Dlaczego cierpienie bogatych i ubogich nie jest równe
Raz na jakiś czas w dyskusjach na temat nierówności dochodowych spotykam się z argumentami, że przecież finalnie pieniądze szczęścia nie dają, bogaci też mogą cierpieć, chorować, mieć rozczarowania czy depresje, a nie da się wartościować cierpienia.
Cóż, jakoś nie spotkałem w tych dyskusjach osoby, która byłaby gotowa bez problemu zamienić się na dokładnie takie problemy, jakie ma, ale dodatkowo niższy status majątkowy. Deklaratywnie bogaci i biedni mieli cierpieć tak samo, ale koniec końców jakoś ludzie woleliby być zamożni, niż ubodzy.
I nic dziwnego. Bo cierpienie bogatych i biednych nie jest równe.
Dyskusja, która była bezpośrednim impulsem do napisania tego artykułu była wymiana pod tekstem o rosnących ratach kredytu, który w dużej mierze skupiał się na problemach rodzin z górnego 1-2% dochodów, np. parze zarabiającej ponad 25 tysięcy na rękę, która musiała ograniczyć wydatki, zrezygnować z wakacji, przez rosnące raty. Wiele osób punktowało ten wybór bohaterów artykułu jako alienujący dla większości czytelników. Bo co ma powiedzieć para zarabiająca 6 czy 8 tys. na rękę, co jest zdecydowanie częstszym scenariuszem w tym kraju? Jak mają się utożsamiać z ludźmi, którzy zarabiają 4-5x więcej, ale wciąż narzekają, że im nie starcza? W odpowiedzi część osób deklarowała, że przecież cierpienie gdy nie stać Cię na wymarzone mieszkanie jest takie samo gdy zarabiasz 5 tysięcy i gdy zarabiasz 20 tysięcy, że biedni i bogaci cierpią dokładnie tak samo.
No cóż, absolutnie nie mogę się tu zgodzić.
Wbrew popularnym tezom, pieniądze jak najbardziej dają szczęście. Przy czym fakt, nie jest to zależność liniowa, a hiperboliczna, każde kolejne porównywalne podniesienie poziomu szczęścia wymaga o rząd wielkości większej kwoty. Ten skok był tym, co skłoniło przez pewien czas do tezy, że powyżej pewnej kwoty (75 tysięcy dolarów rocznego dochodu) pieniądze przestają dawać bonus do szczęścia. Jak się okazało, wciąż dają, tylko coraz mniej efektywnie. Innymi słowy, podniesienie czyjegoś dochodu z 2 na 4 tysiące da podobny wzrost szczęścia, jak podniesienie czyjegoś dochodu z 2 na 4 miliony. Tylko, oczywiście, kosztem wzrostu szczęścia tej jednej bardzo bogatej i i tak już bardziej szczęśliwej osoby moglibyśmy identycznie podbić poziom szczęścia dwóch tysięcy osób mniej zamożnych i mniej szczęśliwych, uzyskując tym samym tysiąckrotnie wyższy zwrot z tej samej inwestycji. Decyzja wydaje się oczywista*. (Oczywiście, te same pieniądze mogą w różnym stopniu prowadzić do wzrostu szczęścia, wybór tego na co je wydamy ma znaczenie.)
*Przy okazji pieniądze dodają też inteligencji, a przynajmniej niedobór pieniędzy ma efekt ogłupiający, ze względu na nadmiar stresu. Mamy więc sytuację, w której obok wyższego szczęścia dużo większej grupy ludzi mielibyśmy też wyraźny spadek poziomu stresu i wzrost lepszych, bardziej racjonalnych decyzji. Drodzy neoliberałowie, narzekacie, że ludzie podejmują głupie wybory przy urnach? Najprostszy sposób by podbić im IQ o jakieś 10 punktów to, uwaga, uwaga, zapewnić, że nie będą odczuwali stresu w wyniku zbyt niskich pensji!
Co jednak najważniejsze, pieniądze jak najbardziej przekładają się na odczuwane cierpienie. I to co najmniej na kilka sposobów!
Po pierwsze, cierpienie jest bardziej złożonym procesem niż ból czy dyskomfort. Ma, owszem, aspekt fizyczny, ale ma też aspekt psychologiczny, na przykład poczucie trwałości czy nieuniknioności. (Niektóre środki przeciwbólowe de facto nie blokują bólu, usuwają jedynie poczucie tego, że ból będzie trwał i to już drastycznie redukuje jego postrzeganą intensywność.) Im więcej potencjalnych metod na pozbycie się cierpienia – niekoniecznie skutecznych, ale pozostających chociaż opcją – tym zwykle niższe samo odczuwane cierpienie. Zapytaj zresztą siebie, co byłoby gorsze: cierpieć i mieć pewność, że Twoje cierpienie będzie trwać, czy cierpieć, ale mieć szansę, że jedna z pięciu możliwych interwencji pomoże Ci to cierpienie zmniejszyć lub zlikwidować?
Pieniądze dają dostęp do dużo większego zakresu interwencji. Masz problemy z depresją? Do grona możliwych rozwiązań dochodzi np. eksperymentalna terapia lekiem z ketaminą, skromne 12 tysięcy złotych miesięcznie przez kilka-naście miesięcy. Jest już w Polsce! Nie wiadomo czy zadziała, ale jeśli masz dość zasobów, to przetestowanie tej opcji jest po prostu kolejną rzeczą, którą bierzesz pod uwagę, a nie mrzonką.
Po drugie, pieniądze ułatwiają zarządzanie cierpieniem. Nie musisz czekać w kolejce NFZ do lekarza, możesz zapłacić za prywatną wizytę i to u najlepszego fachowca. Nie musisz „dawkować” sobie terapii, czy wyliczać sobie na ile sesji Cię stać. Nie musisz polować na tańszą wersję drogiego leku, albo po prostu możesz go sobie kupić. Dla przykładu, spośród różnych antydepresantów tylko te oparte na buprioprionie nie mają negatywnego wpływu na libido, ale są to też leki nierefundowane i dość drogie (do niedawna nawet 500 zł/miesiąc przy większej dawce, obecnie pojawiły się w końcu nieco tańsze alternatywy, ale wciąż, nawet 200 zł/miesiąc przy większej dawce to dla wielu osób kwota zaporowa). Jasne, w wypadku antydepresantów jest też kwestia indywidualnej reakcji organizmu, nie każdemu buprioprion „zaskoczy”. Pozostaje on jednak pewną opcją, a wiele osób rezygnuje z terapii depresji właśnie przez zaburzenia libido, erekcji, itp. będące efektem ubocznym niektórych leków.
Po trzecie, pieniądze ułatwiają realizowanie większej ilości zachowań kompensacyjnych i adaptacyjnych. Niekoniecznie zdrowych czy fajnych, ale wciąż dających jakąś ulgę. Jeśli poprawiasz sobie nastrój zakupami czy hazardem, pieniądze ułatwiają to zdecydowanie bardziej, niż ich brak. Ba, gdy masz odpowiednio dużo pieniędzy, straty po prostu nie są odczuwalne, nawet jeśli poprawa nastroju jest bardzo krótkotrwała.
Dotyczy to także zdrowszych form kompensacji czy dbania o siebie. Masz dość kasy? Możesz po złamaniu ręki iść na bezpłatny urlop na dwa miesiące i pozwolić sobie w pełni zregenerować. Do tego zatrudnić kogoś, kto będzie Ci sprzątać, gotować i ogarniać. Ty masz tylko zdrowieć, co w takich warunkach jest dużo łatwiejsze, niż gdy niezależnie od obrażeń musisz ogarnąć dom i rodzinę.
Po czwarte, pieniądze czasem dają po prostu czyste sumienie i redukują możliwość pojawienia się cierpienia. Masz chorego zwierzaka – czy zapłacisz dodatkowych 1.5k za fMRI? Czy jeśli będzie trzeba sprowadzisz z Chin eksperymentalny lek, który może uratować ukochane zwierzę, ale który będzie kosztować koło 20 tysięcy? Dla wielu osób nie jest to w ogóle możliwością. Dla innych jest to bardzo ciężką decyzja między próbą uratowania istoty, którą się uwielbia, a np. zakredytowaniem się na kilka lat. I żadna decyzja nie jest tu dobra – tym bardziej, że ta terapia może po prostu nie zadziałać (albo od początku być podróbką). Gdy masz dość zasobów, przestaje to być problemem, jest szansa, że zadziała? Płacisz i tyle. To „tylko” pieniądze. I dla takiej osoby to faktycznie „tylko”, są rzeczy dużo ważniejsze. Ale by móc tak powiedzieć, potrzeba mieć zdecydowanie inną sytuację.
Dlatego ilekroć słyszę, że ktoś mówi, że bogaci i biedni cierpią tak samo, gilotyna mi się w kieszeni otwiera, bo to po prostu nie jest prawda. I mówię to z perspektywy osoby, która przez lata awansowała z poziomu średnich dochodów do bardzo zamożnej. (Wg. danych na temat dochodów i majątków.) Mam porównanie jak to jest po tej drugiej stronie. Tak, tu jest łatwiej, dużo łatwiej i ktokolwiek kto to próbuje negować po prostu nie ma pojęcia o tym jak uprzywilejowany jest. (Lub poświęca zdecydowanie zbyt wiele empatii ludziom, którzy zdecydowanie nie odwzajemniają tejże wobec niego.)
Dla jasności, nie chodzi tu o to, żeby teraz osoby zamożne czuły się winne w wyniku swojej zamożności. W ogóle myślenie o kwestii w kategoriach winy czy poczucia winy jest absurdalne i nieproduktywne. Natomiast ważne jest by takie osoby miały świadomość swojego uprzywilejowania i tego, że większość osób takiego uprzywilejowania nie ma. Ważne jest, by media przedstawiały realne problemy, jak absurdalne ceny mieszkań względem pensji, z perspektywy przeciętnych obywateli, a nie górnego 1-2%. (Tym bardziej, że uczyniłoby to taki materiał LEPSZYM, nie gorszym! W końcu dla zarabiających 6 tys. to mieszkanie oddala się dużo bardziej, niż dla zarabiających 25 tys!) Ważne jest, byśmy zrozumieli, jak w rzeczywistości wygląda w Polsce klasa średnia i realna rozpiętość dochodów i prowadzili dyskusję w oparciu o faktyczne dane. Ważne jest byśmy podejmowali działania na rzecz systemowej poprawy kwestii nierówności. W końcu – ważne jest by podjąć konkretne działania na rzecz tych osób, których cierpienie, przez brak majątku, jest po prostu większe.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: