Na każdej większej grupie trenerskiej, na której byłem był pewien temat, który powracał niczym bumerang. Spór między praktykami, a teoretykami. Czy „teoretyk”, człowiek, który nie znał danej dziedziny ze swojego doświadczenia, a tylko z materiałów na ten temat, może skutecznie szkolić ludzi, którzy się tym zajmują na codzień? Czy też trenerem powinien być tylko „praktyk”, człowiek, który to robił i ma w tym bogate doświadczenie?
Brałem udział w takich dyskusjach tak często, że nieco mnie na nie mdli. Są po prostu skrajnie powtarzalne i przewidywalne, opierają się bowiem na kilku z góry nakreślonych założeniach (oraz, co ciekawe, jednej Dominującej Strukturze Poznawczej). Z drugiej jednak strony pomyślałem, że może warto napisać artykuł zbierający argumenty w tym temacie. Choćby dlatego, że dyskusje na facebooku niespecjalnie służą zebraniu wszystkich możliwych argumentów w temacie. (Wow! cóż za zaskakująca obserwacja!)
Charakterystyczne dla tego sporu jest to, że praktycznie zawsze inicjują go osoby, które postrzegają siebie jako „praktyków”. Co więcej, nie zdarzyło mi się dotąd być w sytuacji, w której dyskusji na ten temat nie wszczęłaby osoba z DPS wojownika lub pokrewną (biznes to sport, biznes to polowanie). Jest to bezpośrednio związane z naturą tego DSP, gdzie „tylko jeśli byłeś na wojnie, możesz wiedzieć jak to jest.” Zastanawiam się tylko nad tym, czemu takie osoby mają tak regularną potrzebę poruszania tej kwestii…
Sam w tej debacie stoję „od zawsze” po stronie „teoretyków”. Uważam, że własne doświadczenie w danym obszarze nie tylko nie jest niezbędne do skutecznego uczenia, ale wręcz będzie często głęboko szkodliwe. A to dlatego, idąc dalej, że podział na „praktyków” i „teoretyków” to tak naprawdę podział na dwa gatunki „teoretyków” – tych z mniejszą, oraz z większą bazą danych. Dlatego też od samego początku „praktyków” i „teoretyków” biorę w cudzysłów.
Dodatkowo na terminy te nakładają się dwa rozumienia terminu „teoria”: potoczne, czyli „fotelowe bajdurzenie” oraz naukowe, czyli złożona struktura opisująca świat i osadzona w ogromnej ilości badań. W debacie „praktycy” vs „teoretycy” niemal zawsze w podtekście wskazuje się tylko na to pierwsze rozumienie.
Cały problem z tym podziałem sprowadza się do czegoś, o czym pisałem już na tym blogu dziesiątki, jeśli nie setki razy. Twoje doświadczenie NIE JEST reprezentatywne. I nigdy nie będzie. Ani moje. Ani Zenka. Ani Baśki. Ani nawet Świętego Zegrzysława, opiekuna ludzi biegających po mieście z miotaczami ognia. Niczyje doświadczenie nigdy nie będzie reprezentatywne.
Reprezentatywne, czyli takie, które można z sensowną dozą zaufania uogólnić na innych ludzi.
To, że Ty coś robiłeś i miałeś określone efekty… nie mówi nawet, że Twoje efekty były wynikiem Twoich prób. Ładnie widać to np. w badaniach na temat sprzedaży (bardzo popularnym temacie w kontekście tych dyskusji). Sprzedawcy mają tendencję do przekonania o skuteczności jak najczęstszych prób domknięcia sprzedaży. Mają takie przekonanie, bo ich bezpośrednie doświadczenie mówi im, że próbowali domykać i sprzedawali. Ale analiza zachowań i wyników sprzedawców jasno pokazuje, że przy tak zwanej „dużej sprzedaży” zbyt duża ilość prób domknięcia drastycznie zmniejsza skuteczność sprzedawcy. Problem w tym, że takie wnioski są możliwe dopiero po przeanalizowaniu dużych zestawów danych. Dopiero po porównaniu wielu sprzedawców, stosujących różne metody, grupy tak dużej, że pozwoli nam na wyłączenie przypadkowych czynników, takich jak chwilowy boom czy zapaść na jakimś rynku. Podobnie wśród maratończyków – praktycy twierdzą często, że witamina C pozwala im zmniejszyć stany zapalne po maratonie. Ale zostało to przebadane i okazało się, że witamina C wręcz stany zapalne zwiększa i pogłębia.
I teraz ci sprzedawcy, „praktycy” mogliby próbować szkolić innych sprzedawców, z tego co w ich doświadczeniu działało… Tyle, że robiliby swoim uczniom krzywdę, ucząc techniki, która nie daje realnych efektów. Podobnie maratończycy „praktycy”. W końcu oni maraton przebiegli, niejeden! Oni „wiedzą” co działa, a co nie.
Niestety, ale ludzie głęboko nie doceniają tego, jak bardzo ich doświadczenie nie jest reprezentatywne. Ani jak bardzo są ograniczeni w próbach trafnego wnioskowania ze swoich doświadczeń. W rzeczywistości „praktycy” też tworzą teorię – tylko ich teoria opiera się na ograniczonym zakresie ich własnych doświadczeń. Nie biorą pod uwagę – bo ich mózg im to po prostu zbyt utrudnia – że inni mogą mieć zupełnie inne doświadczenia. Jeśli nawet biorą – to zaniżają drastycznie częstotliwość występowania tych innych doświadczeń. W efekcie tworzą teorie dopasowane do swoich konkretnych doświadczeń, ale bez zastrzeżenia, że ich teorie takich właśnie doświadczeń dotyczą. Bo sami nie mają takiego zastrzeżenia w swojej głowie.
„Teoretycy” tymczasem opierają się na dużo większym zakresie doświadczeń. Dzięki temu są w stanie znaleźć narzędzia, które mają dużo większe szanse zadziałać w danej sytuacji. Nie są tak przywiązani do fragmentu doświadczenia, niewielkiego wycinka rzeczywistości. Dlatego są w stanie skuteczniej dobrać narzędzia do potrzeb grupy.
Co więcej, „teoretykom”, ze względu na szersze zrozumienie tematu, łatwiej nie wpaść w pułapkę eksperta – przecenianie powszechności swojej wiedzy. Efekt Krugera-Dunninga mówi nam, że eksperci będą przeceniali poziom kursantów, co może prowadzić do szkolenia mało dopasowanego do ich potrzeb. (Pisałem o tym w wątku o szkoleniu początkujących.) Zarówno „praktycy” jak i „teoretycy” są na to zjawisko narażeni, ale Ci drudzy, przez większą znajomość różnych podejść do tematu mogą ławiej skorygować swój przekaz.
Przerwa na reklamę ;)
Książka "Status: Dominacja, uległość i ukryta esencja ludzkich zachowań". Unikatowy tom, wprowadzający Cię w te aspekty ludzkiej komunikacji, które z jakiegoś dziwnego powodu są w psychologii społecznej pewnym tabu. Cóż - ich zrozumienie jest tym bardziej cenne.
Dostępna w druku i jako e-book, tylko na MindStore.pl
Wracamy do artykułu :)
No dobrze, przedstawiłem perspektywę „teoretyków”, a co z uwagami „praktyków”? Nie chciałbym ich pominąć. Podstawowe zarzuty „praktyków” wobec „teoretyków” są z tego co widziałem cztery.
1) „teoretycy” nie znają tematu z praktyki, nie wiedzą więc co faktycznie działa, a co nie;
2) „teoretycy” nie przeżyli tego, wiec nie wiedzą jak to jest, więc jak mają rozmawiać z ludźmi, którzy wiedzą?
3) „teoretycy” nie będą mieli żadnego autorytetu w grupie „praktyków”, więc nie będą mogli ich skutecznie uczyć;
4) czy wolałbyś, żeby operował Cię chirurg praktyk, czy ktoś o identycznym doświadczeniu, ale teoretycznym?
Odniosę się do każdego z nich oddzielnie. (Jeśli w komentarzach pojawią się kolejne, postaram się zaktualizować o nie artykuł.)
Punkt pierwszy omówiliśmy tak naprawdę powyżej. Z doświadczenia nie jesteś w stanie ocenić, co działa. Możesz stworzyć pewną narrację „co wydaje mi się, że działało dla mnie”, ale to tylko pewna hipoteza. Nie jesteś w stanie wziąć pod uwagę ogromnej ilości czynników zniekształcających. Co więcej, jesteś bardzo zagrożony racjonalizacją tych sytuacji, które nie pasują to koncepcji.
Cała idea badań naukowych polega na obejściu tych ograniczeń naszego mózgu. Dobrze zaprojektowane badania uniemożliwiają racjonalizację wyników. Dobrze zaprojektowane badania pozwalają na wykluczenie czynników zniekształcających. Takie badania dają nam okazję zweryfikować co faktycznie działa i się sprawdza.
Jasne, nie jest to metoda najwydajniejsza. Ale metoda ta działa, w odróżnieniu od wnioskowania z praktyki.
Punkt drugi sprowadza się do dwóch kwestii. Jedną jest wspomniane już powyżej uogólnienie swoich doświadczeń. To, że Ty np. tak, a nie inaczej przeżywałeś stres jako sprzedawca nie znaczy wcale, że inni sprzedawcy reagują i myślą tak jak Ty. Nie wiesz więc tak naprawdę co oni przeżyli. To tak jak z wojną – niektóre osoby wróciły z pola walki z PTSD, inne z tych samych misji, bez poważnych szkód na psychice. Próby wnioskowania ze swoich doświadczeń są więc dość chybione.
Druga kwestia i tu w krytyce „praktyków” faktycznie może być nieco sensu, to zrozumienie specyfiki danej firmy czy branży. Tzn. badania mogą pokazywać, że najskuteczniejsze w sprzedaży jest budowanie długotrwałego zaufania klienta, ale co z tego, skoro sprzedawcy w firmie X są rozliczani co miesiąc z wyrobionych norm sprzedaży i góra ma „gdzieś” długoterminowe zaufanie, trzeba opychać towar! To jednak kwestia dobrego zdefiniowania warunków brzegowych „no dobrze, co działa przy takich konkretnych założeniach” oraz dobrej analizy potrzeb przed szkoleniem. Co więcej, to idealne miejsce na to, by „praktyk” się wyłożył – bo może próbować przenieść nawyki ze swojej starej firmy do szkolonej, która jednak działa inaczej.
Nie jest to więc kwestia „praktyki” czy „teorii”, a dobrego zbadania potrzeb.
Trzeci zarzut ma w sobie najwięcej sensu. Faktycznie, grupy „praktyków” mogą być bardziej skore do słuchania trenera „praktyka”, niż trenera „teoretyka”. To jednak sprowadza się stricte do kompetencji trenera w zakresie budowy swojego autorytetu, budowy kontaktu z grupą i budowy motywacji do szkolenia. „Praktyk” będzie musiał tutaj mniej pracować, „teoretyk” więcej i tyle. To oczywiście typowy dowód anegdotyczny, ale szkoliłem już menadżerów, sprzedawców, programistów i wiele innych branż. Od lat – odkąd zacząłem prowadzić szkolenia zgodnie z tym jak powinny być prowadzone – nie miałem nigdy kłopotów z autorytetem trenerskim w grupie (a i wcześniej raczej się to nie zdarzało). Miałem za to np. sprzedawców z solidnym doświadczeniem komentujących, że to drugie szkolenie sprzedażowe z którego coś wyniósł z pięćdziesięciu na których był. Jak pisałem, to anegdota. Może miałem przez lata wyjątkowe szczęście. Ale dla „praktyków” to powinien być dowód z praktyki, że jednak się da ;)
Dla podchodzących bardziej racjonalnie – raz jeszcze, kwestia kompetencji trenerskich po prostu. Tak, z automatu masz większy status w danej grupie jako „jeden z nas” niż jako ktoś obcy. Ale status to tylko narzędzie i dobry trener powinien umieć z niego skutecznie korzystać.
Jeśli chodzi zaś o kwestię czwartą, to typowe mieszanie kryteriów. Doświadczony chirurg będzie miał wyćwiczoną pamięć mięśniową na operacji – i to będzie jego przewaga, której nie ma początkujący. (Będzie miał też zagrożenie rutyną i kilka podobnych ograniczeń, ale to inna kwestia i temat na inny artykuł.) Ale co innego gdy ten chirurg operuje, a co innego, gdy ma operowania uczyć – bo przecież swojej pamięci mięśniowej nie przekaże młodym adeptom. Co więcej, przez to doświadczenie może pominąć w instruktarzu wiele „oczywistych” rzeczy, które całkowicie zautomatyzował i o których nawet nie myśli. Także rzeczy kluczowych do powodzenia operacji.
Podobnie wypadają hasła typu „to dajmy naukowcom namiary i niech idą sprzedawać”. Przecież to absurd. Rolą naukowców jest weryfikować co działa. Rolą trenerów – uczyć tego, co działa. Rolą praktyków w danej branży – wdrażać to co działa i czerpać z tego efekty.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie każe architektowi iść i budować mostu, który zaprojektował. Ale też nikt przy zdrowych zmysłach nie bierze się za budowę mostu bez planu architektonicznego. Nikt nie każe badaczowi, który sprawdzał skuteczność danego leku dyżurować w szpitalu. To inne kategorie działania i próby ich mieszania są po prostu dość prostacką manipulacją, na którą warto być wyczulonym.
Oczywiście, warto tu wskazać na jedno ważne rozróżnienie. Tak jak „praktycy” wnioskują ze zbyt ograniczonej ilości wiedzy, tak będzie też pewnie nieco trenerów „teoretyków”, którzy czerpią, cóż, z kiepskiej jakości źródeł. Na rynku w każdym temacie rozwojowo-biznesowym jest całe morze szajsu i niewiele publikacji opartych na badaniach. Nieliczni trenerzy sięgają też bezpośrednio do badań, a i z nich nie wszyscy, niestety, potrafią badania czytać. Będą więc „teoretycy” po prostu niekompetentni, bo opierający się na różnych dziwnych wymysłach, zamiast na treściach zweryfikowanych. I myślę, że ich działania także nieco napędzają cały konflikt między „praktyką” i „teorią”.
Konflikt absolutnie idiotyczny. Bo nie ma „praktyków” i „teoretyków”. Są tylko teoretycy. Jedni z mniejszą wiedzą (wnioskowanie z doświadczenia, czerpanie wiedzy ze słabych źródeł), inni z większą wiedzą (czerpanie wiedzy z silnych źródeł). Jakakolwiek dyskusja ignorująca ten fakt to zwykłe bicie piany i pozowanie statusowe.
Co w sumie wyjaśnia, czemu to osoby z DPS wojny i pokrewnym – mocno nastawione na status – tak bardzo lubią podnosić ten temat ;)
P.S. Jedną z częściej padających uwag w kontekście tego artykułu było pytanie o połączenie. Co z „praktykami”, którzy jednocześnie są „teoretykami”, jednocześnie są obyci z badaniami w temacie? To chyba lepiej, prawda?
No cóż, mam wrażenie, że zadający to pytanie nie zrozumieli sedna tego artykułu. A jest nim to, że Twoje doświadczenie (i moje i każdej osoby) jest niereprezentatywne. Oznacza to, że naiwne (w rozumieniu naukowym tego terminu) teorie „praktyka” nie będą nijak wzbogacały faktycznych teorii naukowych. Co gorsza, jest duże zagrożenie, że „praktyk” w zapoznawaniu się z badaniami będzie je selekcjonował pod kątem swoich przekonań wynikających z praktycznych doświadczeń. Działają tutaj takie błędy poznawcze jak efekt potwierdzenia czy dysonans poznawczy, które silnie nam sugerują, że choć „praktyk” może być równie obeznany z badaniami jak „teoretyk”, to jego ocena tych badań będzie mocno zniekształcona.
Sprawia to, że tworzenie dodatkowej kategorii „praktycznych teoretyków” jest po prostu zbędne dla całej sprawy, dlatego też pominąłem tą opcję w artykule.
Masz pytanie z zakresu kompetencji miękkich/soft skills? Kanał Self Overflow dostarcza odpowiedzi z tego zakresu, dostosowanych w szczególności do potrzeb osób z sektora IT. Co tydzień nowe filmy z odpowiedziami na pytania od naszych widzów!
Przykładowe pytania: