Edit 2015: Jako, że nieco męczy mnie odpowiadanie po 50 razy na te same hasła: moi drodzy, jestem psychologiem, magisterkę robiłem na UW. Jeśli chcecie mi zarzucać „brak wiedzy psychologicznej”, to doceniłbym, gdybyście byli te zarzuty w stanie podeprzeć przynajmniej kilkoma publikacjami z pism typu peer review (jeśli nie wiecie co to, przeczytajcie np. ten wpis). Wiem, że dotyczy to niewielkiej grupy osób wkręconych w Murphy’ego i przekonanych, że lektura kilku poradników wystarczy im jako całe kompetencje w zakresie psychologii, ale na serio – nie wystarczy. A ja wolałbym oszczędzić nieco czasu na odpowiedzi takim osobom :)
To powiedziawszy: ruszamy ;)
Potęga Podświadomości
Czasami zastanawiam się, skąd w Polsce wziął się ten cały fenomen Murphy’ego (tego od Podświadomości, bo fenomen tego od Praw Murhpy’ego rozumiem doskonale ;) ).
Na zachodzie jego książki były w miarę popularne, ale bez żadnych fajerwerków. U nas natomiast wychowało się na nich całe pokolenie ezoteryków i rozwojowców. Naprawdę nie wiem czemu, podejrzewam, że po prostu dlatego, że nic innego nie było na rynku…
Pisanie n.t. książek, które stanowiły dla ludzi wstęp do ich obecnego światopoglądu jest pewnym wyzwaniem. Chodzi o to, że mamy tendencję do pewnego mitologizowania takich książek, przypisywania im ogromnych mocy, no i do najzwyklejszego w świecie sentymentu. To stara, archetypowa historia – młodzieniec znajduje magiczny przedmiot i za jego pomocą staje się mężczyzną. Podważanie mocy przedmiotu bywa w takiej sytuacji trudne, nawet gdy na to bezpośrednio zasługuje. Ludzie nie chcą, by grzebać im w mitach na temat przeszłości.
Czasem jednak trzeba to zrobić, tak jak tutaj.
Potęga Podświadomości jest bowiem jedną z najgorszych pop-psychologicznych papek, jakie można znaleźć na rynku.
Książka wręcz roi się od błędów, wymysłów nie mających nic wspólnego z faktami i trafiającymi do popularnej wyobraźni, a nie odnoszących się do tego, jak wygląda faktyczne działanie mózgu czy np. hipnozy. Można w niej znaleźć całą masę powtarzanych bezrefleksyjnie mitów rozwojowych.
A przy tym opiera się na podstawowym, błednym założeniu – na istnieniu podświadomości.
Nie ma czegoś takiego jak podświadomość.
Są liczne oddzielne procesy neurologiczne, które zachodzą poza obrębem świadomości, ale nie ma jakiejś jednej, unifikującej wszystko podświadomości, z którą można pracować.
Stosując analogię do firmy jako człowieka i prezesa firmy jako świadomości – nie mówimy w korporacji o nieprezesowości, czy podprezesowości jako o jakimś jednym bycie, z którym możemy pracować, czy komunikować się. Mamy oddzielne działy, poszczególnych ludzi w tych działach, dostawców firmy, klientów, itp. Ale to cały szereg oddzielnych procesów, a nie jeden wielki proces przeciwstawny prezesowi. Podobnie procesy nieświadome to szereg procesów, bez żadnej organizującej struktury, którą można by określić jako podświadomość. W związku z tym jakiekolwiek próby pracy „z podświadomością” przy założeniu tego modelu będą w większej części trafiały w pustkę lub wręcz szkodziły.
Podsumowując, jedna z tych książek, które warto zdecydowanie omijać, a jeśli czytać, to z ogromnym dystansem i włączonym na maksimum sceptycyzmem. Może być warta przeczytania o tyle, że jeśli pracujesz z ludźmi zainteresowanymi zmianą osobistą, to prawdopodobnie czytali ją i mogą wierzyć w niektóre mity z nią związane i dobrze jest być na nie gotowym.
0/5
Afirmacje
Skoro jesteśmy przy potędze podświadomości, to warto wspomnieć o jednej z popularnych metod związanych z tym podejściem, czyli o afirmacjach. Dla osób które nie wiedzą o co chodzi – idea afirmacji mówi, że jeśli będziemy sobie coś powtarzali regularnie (na głos, w myślach lub na piśmie, podejścia są różne), to nasza podświadomość (która nie istnieje) przyjmie to za prawdę i sprawi, że to się spełni. Przykładem takiego powtarzanego hasła jest np. „Jestem pewny siebie”.
Biorąc pod uwagę popularność tego podejścia, zdumiewające jest, że przez tak długi okres nikt go nie sprawdził. Gdy w końcu zbadano tą metodę, okazało się, że:
– afirmacje są bezużyteczne przy dobrze rozwiniętej cesze, którą chcemy uzyskać; jeśli jesteśmy bardzo pewni siebie, powtarzanie tego niczego nie zmieni
– są umiarkowanie przydatne, jeśli mamy daną cechę rozwiniętą przeciętnie i chcemy ją wzmocnić; jeśli jesteśmy trochę pewni siebie, to afirmowanie tego może faktycznie odrobinę pomóc, nie jest to jednak szczególnie mocny efekt. Ale w porządku – jeśli ktoś chce, może to stanowić dodatkowe wsparcie
– są szkodliwe, jeśli mamy daną cechę rozwiniętą minimalnie lub wcale; jeśli nie jesteśmy pewni siebie, to afirmowanie swojej pewności siebie jedynie przyprawi nas o gorsze samopoczucie, a niczego nie zmieni w naszej pewności siebie.
Innymi słowy, ot, przeciętnie przydatna, łatwa metoda, którą należy stosować dopiero na pewnym poziomie wykształcenia cechy. Problem leży w tym, że niemal nigdy nie mówi się o tej drugiej części, a i o pierwszej dosć rzadko. Afirmacje zwykle przedstawiane są jako bardzo potężne i co gorsza jako przydatne dla każdego. W efekcie najczęściej korzystają z nich osoby, które są w najgorszej sytuacji, którym brakuje cechy, którą starają się afirmować – i które w efekcie szkodzą sobie samym.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania:
Recenzja: Potęga Podświadomości oraz nieco o afirmacjach
Czasami zastanawiam się, skąd w Polsce wziął się ten cały fenomen Murphy’ego (tego od Podświadomości, bo fenomen tego od Praw Murhpy’ego rozumiem doskonale ;) ).
Na zachodzie jego książki były w miarę popularne, ale bez żadnych fajerwerków. U nas natomiast wychowało się na nich całe pokolenie ezoteryków i rozwojowców. Naprawdę nie wiem czemu, podejrzewam, że po prostu dlatego, że nic innego nie było na rynku…
Pisanie n.t. książek, które stanowiły dla ludzi wstęp do ich obecnego światopoglądu jest pewnym wyzwaniem. Chodzi o to, że mamy tendencję do pewnego mitologizowania takich książek, przypisywania im ogromnych mocy, no i do najzwyklejszego w świecie sentymentu. To stara, archetypowa historia – młodzieniec znajduje magiczny przedmiot i za jego pomocą staje się mężczyzną. Podważanie mocy przedmiotu bywa w takiej sytuacji trudne, nawet gdy na to bezpośrednio zasługuje. Ludzie nie chcą, by grzebać im w mitach na temat przeszłości.
Czasem jednak trzeba to zrobić, tak jak tutaj.
Potęga Podświadomości jest bowiem jedną z najgorszych pop-psychologicznych papek, jakie można znaleźć na rynku.
Książka wręcz roi się od błędów, wymysłów nie mających nic wspólnego z faktami i trafiającymi do popularnej wyobraźni, a nie odnoszących się do tego, jak wygląda faktyczne działanie mózgu czy np. hipnozy. Można w niej znaleźć całą masę powtarzanych bezrefleksyjnie mitów rozwojowych.
A przy tym opiera się na podstawowym, błednym założeniu – na istnieniu podświadomości.
Nie ma czegoś takiego jak podświadomość.
Są liczne oddzielne procesy neurologiczne, które zachodzą poza obrębem świadomości, ale nie ma jakiejś jednej, unifikującej wszystko podświadomości, z którą można pracować.
Stosując analogię do firmy jako człowieka i prezesa firmy jako świadomości – nie mówimy w korporacji o nieprezesowości, czy podprezesowości jako o jakimś jednym bycie, z którym możemy pracować, czy komunikować się. Mamy oddzielne działy, poszczególnych ludzi w tych działach, dostawców firmy, klientów, itp. Ale to cały szereg oddzielnych procesów, a nie jeden wielki proces przeciwstawny prezesowi. Podobnie procesy nieświadome to szereg procesów, bez żadnej organizującej struktury, którą można by określić jako podświadomość. W związku z tym jakiekolwiek próby pracy „z podświadomością” przy założeniu tego modelu będą w większej części trafiały w pustkę lub wręcz szkodziły.
Podsumowując, jedna z tych książek, które warto zdecydowanie omijać, a jeśli czytać, to z ogromnym dystansem i włączonym na maksimum sceptycyzmem. Może być warta przeczytania o tyle, że jeśli pracujesz z ludźmi zainteresowanymi zmianą osobistą, to prawdopodobnie czytali ją i mogą wierzyć w niektóre mity z nią związane i dobrze jest być na nie gotowym.
0/5
Afirmacje
Skoro jesteśmy przy potędze podświadomości, to warto wspomnieć o jednej z popularnych metod związanych z tym podejściem, czyli o afirmacjach. Dla osób które nie wiedzą o co chodzi – idea afirmacji mówi, że jeśli będziemy sobie coś powtarzali regularnie (na głos, w myślach lub na piśmie, podejścia są różne), to nasza podświadomość (która nie istnieje) przyjmie to za prawdę i sprawi, że to się spełni. Przykładem takiego powtarzanego hasła jest np. „Jestem pewny siebie”.
Biorąc pod uwagę popularność tego podejścia, zdumiewające jest, że przez tak długi okres nikt go nie sprawdził. Gdy w końcu zbadano tą metodę, okazało się, że:
– afirmacje są bezużyteczne przy dobrze rozwiniętej cesze, którą chcemy uzyskać; jeśli jesteśmy bardzo pewni siebie, powtarzanie tego niczego nie zmieni
– są umiarkowanie przydatne, jeśli mamy daną cechę rozwiniętą przeciętnie i chcemy ją wzmocnić; jeśli jesteśmy trochę pewni siebie, to afirmowanie tego może faktycznie odrobinę pomóc, nie jest to jednak szczególnie mocny efekt. Ale w porządku – jeśli ktoś chce, może to stanowić dodatkowe wsparcie
– są szkodliwe, jeśli mamy daną cechę rozwiniętą minimalnie lub wcale; jeśli nie jesteśmy pewni siebie, to afirmowanie swojej pewności siebie jedynie przyprawi nas o gorsze samopoczucie, a niczego nie zmieni w naszej pewności siebie.
Innymi słowy, ot, przeciętnie przydatna, łatwa metoda, którą należy stosować dopiero na pewnym poziomie wykształcenia cechy. Problem leży w tym, że niemal nigdy nie mówi się o tej drugiej części, a i o pierwszej dosć rzadko. Afirmacje zwykle przedstawiane są jako bardzo potężne i co gorsza jako przydatne dla każdego. W efekcie najczęściej korzystają z nich osoby, które są w najgorszej sytuacji, którym brakuje cechy, którą starają się afirmować – i które w efekcie szkodzą sobie samym.