Jak popkultura ogranicza naszą wizję możliwego świata?

Jestem beznadziejnym nerdem. Jeśli jest coś nerdowskiego, to prawdopodobnie się tym interesuje lub interesowałem, mam coś z tego na półce lub w innej kolekcji, istnieją obciążające mnie zdjęcia w tym zakresie itp. Jako nerd jestem też dość naturalnie bardzo obyty z różnymi przejawami popkultury i pod wieloma względami ją cenię. Jednocześnie jestem boleśnie świadomy tego, że pewne wzorce typowe dla popkultury mogą nam zaburzać perspektywy na to, jak świat może wyglądać i co moglibyśmy z nim zrobić.

 

 

Jedną z esencjonalnych kwestii popkultury jest to, że powinna być rozpoznawalna dla odbiorcy. To zaś oznacza, że przedstawiony świat nie może za bardzo odchodzić od tego, który zna. (Lub, jeśli jednak się oddala, to w ramach pewnych wzorców, które i tak czynią go rozpoznawalnym, np. popularnych wyobrażeń o średniowieczu czy starożytności.) Inaczej (a przynajmniej tak się zakłada) bariera wejścia może być zbyt duża dla typowego odbiorcy. Może nie być w stanie do końca ogarnąć kim są ci ludzie, czemu mają takie zachowania, a przy tym nie mieć dość cierpliwości by chcieć się tego nauczyć. Dlatego lepiej go nie zrażać i tworzyć dzieła, które będą łatwe do zrozumienia.

 

Jednym z objawów tego jest flintstonizacja, o której już kiedyś pisałem. Flintstonizacja to projektowanie współczesnych norm społecznych w przeszłość. To zakładanie (lub przynajmniej pokazywanie), że „zawsze” relacje rodzinne, społeczne itp. były takie jak dziś. Oczywiście czasem bywa to robione celowo i humorystycznie, jako anachronizm. Np. w serialu Upstart Crow, o Szekspirze, którego humor w dużej mierze opiera się na odwołań do współczesnych norm i standardów. Często jednak nie jest to robione świadomie i ironicznie, tylko z pełnym przeświadczeniem, że faktycznie tak to kiedyś wyglądało. Stąd np. nastolatki w średniowieczu czy w dalekiej przyszłości przechodzą bunt w formie bardzo podobnej do buntu współczesnych nastolatków z USA.

 

Odwrotnością flintstonizacji jest norma status quo, której doskonałym przykładem mogą być np. filmy z uniwersum Marvela.

Już tzw. pierwsza faza Marvela (kończąca się filmem Avengers) wprowadziła do naszego świata technologie, które powinny go były drastycznie zmienić. Np. reaktor łukowy Tony’ego Starka powinien zapewnić czystą, tanią energię dla całego świata, drastycznie redukując ubóstwo, przestępczość i wiele innych problemów. Problemy z wodą pitną w Afryce? Kilka reaktorów łukowych zasilających odpowiednie odsalarnie i problem znika.

Tyle tylko, że Stark* nie może tego zrobić. Reaktor łukowy zapewni energię budynkom Starka, ale to wszystko. On sam może interweniować w jakichś konfliktach zagranicznych, wedle swojego uznania, ale nie może zadbać o spokój, majętność i dostatek ludzi na świecie. Nawet mu to nie przyjdzie do głowy. Nie może.

*

Muszę przy tej okazji odnieść się do innej potwornie irytującej i szkodliwej kliszy w popkulturze, którą można określić mianem zawód: naukowiec. Jeśli bowiem mamy w filmie, książce czy komiksie naukowca, to jest on (lub rzadziej, ona) ekspertem od wszystkiego. Jest elektronikiem, architektem, hakerem, biologiem, rusznikarzem… słowem, zna się absolutnie na wszystkim. Ponieważ „znanie się na rzeczach” jest konkretną rolą w zespole, porównywalną z byciem wojownikiem, przywódcą, kierowcą czy osobą od uwodzenia/czarowania.

I myślę, że jest to jednym z subtelnych, ale istotnych czynników wpływających na spadek prestiżu nauki w minionych latach. Bo zamiast osób wyspecjalizowanych w niewielkim przedziale szczegółowej wiedzy na który pracowali latami widzimy chodzące encyklopedie (co sugeruje, że my też, np. dzięki „uniwersytetowi googla” możemy znać się na wszystkim), do tego porównywalne w swojej wartości dla grupy bohaterów do kolesia, który dobrze prowadzi albo strzela z łuku (więc w sumie to zostanie tym naukowcem to nie problem, to nie ma co zakładać, że się na czymś faktycznie zna). W efekcie popkultura kształtuje obraz nauki odbierający jej wiele prestiżu.

 

Widzisz, również świat przedstawiony w uniwersum kinowym Marvela… czy w dowolnym innym tego typu świecie… z założenia powinien być bardzo bliski naszemu. Tak by widz mógł się jak najbardziej z nim utożsamiać. By był dla niego jasny i zrozumiały. Jasne, może są tam superbohaterowie, moce i technologie które w rzeczywistości drastycznie przeformatowałyby to jak funkcjonujemy… Ale status quo jest ważniejszy. Dlatego choć Superman dużo bardziej przysłużyłby się światu napędzając przez godzinę dziennie kilkanaście mega-elektrowni na całym świecie**, to zamiast tego poluje na pojedynczych rabusiów. Tych samych rabusiów, którzy nie mieliby potrzeby funkcjonować w świecie darmowej energii. Dlatego choć ułamek wiedzy S.T.A.R. Labs z DC wystarczyłby do wyleczenia większości chorób na świecie, nigdy do tego nie dojdzie. Dlatego choć Bruce Wayne mógłby własnoręcznie zlikwidować ubóstwo na całym świecie (no, przynajmniej do czasów Joker War), to nigdy do tego nie dojdzie, a on sam typowo wydaje się być wręcz nieświadomy tych problemów. (Pięknie sparodiowane choćby w 3 sezonie Harley Quinn.) To samo dotyczy zresztą choćby światów SF. Mimo rzekomej obcości, koniec końców są formą status quo.

**

A i działanie supermana nie byłoby potrzebne, gdyż Luthor mógłby po prostu zapewnić darmową energię całemu światu, choćby po to, by narcystycznie dowieść, że jest lepszy od Supermana.

 

W zasadzie jedynym uniwersum popkulturowym, które od tego nieco odeszło był klasyczny Star Trek, funkcjonujący w społeczeństwie post-niedoborowym, w świecie gdzie nikomu nie brakowało niczego do spełnienia podstawowych potrzeb ani dużej części zachcianek. Nawet Star Trek fabularnie funkcjonował jednak na „ostatecznej granicy”, wśród niezbadanych światów na krawędzi Federacji, gdzie post-niedobór jeszcze nie zaistniał. Wszystkie inne popularne światy SF są jakąś ekstrapolacją aktualnej rzeczywistości. W podobny sposób w SF typowo nie mamy faktycznie obcych ras. Mogą obco wyglądać, ale praktycznie zawsze są jakąś wariacją na temat jakiejś ziemskiej kultury.

 

Zamiast realnej, społecznej zmiany prowadzącej do głębokiego efektu mamy, cóż, historię o samozwańczej straży obywatelskiej, stosującej nieusankcjonowaną, ale fabularnie usprawiedliwioną przemoc, która ma w jakiś sposób rozwiązać problemy świata. A w rzeczywistości rozwiązuje głównie problemy, które sama najpierw tworzy. Spójrz na fabułę MCU – jak wiele filmów i seriali zostanie, jeśli wykluczymy fabuły typu „bohaterowie naprawiaja problem, który sami stworzyli, lub stworzyły osoby z nimi związane”? (Tej próby nie przetrwają choćby Avengers 1-4, Thor 1-3, GotG 1-2, Iron Man 1-3, Spider-Man 1-3, Kapitan Ameryka 2-3, lista ciągnie się i ciągnie…)

 

To z kolei buduje w odbiorcy szereg bardzo konkretnych wyobrażeń na temat rzeczywistości:

1. Koniec końców obecnego świata nie da się zbytnio zmienić. Nawet z wybitnymi ludźmi, niesamowitymi zasobami, kolosalnymi środkami, itp. szczytem naszych możliwości jest nieco lepsze status quo. Nieco mniej przestępczości, nieco mniej wojen, ale koniec końców nie ma co nawet marzyć o innym świecie. Jest on zupełnie poza zasięgiem naszej wyobraźni, a jedyne alternatywy będą gorsze. Nawet w dalekiej rozwiniętej technologicznie przyszłości stosunki społeczne, nierówności władzy, itp. muszą być takie, jak są obecnie… Lub gorsze!

2. Nawet ta ograniczona poprawa jest do uzyskania wysiłkiem wybitnych jednostek, a nie w toku społecznej zmiany. (Postacie głoszące takie ruchy społecznej zmiany często są wręcz stawiane w roli łotrów, np. Killmonger w MCU, dodaje się im też dość absurdalne zachowania byle tylko uzasadnić czemu nie mogą mieć racji… Gdyż poważna konfrontacja z ich stanowiskiem zmusiłaby do zauważenia, że damn, oni mają rację!)

3. Głównym środkiem stosowanym przez superbohaterów jest przemoc oraz podsłuch i dostęp do prywatnych danych obywateli. Innymi słowy najgorsze aspekty państwa policyjnego. Jasne, zdarza się krytyka takich postaw, ale tylko doprowadzonych do ekstremum. Mordowanie ludzi z wyprzedzeniem, bo będą przestępcami, jak w Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz? No bez przesady. Ale np. pozasądowe przetrzymywanie ludzi w więzieniu we Flash czy Green Arrow? Spoko, w końcu to superłotrzy, no nie można ich poddać normalnemu działaniu aparatu sprawiedliwości. Ale czego oczekiwać, skoro Arrow potrzebował sezonu by ogarnąć, że może mordowanie ludzi bo ich nazwiska były w tatusinym notatniku nie do końca jest w porządku?

 

W efekcie, choć popkultura wydawałaby się skrzyć różnymi opcjami i możliwościami, zamyka nas w ciasnym kaftanie wyobrażeń na temat świata. Do tego stopnia, że alternatywne opcje stają się trudne nawet do wyobrażenia. Co ciekawe, ten nurt „są alternatywy, ale ich sobie nie wyobrażamy” robi się w ostatnich latach coraz silniejszy. Jest ważnym elementem „The Dawn of Everything„, o którym ostatnio pisałem. Stanowi kluczowy wątek błyskotliwego „Last Exit” Maxa Gladstone’a***. Pewne jego nurty pojawiają się w niezłym „Thirteen Storeys” Jonathana Simmsa. Powoli nawet popkultura, przynajmniej ta bardziej niszowa, wydaje się zaczynać wychodzić z pozornego wyboru („zaakceptuj jak jest, godząc się ewentualnie na drobne usprawnienia lub będzie tylko gorzej”), do którego nas tak bardzo przyzwyczaiła. To jednak, co istotne, niszowa popkultura. Ta masowa zamyka się jeszcze bardziej w chowie wsobnym, wypuszczając remake’i remake’ów, prequele, sequele i spin-offy, rozpaczliwie próbując wycisnąć jeszcze więcej z maksymalnie wypranych pomysłów. Tym samym jeszcze bardziej zamyka nas w bardzo ograniczonej perspektywie świata.

*** Uwaga, tu spoiler

Przez całe Last Exit bohaterowie podróżują przez szereg alternatywnych rzeczywistości, jedna gorsza od drugiej, zastanawiając się co to mówi o szansach świata, a jednocześnie walcząc z czymś obcym, co próbuje wkraść się do naszego świata.

Dopiero na koniec odkrywają, że „to coś obcego” to po prostu opcje alternatywnych światów daleko poza ich perspektywami, które na początku wydawały się tak inne, że aż obce.

 

Dlatego warto celowo wyjść poza ten zakres i faktycznie zadać sobie pytanie jakie alternatywy są możliwe. Bo trudno do nich dążyć, jeśli najpierw ich sobie nie wyobrazimy. Dlatego zachęcam Cię do małej zabawy. Jaki świat mógłby powstać, gdyby faktycznie, kreatywnie wykorzystać te wszystkie supermoce, niesamowitą technologię, itp. nie do rozwiązywania drobnych problemów, ale do realnej, globalnej zmiany? Daj sobie nieco czasu na poszukanie tego, co można zrobić czy to z jednym Supermanem, czy z nieograniczonym majątkiem typu Bruce’a Wayne’a, czy z technologią Tony’ego Starka albo Lexa Luthora, zakładając że celem są realne światowe problemy. Głód, choroby, ubóstwo, nierówności, kryzys klimatyczny, itp. itd. Jakie inne światy moglibyśmy faktycznie stworzyć?

A gdy już do tego dojdziesz, to które z elementów tej wizji dałoby się wprowadzić nawet bez Iron Mana czy Clarka Kenta?

 


Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis