„Kiedyś to związki były lepsze. Trwalsze. A jak coś się psuło, to ludzie się starali naprawić. Pracowali nad związkiem. A teraz? Mają za dużo opcji, za dużo wyboru i po prostu jak coś się nie podoba, to zaraz szukają czegoś nowego.” Tego typu tezy regularnie przewijają się w dyskusjach internetowych i memach, z którymi mam do czynienia. Bywają używane do propagowania mocno problematycznych poglądów typu zakaz rozwodów, albo po prostu jako próba zawstydzania osób, które decydują się wyjść z trudnych czy toksycznych relacji.
I mega mnie wkurzają, bo to po prostu bzdurna fantazja na temat historii. Idealizująca przeszłość, ignorująca szereg kluczowych czynników, a przy tym po prostu sprzeczna z dostępnymi danymi. Nawet gdyby nie była używane w tak nieetycznych celach, byłaby po prostu kłamstwem.
Fantazja o wspaniałych relacjach
W tej fikcji na temat związków, świat był kiedyś po prostu lepszy. Ludzie wiązali się ze sobą dużo wcześniej, ale za to były to związki dużo trwalsze. Jasne, może bywało ciężko, ale ludzie się nie poddawali, pracowali nad relacjami i dlatego w szczęściu i wspólnocie przeżywali razem długie lata. Nie to co teraz, gdy jakiekolwiek problemy w związku prowadzą natychmiast do rozstania. Wtedy wiadomo było, że jak się wiążesz, to raz na zawsze i jak trzeba, to starało się naprawić sytuację! Dzięki temu ludzie byli szczęśliwsi, rodziny pełne, rozwody były czymś wyjątkowym, a świat radził sobie lepiej.
Tyle fikcja. Rzeczywistość była oczywiście inna. Nawet jeśli w wyniku prawnych ograniczeń mieliśmy w historii mniej rozwodów, trudno twierdzić, by małżeństwa były kiedyś szczęśliwsze, czy czymś o co się lepiej dbało. Więcej było natomiast na pewno w nich przemocy – fizycznej, psychicznej, seksualnej. Nie sądzę jednak by ktokolwiek próbował nazwać „pobicie współmałżonka dla uzyskania posłuszeństwa” pracą nad związkiem. Zresztą, nawet pobieżna analiza powyższych wyobrażeń wskazuje, że coś tu nie gra. Choćby kwestia wcześniejszego wchodzenia w związki i ich lepszej jakości. Nawet bardzo konserwatywne osoby nie będą wszak raczej podważały, że z wiekiem mamy dużo większe szanse na zyskanie pewnej mądrości życiowej, lepsze zrozumienie siebie i innych. A mądrzejsza osoba będzie w stanie dużo lepiej ocenić, czy z drugą osobą będzie w stanie zbudować udaną relację, czy nie. Osoby młode nie tylko mogą z tym mieć większy problem, ale też mają większą szansę po prostu się zmienić z wiekiem. Naturalne jest więc, że im wcześniej ludzie będą się wiązać, tym więcej może być potem problemów.
Skąd więc takie fantazje na temat przeszłości? Po części może tu działać mechanizm psychologiczny, który sprawia, że mamy tendencje do pewnego upiększania naszych wspomnień. Wyraźnego pamietania raczej pozytywów, niż negatywów. Po części po prostu mamy tendencję do pewnej idealizacji przeszłości, dodatkowo opierając jej obrazy na różnych popkulturowych wyobrażeniach. A po części może to być pochodną pewnej linii ideologicznej, w ramach której w przeszłości było wspaniale, a cokolwiej od niej odchodzi automatycznie musi być negatywne. Wszystko to składa się na bardzo wykrzywiony obraz tak przeszłości, jak i – co ciekawe -teraźniejszości.
Dobrze tłumaczy to Stephanie Coontz, historyczka omawiająca między innymi historię małżeństwa jako takiego, ale też zajmująca się tym jakie mamy mity na temat przeszłości relacji czy społeczeństwa, a jak to w rzeczywistości wyglądało. (Np. Ci wszyscy westernowi osadnicy, przedstawiani jako niezależni od rządu i samodzielni, wzór do naśladowania? Cóż, budowali swoje życie w oparciu o ziemię otrzymaną od rządu z ogromną bonifikatą. Taki drobiazg.) Wskazuje ona na to, że wbrew współczesnym fantazjom jak to dzisiejsze małżeństwa są zupełnie odmienne od historycznych – krótsze, rzadsze, zawierane później, itp. – nic z tego nie jest prawdą. Można znaleźć znaczące okresy historii gdy małżeństwa były zawierane później,rzadziej, itp. Jeśli cokolwiek, to historyczną anomalią jest to jak dzisiejsze małżeństwa są zawierane z miłości i jak dobrze mogą działać wtedy, gdy faktycznie działają. Dlatego przyjrzymy się konkretnym danym na temat tego jak trwałe są i były małżeństwa. Jak to faktycznie wygląda z tymi związkami.
(Ważne zastrzeżenie do wszystkich danych podawanych w artykule – prawdopodobnie od wszystkich można znaleźć pewne wyjątki w pewnych krajach, choćby dlatego, że zmiany społeczne czy prawne nie zachodzą w tym samym czasie. Dla przykładu, o ile w Europie czy USA szczyt liczby rozwodów przypadał na lata 80-te, w Korei Południowej były to wczesne dwutysięczne. Tym niemniej jesteśmy w stanie wskazać na pewne powtarzalne wzorce pojawiające się w większości rejonów.)
Małżeństwa mają miejsce coraz później
Faktycznie, jeśli porównamy sytuację do np. lat 50-tych ubiegłego wieku, to przeciętny wiek zawierania małżeństw jest dużo wyższy. Tyle tylko, że w latach 50-tych ubiegłego wieku małżeństwo było de facto niezbędne dla funkcjonowania w dorosłości, zwłaszcza dla kobiet, których prawa były znacząco ograniczone. Mniej było ważne czy małżeństwo było udane czy nie, jeśli w wieku 23 lat nie było się w takiej relacji, coś było z nami nie tak. Trzeba jednak zrozumieć, że taki układ też nie był historycznym standardem. Np. w dobie renesansu małżeństwa zawierano typowo dosyć późno, gdyż małżonkowie najpierw gromadzili majątek na służbie, a dopiero potem zakładali własny przybytek czy gospodarstwo. Więc owszem, jeśli porównujemy do pewnego ekstremu małżeństwa faktycznie zawierane są później. Tylko pytanie czemu akurat to ekstremum chcemy wybrać za opcję domyślną?
Swoją drogą, późniejszy wiek zawarcia pierwszego małżeństwa okazuje się pozytywnie przekładać na jego stabilność. To dość oczywiste i powiązane z kwestią większej samoświadomości, o której mówiliśmy (Podkreślam pierwszego, bo drugie, trzecie itp. małżeństwa są zawsze mniej stabilne, niż pierwsze. Powody tego są dość złożone. Po pierwsze w grupie osób ponownie wchodzących w związek małżeński automatycznie będzie więcej osób mających trudności z pozostaniem w związku. Ale też rozstanie będzie dla takich osób mniejszą barierą psychologiczną, niż dla tych, dla których byłby to pierwszy rozwód.)
Związki są mniej stabilne
No a co z tą trwałością? Cóż, zacznijmy od tego, że jak 150 lat temu małżonkowie obiecywali sobie „póki nas śmierć nie rozłączy”, to w praktyce oznaczało to zwykle „czyli tak 5-10 lat”… Dotyczyło to zwłaszcza kobiet, których ryzyko śmierci w połogu było bardzo wysokie. Dość powiedzieć, że aż 34% kobiet w tym okresie umierało w wieku 16-40 lat (dla porównania, dziś jest to 1.3%; dla mężczyzn to 24% wtedy i 4.3% dziś). Nawet w warunkach zakazu rozwodów związki kończyły się więc często po relatywnie krótkim czasie. Już z tego powodu trudno jest argumentować, że dziś relacje są dużo bardziej nietrwałe.
No ale skoro jest tak dobrze, to czemu mamy taką plagę rozwodów? Przecież mamy ich całe zatrzęsienie teraz, ludzie od razu się poddają i małżeństwa kończą się najszybciej w historii! No, a przynajmniej tak mówi powszechne wyobrażenie. Bo w rzeczywistości? W rzeczywistości częstotliwość rozwodów znacząco spadała w ostatnich dekadach i obecnie (dane) jest na poziomie wczesnych… lat 70-tych. Czyli owszem znaczącego skoku względem czasu gdy rozwód bez wskazania winy nie był dopuszczalny (co ludzie obchodzili np. umawiając się na pojedyncze uderzenie przy świadkach, minimalne kryterium niezbędne do rozwodu), ale daleko od szczytu, który w większości krajów wypadał na lata 80-te ubiegłego wieku. Po prostu, gdy dopuszczono rozwód bez wskazania o winie, wiele par, które wcześniej było zmuszone razem funkcjonować podjęło decyzję o rozstaniu. To było jak otwarcie tamy, na początku mamy wartki strumień spiętrzonej wody. Ten nadmiar szybko się jednak skończy, a normalny przepływ będzie dużo słabszy. Tak dokładnie było z rozwodami. Na początku faktycznie mieliśmy lawinowy ich wzrost, ale dość szybko te nieszczęśliwe małżeństwa się porozstawały i od tego czasu mamy tendencję spadkową.
No to może w takim razie rozwody mają teraz miejsce szybciej? No może i nie ma ich tak dużo, ale za to ludzie lekkomyślnie się na nie decydują? Cóż, też nie. Tu nieco trudniej odkopać odpowiednie dane, ale np. na tej próbce brytyjskiej, średni czas małżeństwa do rozwodu jest w okolicach 11.5 roku i jest to najdłuższy czas od początku lat 70-tych. (Najniższym wynikiem, dla porównania, było 8.9 roku w 1985).
A, uprzedzając prawdopodobny kontargument, proporcje rozwodów na tysiąc małżeństw również są na poziomie lat 70tych (choć na próbce brytyjskiej – późnych lat 70-tych). Więc to nie jest tak, że jest mniej rozwodów, bo i mniej osób się żeni. Również biorąc pod uwagę proporcje rozwodów do wszystkich małżeństw, daleko nam do jakiejś plagi rozstań.
Zadowolenie z relacji
No dobra, może rozwodów nie jest więcej, ale przecież dane wyraźnie pokazują, że ludzie są mniej szczęśliwi w związkach i mniej szczęśliwi w ogóle! Zwłaszcza kobiety, w wielu materiałach manosfery można trafić na przytoczone dane o tym jak to kobiety są dziś mniej szczęśliwe, niż były w czasów mniejszej równości płci. Jak to wyjaśnić?
No cóż, po pierwsze nawet w istniejących danych nie ma wyraźnych, jednoznaczych trendów. Są pewne badania sugerujące spadek (co ważne, spadek u obydwu płci, po prostu nieco większy u kobiet), ale są też badania pokazujące podobny poziom zadowolenia, tak z życia jak i z relacji. Czemu więc częściej słyszymy o danych o mniejszym zadowoleniu? Cóż, żyjemy w świecie szybkich niusów, a co lepiej się będzie klikało? „Ludzie są dziś tak samo szczęśliwi jak kiedyś”, czy „ludzie są dziś dużo bardziej nieszczęśliwi, oto nasze domysły czemu”? Negatywne doniesienia dostają więc zdecydowanie więcej uwagi medialnej.
To jednak tylko jeden z problemów z tezą. W tego typu badaniach jest bowiem dość duży problem metodologiczny: trudność z operacjonalizacją tego, o co pytamy. Dobrze ilustruje to choćby klasyczne już badanie na temat różnic w satysfakcji seksualnej, w którym niskie wyniki u obydwu płci znaczyły zupełnie co innego. U mężczyzny stosunek 1/10 mógł oznaczać „kiepski seks, nie atrakcyjna osoba partnerska, nie doszedłem”. U kobiet lęk, ból i bycie ofiarą przemocy fizycznej. Trudno więc powiedzieć, by ocena 1/10 u obydwu płci mierzyła ten sam poziom niezadowolenia. Takie różnice mogą też zachodzić w czasie. Zadowolenie ze związku 7/10 mogło w latach 60-tych oznaczać, że partner nie stosuje przemocy fizycznej ani seksualnej, choć poza tym nie ma z nim praktycznie relacji. Dziś wymagałoby już całkiem udanej relacji (choć nie idealnej). Jeśli więc kiedyś ludzie oceniali swoje zadowolenie na 7/10, a dziś na 6.5/10, czy możemy powiedzieć, że takie zadowolenie faktycznie spadło? Czy może nastąpił tu efekt inflacji oczekiwań?
Oczywiście, można argumentować, że ta inflacja oczekiwań sprawia, że czujemy się obiektywnie mniej zadowoleni. Równie dobrze moglibyśmy tu jednak postulować poszerzenie skali oceny. Dzisiejsze 6.5/10 to tak naprawdę 13/10 w starej kategorii, po prostu skala sięga teraz do 20. Możliwe jest też, że obydwa wyjaśnienia są częściowo prawdziwe. Z jednej strony skala ulega rozszerzeniu, z drugiej obiektywny poziom satysfakcji jest nieco ograniczony. Tak czy tak, zjawisko inflacji oczekiwań sprawia, że bezpośrednie porównywanie zadowolenia z życia czy związków 50 lat temu i dziś jest delikatnie mówiąc karkołomne. (Z podobnych przyczyn problematyczne może być porównywanie zadowolenia dziś osób z różnych pokoleń. To jak definiują szczęście może być zupełnie odmienne.)
Podobnie jak ze szczęściem wygląda sytuacja z seksem. Owszem, są badania wskazujące, że uprawiamy seks przeciętnie rzadziej, niż kiedyś. Ale typowo badania te nie biorą pod uwagę jakości tego seksu. Choćby tego, że w oryginalnych badaniach Kinseya przeciętny stosunek trwał 30-120 sekund (i często pozbawiony był tzw. gry wstępnej/ elementów pozapenetracyjnych). Dziś średnia to 3-7 minut i mowa tu stricte o penetracji, elementy pozapenetracyjne są zwykle dużo dłuższe. Przeciętny poziom zadowolenia z życia seksualnego jest też podobny jak kiedyś, choć – jak w wypadku szczęścia w ogóle – moglibyśmy tutaj oczekiwać efektu inflacji oczekiwań. W końcu jesteśmy dziś jako społeczeństwo wyraźnie bardziej świadomi swojej seksualności niż 70 lat temu. Biorąc to pod uwagę, rzeczywisty poziom zadowolenia z życia seksualnego jest prawdopodobnie wyższy, niż gdy zaczęto mierzyć te wskaźniki.
Te hipotezy wspierają też prace takich osób jak wspomniana Stephanie Coontz. Wskazuje ona na to, że to co dzisiaj kwalifikujemy jako dobre związki byłyby dwieście czy trzysta lat temu postrzegane jako niewyobrażalnie wręcz wspaniałe, bliskie i intymne relacje. Standardy w tym zakresie uległy bardzo dużej zmianie.
Praca nad naprawą związku
A skoro jesteśmy przy jakości związków i tezach typu „kiedyś to się relacje naprawiało, a teraz się je zmienia”… Wiemy już, że z tymi zmianami i łatwą rezygnacją ze związków to nieprawda. Wiemy, że przeciętna jakość związku dziś jest nieporównywalnie wyższa, niż przeciętna jakość związku 50 czy 100 lat temu. Ale co z tym naprawianiem?
Na pewno nie możemy powiedzieć, żeby kiedyś ludzie częściej sięgali po psychoterapię, czy to własną czy par. Taka najbardziej oczywista forma naprawy związku więc odpada. Być może częściej sięgano po wsparcie np. przywódców religijnych, ale powiedzmy sobie szczerze – takie osoby nie mają tutaj odpowiedniego przeszkolenia, więc ich wsparcie było delikatnie mówiąc wątpliwe. (A często wiemy, że po prostu polegało na wiktymizacji jednej z osób w relacji.) Zdecydowanie mniej było też powszechnie dostępnej wiedzy ułatwiającej własną pracę nad relacjami. Nawet więc jeśli takie osoby chciały swoje relacje naprawiać, nie za bardzo miały do tego zasoby. Do tego historycznie większość par żyła w dużo trudniejszych warunkach, automatycznie ograniczając zasoby dostępne do pracy nad jakością związku.
Pytanie więc, czy faktycznie mieliśmy tam do czynienia z naprawą? Czy może raczej z odrzuceniem potrzeb którejś ze stron w relacji (zwykle tej słabszej)? Często pod groźbą przemocy? Albo wręcz z obydwojgiem małżonków budujących wobec siebie rosnący resentyment? Stosujących coś co psycholog dr Martin Snarch określił jako „zwykły małżeński sadyzm”, celowe robienie sobie na wzajem na złość dla wyładowania frustracji z niezaspokojonych potrzeb. W końcu nie bez powodu tak duża część historycznej popkultury opierała się na resentymencie małżeńskim i kłótniach wewnątrz relacji. Ilość negatywnie nacechowanych sformułowań wobec współmałżonków, zaczynając od „moja stara/mój stary” pokazuje skalę tego zjawiska. „Naprawa” wydaje się więc dużo bardziej przypominać „zagryź zęby i znoś cierpliwie”, niż jakąkolwiek realną pracę. „Kiedyś naprawiało się związki” zmienia się w „kiedyś jak było źle to się nie narzekało tylko cierpiało, czemu niby dziś ludzie chcieliby mieć lepiej”.
Koniec końców wszystkie te rozważania o tym, jak to kiedyś związki były trwalsze, bo rzekomo ludziom bardziej zależało, są po prostu formą racjonalizacji niepotrzebnego cierpienia.
Jesteś w związku z osobą niedopasowaną do Ciebie? Trudno, masz cierpieć, albo któreś z Was musi się zmienić, wbrew sobie.
Jesteś w związku z osobą toksyczną i/lub przemocową? Trudno, pracuj nad nią, może się zmieni.
Jesteś w związku z osobą, która traktuje Cię osobę ze służby, a nie osobę partnerską? Trudno, tak bywa. Musisz to znieść.
Tymczasem dobrze, że w tych sytuacjach uczymy się powiedzieć nie i zakończyć dany związek. Próby zawstydzania per „kiedyś to ludzie się bardziej starali” są jedynie przejawem niezrozumienia tego, jak bardzo zmienił się świat i ludzka świadomość tego, jak dobrych relacji mogą oczekiwać w życiu.
Tym bardziej, że jak widzimy z powyższych danych, związki dziś mają się raczej lepiej, niż kiedyś. Są co najmniej równie trwałe. Zdecydowanie częściej podejmuje się próby pracy nad nimi np. z wykorzystaniem terapii par. Również poziomem szczęścia co najmniej nie odstają od tego co było kiedyś (a prawdopodobnie są dużo bardziej spełniające dla osób w nich będących). Dlatego warto odrzucić kulturowe stereotypy i docenić to, że jest coraz lepiej. A hasła o tym, jak to kiedyś było lepiej traktować podobnie, jak inne nostalgiczne fantazje.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: