Futuryści, fantaści, bajarze…

Mam problem z futurystami.

Nie spotkałem dotychczas żadnego, którego nie uznałbym za cwanego naciągacza. Jasne, może miałem niereprezentatywną próbę. Ale jakoś tak jest, że nawet przy powierzchownej weryfikacji, tezy futurystów wydają się rozpadać niczym domek z kart.

Bezpośrednią inspiracją dla tego wpisu był wywiad z jednym z futurystów. Ponoć, wg. Wired, jednego ze 100 najbardziej wpływowych ludzi w Europie w 2016. Cóż, jeśli tak faktycznie jest, to pozostaje pokiwać ze smutkiem głową nad stanem Europy.

Na dziewięć przewidywań zawartych w wywiadzie, jedno było tak naprawdę opisem sytuacji obecnej. Pozostałych osiem demonstrowało połączenie zachwytu nad nowymi technologiami, brak choć amatorskiego rozeznania w praktyce tych technologii oraz ogromne zamknięcie w swojej bańce społecznej i brak szerszej perspektywy. Futurysta zakładał m.in. całkowite zastąpienie pieniędzy papierowych pieniędzmi wirtualnymi w ciągu 10 lat – co może być nieco trudne, gdy w 2017 wciąż 1/7 Europejczyków w ogóle nie korzystała z internetu… Nie „korzystała mało”. Nigdy nie korzystała. Postulował też zastąpienie węgla w ciągu 10 lat energią słoneczną, ze względu na taniejące koszta paneli – w sytuacji, gdy główny problem z energią słoneczną to baterie, a Niemcy właśnie mają spektakularną porażkę przejścia z węgla na OZE i otwierają nowe elektrownie węglowe. (Niestety, atom jest tu jedynym realnym wyjściem, chyba, że zaliczymy nieprzewidywalny rozwój technologii).

Nie chcę wskazywać na konkretnego futurystę, bo, jakby to ująć, to nie jego prywatna wina. Taki poziom nietrafności wydaje się być wpisany w tą branżę. W zasadzie każdy futurysta jest w mojej ocenie bajarzem, potrafiącym wymyślać hasła, które trafiają dobrze do dziennikarzy. Ci z kolei szukają, zgodnie ze współczesną normą, fajnych, poruszających emocje przewidywań dla swoich czytelników i nawet nie próbują drążyć i weryfikować.


Tylko, na krew Hastura, mam nieco większe wymogi. Od futurystów i od dziennikarzy.

Może to dlatego, że „od zawsze” czytuję fantastykę naukową. A autorzy fantastyki naukowej zwykle naprawdę biorą sobie do serca przymiotnik „naukowa”. Niektórzy, jak Peter Watts (którego uwielbiam i gorąco polecam) potrafią dorzucić do swoich książek więcej notek bibliograficznych, niż większość znanych mi poradników. Inni po prostu opierają się na swojej ekspertyzie inżynierskiej, jak Heinlein. Inni po prostu siedli i zaczęli długo i starannie myśleć o tym „no dobra, jeśli to wprowadzimy, to jakie będą konsekwencje na każdym etapie?”

Mam strasznie silne poczucie, że futuryści nie robią nawet tego ostatniego elementu, nie mówiąc o zbudowaniu choćby pobieżnej wiedzy w zakresie technologii, których przyszłość przewidują. Formalnie ich pracą jest myśleć o przyszłości, ale wydają się nie poświęcać nawet ułamka realnego wysiłku, by to przemyśleć.


Przyznam, nie mógłbym tak. Choćby po to, by móc odpowiedzieć dziennikarzowi, który zadałby mi parę prostych i oczywistych pytań typu „jak konkretnie miałoby do tego dojść”.

Nawet, jeśli wiem, że większość współczesnych dziennikarzy tego niestety nie zrobi, bo profesja ta w dużej mierze zdegenerowała się do bycia „media workerem” i robienia clickbaitowych tytułów. Ze stratą dla wszystkich (no, prawie wszystkich).


Wkurza mnie ta sytuacja o tyle, że spójna, głęboka wizja przyszłości – nawet ryzykowna, ale faktycznie osadzona w technologii – jest dla mnie czymś niesamowicie przyjemnym. Po prostu mnie to jara i jestem w stanie wybaczyć wiele w zamian za sensowną, bogatą wizję tego co być może się wydarzy.

Dlatego mam problem z futurystami. Bo raz za razem mi to obiecują i raz za razem nie wywiązują się ze swojej obietnicy.



Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!

Przykładowe pytania:

 

Podziel się tym tekstem ze znajomymi:
Następny wpis
Poprzedni wpis