – nie, jeśli chcemy coś faktycznie osiągnąć.

W rozwoju osobistym są w zasadzie dwa główne podejścia do tematu oraz jedno „hybrydowe”.

Pierwsze podejście – od którego zalicza się tak na oko jakieś 90% materiałów rozwojowych – to podejście p.t. „mamy dla ciebie cudowny sposób na obejście zasad w dziedzinie X”. Oczywiście, jak to zwykle bywa, cudowny sposób nie działa, ale nie zniechęca to klientów, tak jak nieskuteczność jednej diety cud nie zniechęca osób ją stosujących do diet-cud w ogóle.  Zamiast zaakceptować zasady i wziąć się do pracy nad sobą, takie osoby szukają kolejnego cudownego rozwiązania i jeszcze kolejnego. Niektórzy co bardziej przedsiębiorczy guru rozwojowi wychodzą im na przeciw tworząc kolejne materiały doradzające jak „lepiej” korzystać z ich pierwotnego produktu, w efekcie sprzedając dokładnie ten sam materiał kilka, albo i nawet kilkanaście razy. Mój podstawowy problem z tym podejściem jest prosty – utrzymuje ono ludzi w ich problemach, zamiast ich z nich wyciągać. Co gorsza, jeśli już kogoś zniechęci, to zniechęca zwykle do danej dziedziny w ogóle. Innymi słowy, człowiek zmęczony dietami-cud nie zrezygnuje jedynie z diet cudów, zwykle zrezygnuje z odchudzania w ogóle. Jednocześnie jestem świadomy prostej, podstawowej zalety tego podejścia – łatwo je sprzedać, bo jest tym, czego ludzie chcą.

Podejście drugie jest zdecydowanie mniej popularne – to podejście mówiące „zasady są, nie ominiesz ich, tu masz narzędzia, które pozwolą Ci łatwiej się do nich dostosować”. To nie jest przekaz, który ludzie chcą usłyszeć. Mając do wykopania gołymi rękoma dół, wolą usłyszeć opowieść o dżinie, który za nich ten dół wykopie („O, a przy okazji może chciałbyś kupić lampę, akurat mam taką jedną?”) niż dostać łopatę czy nawet koparkę. To sprawia, że sprzedaż takich materiałów rozwojowych jest trudniejsza.  Z drugiej strony przynosi też większą satysfakcję, bo ludzie, którzy je kupują, zwykle również z nich korzystają i realnie zmieniają swoje życie. Daje to również lepszą podstawę dla długoterminowego funkcjonowania na rynku. To podejście zdecydowanie mi bliższe emocjonalnie i biznesowo. Nie walcz z zasadami, ale poznaj je dokładnie, zrozum ich strukturę i zacznij je wykorzystywać dla siebie.

W końcu podejście „hybrydowe” – obiecywanie magicznych rozwiązań, a sprzedawanie skutecznych działań. Tu przykładem jest dla mnie np. wspomniany Tim Ferriss, którego np. dieta z „4 godzinnego ciała” jest sprzedawana jako „cudowne rozwiązanie”, a w praktyce jest po prostu dość znaczącą (i w zasadzie dożywotnią, czego już w reklamach nie ma ;) ) zmianą trybu odżywiania. Zmianą, która niewątpliwie wymaga pewnej pracy, zdecydowanie większej pracy niż typowe „magiczne pigułki”, ale za to mogącą dawać wyraźnie lepsze efekty. A jednocześnie zawiera ona element „magicznej pigułki” w postaci „dnia oszustwa”, podczas którego można objadać się czym tylko się chce. To podejście łączy zalety i wady powyższych dwóch. Lepiej się sprzedaje niż drugie (choć gorzej niż pierwsze), ale z drugiej strony pojawiają się tu choćby kwestie etyczne odnośnie obietnic niemożliwych do zrealizowania.

Oczywiście, temat zasad jest dużo szerszy i dopiero zaczęliśmy go poruszać. Kolejne części tego cyklu – niedługo :)

 


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis