Porozmawiajmy o szczepionce na Covid-19

Dobra, zastrzeżmy sobie z góry – to trudny temat, ale będę się starał. Trudny nie dlatego, że jest jakoś specjalnie złożony. Badania w temacie są jasne, proces uzyskiwania wyników również, wbrew fałszywym informacjom krążącym po internetach.

Temat jest trudny, bo z jednej strony jest potwornie emocjonalny. Mam przyjaciół, którzy stracili bliskich z powodu tej choroby. Sam nie widziałem się ze swoimi rodzicami od ładnych kilku miesięcy, choć są w wieku w którym każde spotkanie może być ostatnim i warto je cenić. Mam przyjaciół, którzy sami bardzo ciężko przechorowali Covid, niekiedy wciąż dochodzą do siebie długie miesiące po infekcji. Mam takich, których Covid okaleczył, prawdopodobnie na całe życie. Mamy dramatyczną, absurdalną wręcz śmiertelność.  Więc gdy widzę, że ludzie trywializują temat, że „bardziej boją się szczepionki niż choroby”, to mam ochotę wziąć i potrząsnąć. Mam ochotę im krzyknąć w twarz „ogarnijcie się, to nie jest zabawa!”

Z drugiej jednak strony… Cóż, wiem jak duża część współczesnego internetu o fake newsy. Wiem jak się rozchodzą, wiem jak słabo ludzie radzą sobie z rozróżnianiem miedzy fałszem, a prawdą. Wiem, że nikt nie nauczył ich takich kwestii jak hierarchia dowodów. Wiem, że za tymi fake newsami stoją często potężne „farmy trolli” za wschodnią (a kto wie czy i w tym przypadku nie dalekowschodnią również) granicą. W końcu im więcej ofiar i kosztów Covid na zachodzie, tym lepiej dla Rosji czy prężących muskuły Chin, a gigantyczne placówki zajmujące się internetową dezinformacją zostały potwierdzone w każdym z tych krajów (i wielu innych). Czy można winić ludzi za niewiedzę i lęk?* Warto więc jednak spróbować wyjaśnić pewne kwestie tak, by dotrzeć do jak największej grupy. Przyznam, tu pojawia mi się druga trudność emocjonalna – takie cierpliwe tłumaczenie jest dla mnie głęboko protekcjonalne wobec odbiorcy. Na szczęście to typowo mój problem, większość osób odbiera raczej moje niecierpliwe tłumaczenie jako to protekcjonalne dla odbiorcy, więc pogodzimy nieprzyjemne z pożytecznym: mnie będzie nieprzyjemnie, ale przekaz będzie pożyteczny dla wszystkich ;)

*Trochę tak, można. Przynajmniej tych, którzy dysponują jednak jakimś kapitałem społecznym, bazą wykształcenia i wychowania, które przynajmniej w teorii powinny do czegoś zobowiązywać. Ale nie każdy takim kapitałem dysponuje.

 

 

Dla osób nie znających tematu, mających obawy, itp. mam nadzieję, że poniższy materiał nieco wyjaśni, pomoże rozwiać obawy i zrozumieć czemu szczepienie jest w tej sytuacji bardzo dobrym pomysłem. (Oraz czemu większość z nas i tak będzie musiała czekać przynajmniej do połowy 2021, a realistycznie do jego końca na to by w ogóle mieć okazję dać się zaszczepić.)

Zaś dla osób rozumiejących wartość szczepień na Covid, mam nadzieję, że post ten przyda Wam się jako zestaw dodatkowych argumentów przy kłóceniu się z rodziną przy stole wigilijnym :)

 

Chciałem też dodać, że post ten jest jednym z wielu, jakie pojawiają się w ostatnim czasie. Środowisko osadzone w nauce stara się dotrzeć do ludzi ze swoim przekazem w tym zakresie, bo to bardzo krytyczny, kluczowy wręcz wybór, od którego zależy życie tak wielu ludzi. Jeśli nie pasuje Ci mój przekaz, albo jeśli nie odpowiada na niektóre z Twoich obaw czy wątpliwości, sięgnij do innych. Kasia Gandor zrobiła świetny materał. Dobrze do tematu podchodzi Nauka. To Lubię. Wiele mitów rozwiewa Biokompost. Materiałów jest masa, sceptycy dwoją się tu i troją by dotrzeć do ludzi, a nie jest to łatwe, bo wyjaśnienie złożonego tematu jest po prostu trudniejsze i bardziej czasochłonne niż rzucenie emocjonalnego tekstu „buu, szczepionki, abortowane płody, chipy billa gatesa, zuo!” Dlatego tak ważne jest, żeby dotrzeć z tym tematem do ludzi. Jeśli uważasz, że temat jest ważny – puść go w świat. Niekoniecznie mój post z bloga. Może wolisz któryś z powyższych. Albo wszystkie na raz. Ale dotrzyjmy z tym do ludzi. Postawmy tamę dezinformacji.

 

Jak nasz organizm reaguje na SARS-CoV-19 (oraz na wiele innych mikroorganizmów)

Myślę, że dobrym punktem rozpoczęcia dyskusji o szczepionce na Covid-19 jest przyjrzenie się temu, jak w praktyce wygląda infekcja samym SARS-CoV-2. Zarówno dużo oporów przed szczepionką, jak i szukanie alternatyw w „mocnym systemie immunologicznym” wynika bowiem w dużej mierze z niezrozumienia z czym mamy do czynienia.

Rozumiem to. Nikt nas tego nie uczy. Nawet jeśli w mediach pojawiają się choroby, to jest to na zasadzie „był chory i umarł” albo „jego organizm sobie z tą chorobą poradził”. Nasz układ immunologiczny jest postrzegany trochę jak pole siłowe. Jak magiczna tarcza w grach komputerowych. Jak jest dostatecznie silna, to zarazki po prostu nas nie skrzywdzą. Cóż, jest to niestety dużo bardziej złożone. Do tego stopnia, że w pewnych przypadkach, to właśnie silna reakcja układu immunologicznego jest tym, co stanowi największe zagrożenie. Tak jak właśnie w wypadku Covid-19. (Błędnym wyobrażeniom na temat układu immunologicznego i jego naturze będę w ogóle chciał poświęcić kiedyś oddzielny wpis, ale to jednak za jakiś czas.)

 

Nasz układ immunologiczny działa na kilku poziomach. Można to porównać do różnego rodzaju jednostek wojskowych. Najbardziej podstawowym jest po prostu wyłapanie potencjalnych patogenów zanim wnikną do naszego ciała. (Temu służą np. włoski w Twoim nosie.) To Twoje fortece, zasieki, itp. Jeśli zagrażające mikroorganizmy przedostaną się przez nie, trafiają na makrofagi, pierwszą linię aktywnej obrony. Makrofagi są podstawowymi strażnikami Twojego ciała . Makrofagi wywołują też stan zapalny, gdyż podwyższona temperatura sprzyja ich efektywności, a utrudnia rozmnażanie się większości ich celów.

Jeśli makrofagi nie dają sobie rady, wzywają na pomoc neutrofile. Można by je porównać do wojsk chemicznych, które zatruwają fragmenty terenu licząc, że bardziej zaboli to najeźdźcę, nawet jeśli będą jakieś straty własne. Ich celem jest przede wszystkim zatrzymać marsz wrogich wojsk, za wszelką cenę. Już to może być dla organizmu kosztowne, ale zwykle nie jest bardzo niebezpieczne. Makrofagi, neutrofile i podobne im mechanizmy składają się na tzw. wrodzoną odporność człowieka.

 

Houston, mamy problem

Jeśli makrofagi i neutrofile nie są w stanie zahamować infekcji, wysyłają do „bazy” sygnał z prośbą o pomoc, opisując z jakiego rodzaju wrogiem mają do czynienia.

Baza wysyła wsparcie z węzłów chłonnych. Dokładny rodzaj wsparcia jest nieco złożony w zależności od konkretnej infekcji (bakteryjnej, wirusowej) lub problemu (komórki nowotworowe), ale w przypadku infekcji ważnym jej elementem są limfocyty Th (zdecydowanie wolę angielskie „helper T cells”, bardziej uderza do wyobraźni). To zwiadowcy Twojego organizmu. Same nie walczą, ale wspierają inne komórki, jak również odpowiadają za uruchomienie Twoich fabryk broni. Każdy taki limfocyt specjalizuje się w rozpoznawaniu określonych rodzajów zagrożeń, ale zupełnie nie reaguje na inne. Może to być problemem, jeśli dane zagrożenie jest zupełnie nowe, nieznane dla organizmu i niepodobne do innych wcześniejszych. Można by powiedzieć, że mamy wojska przygotowane do reagowania na wilkołaki (srebro) i na wampiry (czosnek, woda święcona), ale natrafiwszy na armię morderczych klaunów, głupiejemy i nie wiemy co zrobić.

Twoje fabryki broni to inaczej limfocyty B. Jeśli odpowiedni zwiadowca znajdzie pasującą do siebie fabrykę, uruchamia ją, a a zaczyna produkować przeciwciała. Przeciwciała łączą się z białkami na powierzchni atakujących Cię mikrorganizmów i blokują im możliwość dalszej aktywności, a niekiedy zabijają. Ułatwiają też robotę makrofagom i neutrofilom. Po zakończonej infekcji większość Twoich żołnierzy znika, ale pozostają weterani, tzw. komórki pamięci immunologicznej, zarówno wśród zwiadowców jak i wśród fabryk. Dzięki temu, jeśli następnym razem pojawi się podobny atak, cały układ może zareagować dużo szybciej i efektywniej. To tak, jakbyś miał przygotowanych wiele fabryk, które trzeba tylko uruchomić, w odróżnieniu od sytuacji gdy trzeba te fabryki postawić na nowo.

Powyższy mechanizm dotyczy infekcji bakteryjnej – większość bakterii namnaża się sama, trzeba je więc tylko usunąć. W przypadku wirusów jest nieco trudniej, bo te przejmują najpierw komórki, zmuszając je do produkcji swoich kopii. Reakcja immunologiczna musi więc dążyć do zabicia tych komórek. Tu działają z kolei limfocyty Tc, które działają jak komandosi niszczący komórki przejęte przez wirusa. (Ale nasi zwiadowcy i fabryki też są istotne, komandosi nie poradzą sobie sami!) Podobnie jak w wypadku limfocytów B i Th, także i tutaj mamy weteranów, gotowych do szybszej reakcji w razie kolejnych infekcji.

Jeśli infekcja jest niewielka – makrofagi i neutrofile poradzą z nią sobie same. Jeśli agresor jest znany i dysponujemy dużą liczbą weteranów, błyskawicznie wejdą oni do akcji i pokierują ofensywą przeciwko najeźdźcy. W efekcie zostanie on zwykle zniszczony zanim w ogóle zdasz sobie sprawę z jego obecności, a jeśli nawet trzeba będzie jednak z nim walczyć, to wojna (choroba) będzie krótsza, mniej dotkliwa i niegroźna. Ten proces wykształcania weteranów to proces nabywania odporności.

(Oczywiście wszystko to jest ogromnym uproszczeniem pomijającym ogromną masę czynników. Nie bez powodu wskazuję na potrzebę oddzielnego wpisu by w miarę sensownie to wyjaśnić. )

 

Gdy sprawy idą w złym kierunku

Na razie rozmawiamy o sytuacjach, w których układ immunologiczny sobie radzi. Innymi słowy:

a) gdy inwazja jest na tyle mała, że fortyfikacje, strażnicy i wojska chemiczne (makrofagi i neutrofile) dadzą sobie radę same,

b) gdy inwazja była na tyle duża, że trzeba było uruchomić limfocyty Th, B i ew. Tc, ale udało się ją pokonać i mamy z tego nową kadrę weteranów,

c) gdy weterani poprzednich podobnych inwazji byli w stanie szybko zareagować i pokonać przeciwnika.

 

Niestety, nie są to wszystkie scenariusze.

Niekiedy zagrożenie jest na tyle duże i nieznane, że Twoi strażnicy i wojska chemiczne nie zdołają zatrzymać przeciwnika dość długo by uruchomić produkcję dopasowanej broni na wystarczającą skalę. Wtedy choroba roznosi się na kolejne obszary Twojego ciała, a bakterie dopasowują środowisko w Twoim ciele do swoich potrzeb, zwykle sprzecznych z potrzebami Twoich komórek. Może to prowadzić do trwałych uszkodzeń lub śmierci.

 

Covid-19 tak jednak raczej nie zabija. W Covid-19 zwykle zabija Cię Twój własny układ odpornościowy. Długo tego nie wiedzieliśmy i braliśmy pod uwagę różne scenariusze, zanim w końcu zdobyliśmy dane, które pozwoliły coś jednoznacznie stwierdzić.

 

Covid-19 jest na tyle nowym bodźcem, że nasze ciało nie ma jeszcze weteranów gotowych na niego reagować. Wydaje się też być trudno zauważalnym dla makrofagów, które reagują na infekcję z opóźnieniem. W efekcie wysyłają sygnały alarmowe gdy jest już dość późno i robią to dość panicznie. Efekt…

Cóż, była w historii tak zwana „bitwa, której nie było”, bitwa pod Karánsebes w 1787. Było to podczas wojny austriacko-tureckiej. W straży przedniej armii austriackiej, po rozbiciu obozu, doszło do sporu między żołnierzami kawalerii i piechoty. O alkohol, no bo o co? Kłótnia przeszła do rękoczynów, wyciągnięte zostały szable, sięgnięto po broń palną… A potem ktoś wpadł na genialny pomysł by przestraszyć przeciwnika wołając „Turci, Turci!”

No co wszyscy zaczęli jak jeden mąż uciekać. W kierunku głównego obozu armii austriackiej. Która uznała, że uciekająca kawaleria to atakująca armia turecka i zaczęła w jej stronę strzelać z dział. Oficerowie próbowali to zatrzymać wołając „Halt!”, ale że armia była mieszana, a tacy np. Czesi czy Polacy w niej służący zwykle niemieckiego nie znali, to uznali, że słyszą „Allah!”… I zaczęli uciekać. Inne oddziały stwierdziły, że ci dziwni ludzie w nieznanych im mundurach to na pewno Turcy… I zaczęli do siebie strzelać. W końcu armia austriacka wycofała się w popłochu, a armia turecka łatwo zajęła miasto.

No więc coś w tym stylu dzieje się w ciele osób chorujących na Covid-19.

 

Napotkawszy nowego, nieznanego wroga, układ immunologiczny zaczyna wołać „Turci, Turci!”. Bardzo, bardzo głośno. W efekcie na miejsce ściągają posiłki – neutrofile, limfocyty tk, itp. z coraz szerszego obszaru. I zaczynają strzelać. Część z nich rozlewa się na sąsiednie, niezainfekowane tkanki, ale że cały czas w ich uszach brzmi „Turci, Turci!”, to strzelają na oślep, wywołując coraz głębsze stany zapalne oraz wydzielając toksyczne substancje mające na celu zabić przeciwników… I cały czas wołają sami „Turci, Turci”, wzywając dalsze posiłki… które rozlewają się na kolejne obszary i też zaczynają strzelać na oślep.

Cała ta walka jest też wyczerpująca, dlatego wiele komórek dosłownie umiera ze zmęczenia, a ich zwłoki (wraz z innymi śmieciami) dosłownie zapychają nam płuca, utrudniając pobieranie tlenu. W efekcie większość umierajacych na Covid dosłownie się dusi. Toksyczna aktywność układu immunologicznego prowadzi też do uszkodzeń innych tkanek, min. serca, nerek, wątroby czy układu nerwowego – stąd liczne i poważne długotrwałe skutki przechorowania Covid-19.

 

W przypadku Covid-19 dbanie o wzmocnienie układu odpornościowego może być więc potencjalnie podpisywaniem na siebie wyroku śmierci. Ponieważ jest to choroba nieznana dla naszego systemu, a przy tym nie wydaje się wywoływać zbyt dużej aktywności układu odpornościowego w początkowych fazach, zbyt silna późniejsza aktywność może być ogromnym zagrożeniem. Jeśli przykład z Karánsebes nie był wystarczająco barwny, pomyśl o armii, która zdecydowałaby się detonować bomby atomowe w swoich miastach, raczej niż oddać je wrogowi. W takiej sytuacji wolisz, by ta armia miała na podorędziu raczej małe bombki, niż Cara.

 

Dlatego też hasła typu „nie przejmuję się Covid-19, wystarczy dbać o odporność przez ruch, brak stresów, dobre odżywianie, itp.” demonstrują po prostu brak zrozumienia mechanizmu choroby. Tym co realnie możemy zrobić jest obniżenie ilości wirusów na które jesteśmy narażeni… oraz wykształcenie w sobie weteranów gotowych do wczesnej i szybkiej walki z tym wrogiem.

To pierwsze polega na izolacji społecznej i noszeniu masek. To drugie na szczepieniach.

 

Jak zredukować zagrożenie Covid-19?

Wystawić się na mniejszą ilość cząsteczek wirusa. Po prostu. Im większa ich liczba, tym większe ryzyko, że skutecznie przejmą kontrolę nad wystarczającą liczbą komórek, by rozpoczęła się infekcja. Im mniejsza, tym ryzyko mniejsze.

Liczbę tą zwiększamy przez obecność w tym samym miejscu co chore osoby. Wyrzucają z siebie one bowiem krople śliny – podczas mówienia, kasłania, oddychania – w których zawieszone są wirusy. Im więcej takiego powietrza z zawirusowaną śliną wciągniemy do płuc, tym większe ryzyko zakażenia.

Dlatego trzymanie dystansu, kontakty raczej w otwartej przestrzeni i podobne mechanizmy działają. Redukują bowiem liczbę kropelek zawirusowanej śliny, których się nawdychamy.

Dlatego maseczki działają. Bo zatrzymują te kropelki śliny, zarówno od wewnątrz (wypluwane i wydychane przez chorą osobę) jak i z zewnątrz (przynajmniej część mikrokropelek wsiąknie w materiał i nie nawdychamy się ich, wirus zaś potrzebuje organizmu by się rozmnażać, w ślinie na masce wiele nie zdziała. Badania pokazują wręcz, że maski mogą drastycznie zwiększyć szanse na bezobjawowe przejście choroby (z 20% nawet na 95%!), tym samym drastycznie redukując też jej śmiertelność czy groźbę trwałego okaleczenia naszych płuc, serca, itp.

Tłumaczy to też ciekawe wyniki wskazujące, że palacze mają mniejsze ryzyko zachorowania, ale ciężej przechodzą Covid-19 jeśli już zachorują. Nikotyna jest substancją silnie toksyczną (była nawet używana jako środek przeciwowadowy). Wirusy wystawione na jej wpływ mają duże ryzyko uszkodzenia, więc w płucach rozwija się ich mniejsza ilość. Jeśli już jednak rozwinie się ich dość by wywołać chorobę, to, cóż, ta sama toksyczność nikotyny sprawia, że kiedy już pojawia się reakcja immunologiczna, to jest ona dodatkowo podbita, prowadząc do gorszych konsekwencji.

Podsumowując – zachowujcie dystans, noście maski. Tak, są niewygodne. Tak, to niefajne. Tak, mnie też osobiście to przeszkadza.

Nie, nie chcę rozmawiać z kolejnymi przyjaciółmi, którzy stracili bliskich, ani nie chcę być na ich miejscu.

 

 

Dlaczego szczepienia są ważne i jak działają?

No dobrze, mamy redukcję zakażeń. Czas przyjrzeć się drugiej kwestii – szczepieniom. Stanowią one metodę na wykształcenie odpowiedniej kadry komórek odpornościowych-weteranów, gotowych do zareagowania na sygnały konkretnej choroby, na którą są uwrażliwione. To uwrażliwienie jest niestety bardzo precyzyjne, co utrudnia nam reagowanie w wypadku niektórych szybko zmieniających się wirusów (np. wirusa grypy). Na szczęście w wypadku SARS-CoV-2 charakterystyczne białkowe wypustki od których koronawirusy biorą swoją nazwę wydają się być bardzo stabilnym elementem. Na tyle stabilnym, że w opracowaniu współczesnych szczepionek (bo mamy ich kilka) wykorzystano dużą część wiedzy pochodzącej z prac nad SARS-CoV-1, którego epidemia wybuchła w 2003 roku. (Był to wirus dużo bardziej śmiertelny niż obecny, ale dużo mniej zakaźny.)

 

Standardowo, szczepionki polegają na podaniu pacjentowi pewnej dawki osłabionego lub wręcz martwego wirusa, która ma skłonić organizm do reakcji odpornościowej i wykształcenia odpornościowych komórek pamięci, weteranów gotowych zareagować na kolejne przypadki zakażenia. Na tym mechanizmie opierają się m.in. szczepionki Astrazeneca i Johnson & Johnson, które wciąż są na etapie testów klinicznych. Praca nad takimi szczepionkami jest nieco wolniejsza, gdyż ograniczona jest do laboratoriów spełniających normy bezpieczeństwa pracy z organizmami chorobotwórczymi. Pracujemy bowiem z żywym wirusem, którego próbujemy osłabić.

 

Nieco szybciej zatwierdzone zostały pierwsze szczepionki mRNA. To stosunkowo nowa technologia, rozwijana od kilkunastu lat, a szczepionki na Covid-19 są pierwszymi zatwierdzonymi w niej szczepionkami. (Ale nie pierwszymi testowanymi klinicznie. Choć szczepionka na Covid-19 była pierwszą szczepionką mRNA dopuszczoną do stosowania, testy kliniczne szczepień mRNA miały miejsce już w minionych latach. Nie jest to więc zupełnie nowa technologia. Dla przykładu, ten artykuł z 2017 (Preclinical and Clinical Demonstration of Immunogenicity by mRNA Vaccines against H10N8 and H7N9 Influenza Viruses) omawia wyniki testów klinicznych na ludziach oraz na szczurach szczepionek mRNA na grypę.)

 

Szczepionki mRNA są fascynującym nowym rozwiązaniem w badaniach nad szczepieniami. O ile zwykłe szczepionki symulują realną infekcję, tylko w bezpiecznej skali (można je porównać do ćwiczeń polowych odbywanych przez Twoją armię), o tyle szczepienia mRNA działają inaczej. mRNA to (znów w uproszczeniu) takie zlecenie produkcji, jakie jądro komórki (zawierające nasze DNA) wysyła do rybosomów. Normalnie mówi ono komórce co ma produkować by funkcjonować prawidłowo. Rybosom nie wie jednak skąd pochodzi zlecenie. Dostanie, to produkuje. Pieczątka była? Była!

Wykorzystują to np. liczne wirusy, które po dostaniu się do komórek każą ich rybosomom produkować więcej kopii wirusa. A teraz możemy to wykorzystać my.

Szczepionka mRNA (taka jak produkowane przez Pfeizera, Moderne czy CureVac) to nic innego jak zlecenia produkcji dla komórek, każących im produkować na swojej powierzchni dokładnie takie białka, jakie wyróżniają SARS-CoV-2. Niektóre nasze komórki produkują takie białko, na co reaguje system odpornościowy, uruchamiając reakcję jak na infekcję – no bo widzi nietypowe białko. Tylko tu nie ma żadnej namnażającej się infekcji, reakcja jest więc krótkotrwała, ale wystarczająca do wykształcenia długotrwałej odporności. Jest to też bardziej neutralne dla organizmu niż podanie klasycznego szczepienia. Zamiast ćwiczeń polowych mamy tu zmianę programu treningowego kadry oficerskiej, co wymaga jeszcze mniejszych nakładów, jest też dużo bardziej precyzyjne. Mechanizm ten ładnie opisuje mem, krążący ostatnio w internetach…

 

[Nieznane mRNA leży sobie gdzieś z boku]

Nikt:

Rybosom: O, jakie fajne, to ja to sobie może wyprodukuje.

Makrofag: Ej, zobaczcie jakie zajebiste białko znalazłem!

Limfocyt Tc: WTF? Co to niby ma być? Zaraz to wywalę. Ej, gdzie jest Bogdan?

Limfocyt B: Co jest?

Limfocyt Tc: Pamiętaj, jak to się tu coś jeszcze kiedyś przypałęta, trzeba to pogonić!

 

Takie szczepionki mogą być też opracowywane w większej ilości laboratoriów, nie ma tak sztywnych norm bezpieczeństwa jak w pracy z żywymi wirusami. Ułatwia to i przyśpiesza pracę – co jest jednym z powodów dla których to właśnie takie szczepionki pierwsze zostały dopuszczone do użytku. (Ponieważ odnośnie szybkości dopuszczenia często pojawiają się wątpliwości, odniesiemy się do niej szerzej w oddzielnym fragmencie.) Ich główna wada jest dość praktyczna – muszą być przechowywane w temperaturze -60 stopni, co przekłada się na ograniczoną ilość punktów umożliwiających prowadzenie szczepień. Po prostu nie każda przychodnia ma stosowną zamrażarkę.

 

Warto tu podkreślić, że nowe szczepionki, zwłaszcza szczepionki mRNA były badane na wyjątkowo dużych, nawet jak na takie testy kliniczne, próbach. Projektujący testy mieli świadomość, że szczepienia będą podawane masowo ogromnej liczbie osób

 

Skuteczność dopuszczonych na rynek szczepionek waha się między 90 i 96%. Oznacza to, że osoby zaszczepione mają od 10 do 25-rotnie mniejsze ryzyko zachorować. Plus, jeśli już zachorują, to przechodzą chorobę dużo lżej, niż niezaszczepieni. Podawane muszą być w dwóch dawkach, w odstępie około miesiąca, a pełna odporność uzyskiwana jest około dwóch tygodni po drugiej dawce. Typowe powikłania to krótkotrwały ból i zaczerwienienie w miejscu szczepienia oraz, w wypadku drugiej dawki, zmęczenie, ból głowy i ogólna obolałość, podobna do np. początków grypy, utrzymujące się do około dnia. (Co ciekawe nie jest to bezpośrednio efekt szczepionki, a automatyczny mechanizm naszego ciała na coś co postrzega jako infekcje, sygnał „ej, połóż się i daj mi pracować”.)

 

Co istotne, dla szczepionki nie ma alternatywy (poza przechorowaniem Covid-19). Jak już mówiliśmy, to nie siła Twojego układu odpornościowego jest tu istotna, a to jak łatwo dostrzeże zagrożenie. Siła mogłaby mieć znaczenie, gdyby Covid-19 był chorobą mało zaraźliwą, wtedy dawki na które bylibyśmy wystawieni mogłyby być na tyle niewielkie, że faktycznie od ilości makrofagów itp. mogłoby zależeć czy w ogóle będzie problem. Tu jednak mamy do czynienia z powszechną i bardzo zaraźliwą chorobą. Musimy ją wziąć sposobem, większy młotek tutaj nie pomoże. Dlatego jeśli tylko będziesz mieć okazje, zaszczep się.

 

Nieco sobie poczekamy

Inna sprawa, że okazji prawdopodobnie długo mieć nie będziesz. Nie chodzi nawet o liczbę szczepionek, jakie zamówiliśmy – 40 milionów oznacza 20 milionów zaszczepionych osób (no, załóżmy 10% zepsutych, itp, więc 18 milionów). Biorąc pod uwagę, że szczepieniu nie podlegają obecnie między innymi dzieci do lat 16 i kobiety w ciąży (dlaczego, o tym w kolejnym fragmencie), powinno to w dużym stopniu wystarczyć do zaspokojenia naszych potrzeb. Problemem jest jednak logistyka szczepień – odpowiednia ilość punktów, z odpowiednim personelem i wyposażeniem. W pierwszym tygodniu szczepień w USA, kraju 10x liczniejszym niż Polska, udało się zaszczepić 600 tysięcy osób – w tym w większości lekarzy, osoby mieszkające w domach spokojnej starości, itp. więc osoby dość łatwo dostępne do takiego zaszczepienia. Jasne, logistyka ulegnie pewnie poprawie, więc może uda im się dojść do miliona, może nawet dwóch milionów tygodniowo. To wciąż maksymalnie 100 milionów rocznie, 1/3 populacji kraju, a i to ignorując fakt, że potrzebujemy dwóch dawek szczepionki. O ile więc osoby w grupie wysokiego ryzyka prawdopodobnie mogą liczyć na szczepienie w nadchodzącym kwartale, może dwóch  (sam mam taką wielką nadzieję dla moich rodziców), o tyle typowi internauci dyskutujący o szczepionkach i tak nie będą mieli prawdopodobnie wyboru w tej kwestii wcześniej niż za 6-9 miesięcy. A nie zdziwiłoby mnie, gdyby dopiero za 12-18 miesięcy. Zwłaszcza, że Polska ma wyjątkowo niską proporcję lekarzy i pielęgniarek do całej populacji. Dosłownie nie będzie miał nas kto kłuć.

 

Z tego też względu wszelkie dyskusje zniechęcające do szczepień tych, którzy mogą z nich skorzystać są po prostu wyjątkowo nieodpowiedzialne. Bo te osoby i tak mają szczęście po prostu mogąc na takie szczepienia liczyć. No ale i tak takie dyskusje padają, więc może się do nich odnieśmy.

 

Czy aby nie za szybko? Czyli jak działa nauka jak przestajemy jej rzucać kłody pod nogi

Kluczowy argument przeciwników nowych szczepień (którzy zwykle lubią się określać jako „mających wątpliwości”, bo to bezpieczniejsze niż wprost postawienie sprawy) to wskazywanie na to, że normalnie badania nad szczepionkami zajmują dużo dłużej czasu. Skoro więc te zajęły dużo krócej, to znaczy, że szczepionka nie jest tak dobrze przebadana i może mieć różne długotrwałe skutki uboczne.

 

Podejście to jest błędne i opiera się na złym zrozumieniu procesu badań klinicznych. Odniesiemy się do niego za chwile, kawałek po kawałku wskazując co umożliwiło nam skrócenie czasu pracy nad szczepionkami oraz czemu są one przebadane równie dobrze jak dowolne inne były w momencie dopuszczania ich do użytku. Najpierw jednak warto się odnieść do kluczowej kwestii – tego, że ten argument nie miałby znaczenia nawet, gdyby był prawdziwy. (A jak już mówiliśmy, nie jest.)

 

Dlaczego? Bo tu mówimy, że szczepionka mogłaby mieć, potencjalnie, jakieś poważne skutki uboczne. Nic na to nie wskazuje w świetle dotychczasowych badań, ale hej, ryzyko zawsze istnieje, nie da się go absolutnie wykluczyć.

Tylko po drugiej stronie mamy Covid-19. Przy tej skali pandemii, złapanie go, prędzej czy później, bez szczepienia, jest praktycznie pewne. A Covid-19 NA PEWNO ma długoterminowe skutki uboczne. Na przykład śmierć, która jest takim dość ekstremalnym skutkiem ubocznym. Albo trwałe uszkodzenia płuc, nerek, wątroby, serca i/lub układu nerwowego.

Wybieramy więc nie między „brakiem skutków ubocznych”, a „niewielkim potencjalnym ryzykiem skutków ubocznych”. Wybieramy między „ogromnym ryzykiem skutków ubocznych”, a „niewielkim potencjalnym ryzykiem skutków ubocznych”. To te dwie kwestie trzeba ze sobą porównywać. Spośród tych 600 tys zaszczepionych osób w USA? Jedna (!) miała silniejszą reakcję i wymagała dnia obserwacji w szpitalu. W tym samym czasie w USA zmarło na Covid kilkadziesiąt tysięcy osób (krwawe żniwa rodzinnych spotkań na święto dziękczynienia).

Nie mamy trzeciego wyboru. Porównujmy więc te, które mamy. Nie znaczy to, że nie będzie żadnych efektów ubocznych u nikogo. Szczepimy docelowo ogromną część populacji świata, więc szansa wyjątkowo rzadkich interakcji jest zawsze. Po prostu Covid-19 ma te wszystkie ryzyka nieporównywalnie większe, jakkolwiek by tego nie liczyć.

 

Wiem jednak, że takie postawienie sprawy nie uspakaja ludzi. To brutalna prawda, ale nie każdy lubi słuchać brutalnej prawdy. Czas więc też na prawdę, ale mniej brutalną – nie potrzebujemy się przejmować tempem prac nad szczepionką Covid-19. Potrzebujemy się tym tempem zainspirować. Bo pokazuje nam do czego jest zdolna nauka, gdy zaprzęgniemy ją do realnej pracy, bez systemowych ograniczeń, którym w dużej mierze podlega na codzień.

 

Dlaczego szczepionkę na Covid-19 udało się opracować w tak krótkim czasie?

1. Jak już mówiliśmy, praca nad szczepionkami nie odbywała się w próżni. Wykorzystywano wyniki prac nad SARS-CoV-1 oraz nad innymi szczepionkami mRNA. Wskazanie, że udało się tą szczepionkę wypracować w rok jest więc nieco mylące, pierwsze próby kliniczne ruszyły już w marcu, co pokazuje jak szybko mieliśmy potencjalnych kandydatów na efektywne szczepienia. Nie byłoby to możliwe bez wcześniejszych badań!

2. Co jednak kluczowe, ponieważ w zasadzie wszyscy na świecie stwierdzili „ej, to jest, tak jakby, duży problem i może warto się na nim skupić”, zniknęły główne ograniczenia prac naukowych – pieniądze i związana z nimi biurokracja. (Nie biurokracja w ogóle – wciąż przestrzegano standardów, procesu peer review, itp. Tych elementów, które są niezbędne do rozwoju dobrej nauki. Usuniętą tą złą, np. pisanie grantów badawczych, czy konieczność dowiedzenia, że dana ścieżka badań ma duże szanse sukcesu zanim otrzyma się jakiekolwiek fundusze.)

To umożliwiło badania w temacie na niespotykaną dotąd skalę. Na chwilę pisania tego artykułu na różnym etapie badań klinicznych (w tym zatwierdzone w ograniczonym lub pełnym stopniu) jest dziewięćdziesiąt (!) różnych szczepionek. (Plus jedna, która odpadła w toku badań klinicznych jako problematyczna.) 43 w fazie I, 21 w fazie II, 18 w fazie III, 5 częściowo dopuszczonych do użytku i 3 całkowicie dopuszczone. To ogromna skala badań, która nie byłaby możliwa bez szerokiego odkręcenia kurków z funduszami.

3. Pieniądze te umożliwiły też szereg decyzji, które normalnie opóźniłyby znacząco procedurę badawczą. Na przykład częściowo równoległe uruchomienie prób klinicznych I, II i III fazy. Normalnie uruchamia się je sekwencyjnie, każdą kolejną rozpatrując i aplikując o fundusze dopiero po zakończeniu pierwszej. Tak by nie marnować pieniędzy na nierokujące badania. (Badania II i III fazy są coraz bardziej kosztowne, firmy wola więc ograniczyć się do sytuacji w których mają pewność, że warto w nie inwestować.)

4. Duży budżet + silna presja na znalezienie szczepionki sprawiły, że dużo łatwiej było znaleźć ochotników do przyjęcia szczepionki w II i III fazie badań. Normalnie to bardzo czasochłonny etap badań, który tym razem udało się skrócić w zasadzie do zera. Co więcej chętni zgodzili się na udział w badaniach w formule równoległej, co też przyśpieszyło cały proces. (Drugim powodem dla którego stosuje się zwykle badania sekwencyjne jest to, że jeśli np. w II fazie wyjdzie nam istotne zagrożenie na małej próbie, to nie musimy już narażać dużo większej próby na te same konsekwencje, wiemy, że trzeba z danej terapii zrezygnować, albo wiemy którą grupę badanych wykluczyć. Tu ochotnicy wzięli na siebie podwyższone ryzyko by skrócić proces i potencjalnie uratować dużo więcej osób.)

5. Redukcja biurokracji umożliwiła stopniową weryfikację wyników badań (normalnie czeka się na to do końca III fazy, co dodatkowo opóźnia proces).

6. Próby kliniczne szczepionek wymagają naturalnego wystawienia osób zaszczepionych na chorobę, tak by sprawdzić jakie bezpieczeństwo daje w naturalnych warunkach. W przypadku Covid-19 jest to dużo łatwiejsze niż w przypadku rzadszych i mniej zakaźnych chorób, przez co udało się ten efekt uzyskać szybciej.

7. Czas oszczędzono też skupiając się na badaniu grup najbardziej narażonych. Dlatego np. szczepionki nie są dozwolone do stosowania na dzieciach do lat 16, bo po prostu jeszcze nie mamy informacji co do ich bezpieczeństwa i skuteczności w tej grupie. Podobnie wygląda sytuacja z kobietami w ciąży. (Choć nieco osób biorących udział w badaniach zaszło w ich trakcie w ciąże i są tu szczególnie monitorowane.) Prawdopodobnie takie osoby nie różnią się od przebadanych grup, ale nie mamy w tym zakresie jeszcze pewnych danych, więc tych szczepionek w tych grupach nie dopuszczamy.

 

Podsumowując, tempo opracowania szczepionki pokazuje nam co może zrobić nauka gdy dostrzegamy, że temat jest pilny. Nie znaczy to jednak, że badania były robione po łebkach. Wręcz przeciwnie – grupy badawcze były bardzo duże, czas zbierania danych o efektach ubocznych typowy dla takich prób. Choć często poruszany jest kontargument, że nie wiemy jakie mogą być efekty takiej szczepionki np. po dwóch czy pięciu latach. To jednak przykład niezrozumienia tematu. Po pierwsze, jesteśmy w stanie oszacować jakie efekty uboczne są realistyczne, a jakie nie, po prostu znając mechanizm działania danego leku czy interwencji medycznej. Nie poruszamy się w nieskończonym zakresie możliwości, a w dość przewidywalnym. Jako analogia, jeśli zmodyfikujesz przepis na ciasto, zastępując jeden rodzaj mąki innym, to może ciasto wyjdzie lepsze, może gorsze, może nie wyjdzie zupełnie (bo np. wymagało nieco innej temperatury pieczenia), ale na pewno nie zmieni się nagle w pieczone prosie. Przestrzeń możliwych konsekwencji jest bowiem ograniczona. Podobnie w tym wypadku. Po drugie, w żadnej innej szczepionce czy interwencji medycznej** nie sprawdzamy, na etapie prób klinicznych, tego jakie będą konsekwencje po roku czy dwóch brania! Takie rzeczy bywają, owszem, weryfikowane, ale w ramach tzw. prób klinicznych IV etapu, czyli weryfikacji już po dopuszczeniu danego leku do obrotu i stosowania w terapii. Szczepionka na Covid-19 nie jest tu więc żadną anomalią, a my wszyscy z takim ryzykiem „ej, nie wiem jakie to może mieć konsekwencje za 5 lat” żyliśmy dotychczas odnośnie niezliczonej ilości rzeczy i nam to nie przeszkadzało. Dlaczego przeszkadza w przypadku Covid-19? Ponieważ internet sprzyja szerzeniu niebezpiecznej i antynaukowej propagandy żerującej na naszej niewiedzy i strachu.

**Są badania celowo zaprojektowane na sprawdzanie długoterminowego wpływu, ale to nie są próby kliniczne na poziomie dopuszczania leku do obrotu!

 

Inne kontargumenty

Mam nadzieję, że powyższe punkty tłumaczą czemu obawy o szybkość badania szczepionki są błędne i nieuzasadnione. Na szybko chciałem się też odnieść do mniej popularnych, ale również się przewijających.

 

Ile trwa odporność?

Inną popularną krytyką jest wskazanie na to, że nie wiemy czy odporność będzie trwała, no bo przecież nie mieliśmy czasu sprawdzić jej długości. Czy jak z grypą, co roku trzeba będzie poprawiać, czy jedna (podwójna) porcja wystarczy? Owszem, nie mamy tu pewności, jest to jednak związane z charakterystyką wirusa, a nie samej szczepionki. Odporność na grypę wymaga podbicia, bo grypa dość szybko mutuje, białka na jej powierzchni się zmieniają i potrzeba „wyszkolić” nowych „weteranów” by sobie z nimi radzić. Covid-19 mutuje wolniej i dotychczasowe mutacje nie dotyczyły (na szczęście!) tego, po czym organizm poznawał, że ma zaatakować wirusa.

 

Dlaczego szef Pfeizera sprzedał swoje akcje tuż po wynikach prób klinicznych?

Bo na tym etapie już musiał, zobligował się do tego pół roku wcześniej. Jeśli jesteś prezesem korporacji nie możesz sprzedać jej akcji ot tak, bo będziesz oskarżony o tzw. „insider trading”, wykorzystanie informacji do których nie mają dostępu typowi inwestorzy. Jednym z mechanizmów przeciwdziałania temu jest konieczność ustalenia z FTC (organem nadzorującym m.in giełdę) zakupów lub sprzedaży akcji z wyprzedzeniem. Podlegają jej m.in. prezesi i członkowie zarządów korporacji. Taka sytuacja miała miejsce i tutaj.

 

Dlaczego szef Pfeizera jeszcze się nie zaszczepił?

Sprawa podlega komisji etycznej Pfeizera. Komisja wskazała, że ze względu na ścisłe ograniczenia dostępu do pierwszych partii szczepionki narzuconych przez CDC (amerykański Sanepid) „wcinanie się w kolejkę” nie powinno mieć miejsca. Mówiliśmy o tym w kontekście tego, że nawet przy dobrych wiatrach w ciągu roku zaszczepi się może 1/3 USA. Jednocześnie ponieważ komisja zdecydowała, że dla zaufania publicznego w konieczność szczepień warto by prezes się zaszczepił, ten zadeklarował, że w najbliższym czasie podda się takiemu szczepieniu.

 

Czy szczepionki na Covid-19 są robione z abortowanych płodów?

Nie. Szczepionki mRNA w ogóle nie wykorzystują tkanki ludzkiej. Szczepionki oparte na osłabionych/martwych wirusach również nie wykorzystują komórek z abortowanych płodów. Należy tu wyjaśnić przy okazji skąd wziął się ten mit. Wirusy do szczepionek muszą być hodowane na pożywce komórkowej – rozmnażanych w probówkach/szalkach komórkach, które dzielą się i poza organizmem. Niektóre szczepionki hodowane były na komórkach z linii komórkowej WI-38, wyizolowanej w 1962 roku przez Leonarda Hayflicka z płuc abortowanego płodu (kobieta decydująca się na aborcję nie miała świadomości, że te komórki zostały następnie pobrane). Ta linia komórkowa nie była jednak używana w hodowli wirusów w żadnej z zatwierdzonych szczepionek na Covid-19. Ponieważ WI-38 są wystandaryzowaną próbką zdrowych komórek (tak jak komórki HeLa są przykładem wystandaryzowanej próbki komórek nowotworowych), regularnie były używane w licznych badaniach.

 

 

Dlaczego niektóre firmy są częściowo lub całkowicie zwolnione z odpowiedzialności prawnej w razie niepożądanych efektów szczepień?

W negocjacjach z niektórymi firmami (np. AstroZeneca w UE), rządy wzięły na siebie częściową lub całkowitą odpowiedzialność za koszt ewentualnych pozwów i odszkodowań związanych z potencjalnymi efektami ubocznymi szczepień. Była to decyzja handlowa – w zamian za to szczepionki z tych firm dostarczane są w niższej cenie. Inne firmy (np. Sanofi w UE) dostarczają szczepionki drożej, ale nie są w żaden sposób zwolnione z kosztów odszkodowań. Co istotne, zwolnienie to nie obejmuje (przynajmniej w UE) jakichkolwiek przypadków celowych zaniedbań. (Które podlegają też odpowiedzialności karnej, której nie da się zniwelować). Mowa tu tylko o pozwach cywilnych o odszkodowanie w wypadku nieprzewidzianych efektów ubocznych.

 

Dlaczego w ogóle potrzebujemy odszkodowań?

Potrzebujemy zaszczepić kilkaset milionów ludzi. Wśród nich zdarzą się osoby cierpiące na wyjątkowo rzadkie choroby genetyczne, itp. które mogą wejść w jakąś interakcje ze szczepieniem (np. ich układ odpornościowy jest skrajnie nadwrażliwy i zareaguje na nieznaną substancję szokiem anafilaktycznym). Nie jesteśmy w stanie z góry wykluczyć tych rzadkich przypadków, bo, cóż, są rzadkie. Na tyle rzadkie, że jakbyśmy robili badania kliniczne na 10x większej grupie to i tak byśmy ich nie mogli wykluczyć. (Czas jest tu mniej istotny akurat, tego typu reakcje występują zwykle bardzo szybko po zaszczepieniu. Dlatego po takim zabiegu nie wysyłają Cię od razu do domu, zostajesz kilkanaście minut na obserwacji. Co wpływa na problem logistyki szczepień i tego ile czasu zajmują.)

Żeby pokazać Ci skalę – mieliśmy jedną taką poważniejszą reakcję na 600 tysięcy osób zaszczepionych w pierwszym tygodniu w USA. To nie znaczy, że co 600-tysięczna osoba będzie tak reagowała. Może będzie tak, że nie znajdziemy już ani jednej takiej. A może w kolejnym 600 tys. będzie ich 10, albo 100. To rzadkie zdarzenia, ale rzadkie zdarzenia nie są rozkładane równomiernie. Ludzie rzadko obrywają piorunami, ale rekordzista oberwał aż siedem razy! Badania kliniczne mają na celu wykluczyć najczęstsze możliwe problemy, u dużej i reprezentatywnej próby, ale nie znajdą wszystkich możliwych opcji, bo rzadkie wydarzenia są, cóż, rzadkie.

(Przez analogię, to tak jakbyśmy próbowali zrobić badania jak ludzie w Polsce robią bigos. Jeśli zbierzemy odpowiednio dużą próbę, bez problemu stwierdzimy, że niektórzy robią go z kiszonej kapusty, niektórzy z mieszanki świeżej i kiszonej, niektórzy nawet tylko z młodej świeżej kapusty. Znajdziemy tych, którzy robią go z kapusty białej i z kapusty czerwonej. Może nawet tych, którzy bigos robią tylko z kapusty pekińskiej. Prawdopodobnie nie wychwycimy jednak tych kilku rodzin, które robią bigos wyłącznie z kapusty stożkowej kiszonej na styl kimchi, bo jest ich na tyle mało, że po prostu szansa ich zakwalifikowania się do badania jest skrajnie niska.)

W każdym razie, wracając do tej jednej osoby na 600 tysięcy, która miała silniejszą negatywną reakcję w trakcie pierwszego tygodnia szczepień w USA. W świetle ich normalnego prawa taka osoba mogłaby już się sądzić o stracony dzień pracy, ewentualne koszta szpitalne, itp (system opieki medycznej w USA jest tak absurdalny, że szkoda gadać, przyklejenie plastra może tam kosztować kilka tysięcy dolarów, a poród 25-50 tysięcy, z czego nawet jak masz ubezpieczenie to i tak koło połowy musisz zapłacić samemu!) I przed takim ryzykiem korporacje chcą się uchronić, przenosząc jego część lub całość na rządy. Oczywiście nie za darmo – w tym celu obniżają cenę sprzedaży szczepionek. A rządy, mając do wyboru „płacimy mniej teraz, w czasach kryzysu ekonomicznego i milionów kosztów, a ewentualnymi pozwami zajmujemy się jak i jeśli się pojawią”, a „płacimy więcej, ale mamy zabezpieczenie”, wybierają często pierwszą opcję. To jak kupowanie autocasco. Niektórzy, jak ja, wolą kupić i mieć z głowy przejmowanie się „a co jak coś się stanie”. Inni wolą nie płacić „bo po co” i martwić się o pokrycie kosztów jeśli będzie jednak problem.

Swoją drogą, powyżej podkreślam, że chodzi o zwolnienia w UE, ponieważ oczywiście inne kraje mogą mieć własne zwolnienia na innych zasadach. Podstawowa idea jest jednak ta sama – korporacje mówią „dobra, sprzedamy Wam te szczepionki za cenę X, albo za cenę X-Y jak weźmiecie na siebie częściowo lub w całości ryzyko ewentualnych pozwów.” To nie znaczy, że nie sprzedałyby za X (jak widać na przykładzie Sanofi), to znaczy, że niektóre decydują się dywersyfikować ryzyko, a rządy są skore na to iść.

 

 

Mam nadzieję, że udało się mi odnieść do najważniejszych obaw i wątpliwości i wyjaśnić, czemu – gdy będziesz mieć okazję – zdecydowanie warto się zaszczepić. Jeśli pominąłem jakieś interesujące Was argumenty, dajcie znać, postaram się uzupełnić artykuł.

 


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis