O co chodzi z terapią prowokatywną i coachingiem prowokatywnym?

Niewiele jest koncepcji w polskim światku rozwojowym tak błędnie – i szkodliwie – rozumianych, jak terapia prowokatywna. Oryginalna metoda ma naprawdę spory potencjał. Niestety zdecydowanie częściej rozumiana jest w sposób szkodliwy, żeby nie powiedzieć: barbarzyński.

Oryginalna metoda została stworzona przez pracownika socjalnego, Franka Farelly’ego. Jej głównym zadaniem jest tytułowe sprowokowanie pacjenta do innego niż dotychczas podejścia do problemów, z którymi przychodzi. Prowokacja ta najczęściej uzyskiwana jest przy wykorzystaniu humoru, odgrywania roli adwokata diabła, wyolbrzymiania słów klienta. Kluczem jest tu jednak zachowanie lekkiego, droczącego się tonu i stylu komunikacji.

Stosowane techniki to np.

  • żartobliwe przypisywanie winy za problemy klienta wszystkiemu, tylko nie samemu klientowi, w wyolbrzymiony sposób
  • absurdalne interpretacje wypowiedzi klienta i tego jak opisuje swoją sytuację
  • proponowanie szalonych, niemożliwych do zastosowania rozwiązań problemu
  • próby przedstawienia problemu jako czegoś cennego i wartościowego, nie rozumienie co z problemem jest nie tak

Wszystko stosowane w lekkim, żartobliwym stylu, ze skupieniem na dobrym kontakcie z klientem.

Oprócz terapii prowokatywnej stosowany bywa czasem termin coachingu prowokatywnego (w praktyce zrównałbym je ze sobą – terapia prowokatywna nie jest oficjalną szkołą psychoterapii, więc w zasadzie wszystko co robimy w jej zakresie dotyczy raczej pacjentów coachingowych, zdecydowanie nie jest to metoda do pracy np. z klientami psychotycznymi). Na rynku można się też spotkać z Provocative ChangeWorks, metodą Nicka Kempa, mocno osadzoną w pracy Farelly’ego, ale rozszerzającą ją o kilka technik z zakresu m.in. hipnozy, stosowanych w ramach podsumowania i domknięcia sesji.


Ciekawie wygląda proces terapii czy coachingu prowokatywnego z perspektywy statusowej. Aby uzyskać dobre efekty, coach lub terapeuta musi stosować dynamiczną grę statusową i zaangażować w nią klienta (który dotychczas stosował zwykle grę wysoką lub niską – obydwie służące zadbaniu o swoje bezpieczeństwo). Ten jeden aspekt terapii prowokatywnej jest chyba najtrudniejszy do uzyskania (tak trudny, że – w mojej subiektywnej ocenie, oglądając i uczestnicząc w warsztatach Farelly’ego pod koniec jego życia – sam twórca metody nieco go zagubił w ostatnich latach). Terapeuta (i w mniejszym stopniu, coach) naturalnie jest w relacji z klientem wpychany w rolę dominującą i umiejętność nie wpadnięcia w nią jest jednym z dużych wyzwań w tym zawodzie.

Paradoksalnie, przy wszystkich zarzutach, że terapeuta czy coach to płatny przyjaciel, to chyba terapii prowokatywnej i coachingowi prowokatywnemu najbliżej do faktycznego pełnienia roli płatnego, ale bardzo bliskiego przyjaciela. Takiego, któremu z jednej strony mówi się bardzo intymne rzeczy, ale z drugiej, z którym można się poprzedrzeźniać i powygłupiać –  także w zakresie tych bardzo intymnych kwestii.

Taka relacja może być faktycznie bardzo cenna – zapewnia bowiem ogromny poziom bezpieczeństwa, paradoksalnie większy, od bezpieczeństwa opartego na czystym wspieraniu klienta. Wspierający jest bowiem zawsze „nad” klientem. Taki rodzic względem dziecka w rozumieniu analizy transakcyjnej. Natomiast wsparcie prowokatywne jest wsparciem zdrowego dorosłego dla zdrowego dorosłego. Dla wielu osób może to być dosłownie pierwszy raz w życiu, gdy są tak traktowane i może to bardzo silnie budować poczucie sprawczości i decyzyjności.


Niestety, ten emocjonalno-statusowy aspekt jest najtrudniejszy do opanowania i przekazania.

W praktyce, niestety, ogromna większość tego, co widać pod mianem prowokacji zmienia się w czysty, klasyczny „bullying”, zwykłą przemoc psychologiczną. Najbardziej skrzywdzone przez coachów i domorosłych terapeutów osoby, z jakimi pracowałem, były właśnie po nieudolnej „prowokacji”, podczas której „terapeuta wyśmiewał się z nich i atakował. Nie wiem, czy chodzi tu o inne, potoczne zrozumienie terminu „prowokować”, czy o jakieś założenie typu „jeśli kogoś wystarczająco poniżymy, w końcu zacznie się bronić”. Jakkolwiek by nie było, przy wszystkich zaletach terapii prowokatywnej, to jej błędne rozumienie sprawia, że w mojej ocenie powinna być stosowana tylko z bardzo, bardzo solidną superwizją. Bez tego potwornie łatwo jej się zmienić nie tylko w przemoc, ale też w przemoc wobec osób szczególnie wrażliwych i mających najmniejsze szanse zareagować na taki atak w zdrowy sposób.

Przy tym zastrzeżeniu, jeśli metoda ta będzie stosowana odpowiedzialnie, może znacząco wzbogacić pracę coachingową. Niewiele jest metod pracy, które budują z klientem relację typu dorosły-dorosły. Nie każdy klient będzie w stanie w taką relację wejść, więc lepiej też żeby to nie był Twój jedyny tryb pracy. Jednak z klientami zdolnymi do takiej relacji, jej uruchomienie w kontekście przepracowywanych problemów może doprowadzić do bardzo korzystnej i wartościowej zmiany.

Być może rozwiązaniem byłoby odejście od pierwotnej nazwy, na rzecz czegoś, co nie budziłoby takich potencjalnie groźnych skojarzeń? Może lepszy trening lub selekcja „wannabe” terapeutów w tej metodzie, tak by drastycznie ścinać kandydatury kogokolwiek choć z cieniem narcystycznego rysu osobowości? Tego nie wiem. Widzę potencjał, widzę zagrożenia, zostawiam Was z wyciągnięciem własnych wniosków, bo moje i tak dotyczyłyby miotaczy ognia i kawy ;)



Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis